[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W miłosnym liście każdy przecinek jest westchnieniem, każdy pytajnik rozdarciem serca, a pocałunkiem każda jej kropka.Dziewczęce serce marzy błękitnie, że tak będzie zawsze, zawsze, aż do grobu, a nawet poza grób… O, biedactwo ty moje! Tak wygląda poezja, jakże wygląda proza?Kiedy przekwitły kwiaty i pocałunki, patrzy ono niespokojnie; coś się zmieniło, coś poszarzało, jakieś gwiazdy przygasły, zbladło jakieś słońce.Słowa zwiędły i zmieniły się w szeleszczące badyle; umarły róże i ukazały się ciernie; spod świetnego stroju zgrzebna wyłazi podszewka; urocze listy stały się krótsze i przypominają sądowe wezwania.Kobieta nie może pojąć, co się stało? Wie o tym, oczywiście, że w szarości dnia wszystko szarzeje, a zgryzoty i troski gaszą uśmiechy jak świece, przeto nie żąda nieustannej adoracji i śpiewania.Mądre życie szybko ją oduczyło iluzji i śmiesznych marzeń o słowiku i róży.Tonące serce chwyta się czym prędzej brzytwy i niczego już nie chce, tylko odrobiny: jednego pocałunku, jednego uśmiechu, jednego ciepłego słowa.Nie pragnie ani maja, ani raju, ani wiosny, ani noszenia na rękach, tego tylko całą pożąda duszą, aby przemawiano do niej miękkim głosem, dobrym spojrzeniem i aby na cała nędzę życia rzucono jej czasem kwiat uśmiechu, tego, który się rodzi w sercu, a na ustach zakwita.Niech ręka boska broni, aby to miała być jałmużna! Kobieta, wielka pani serca, odtrąciłaby z pogardą miłosierne, wytarte miedziaki.Ona pragnie uczciwej wymiany: „uśmiecham się do ciebie, uśmiechnij się do mnie!” Nawet tego uzyskać nie może… Nikt do niej nie mówi miękkim głosem, nikt jej nie wita pocałunkiem ani nie żegna wzruszonym spojrzeniem.Patrzą na nią jak na szafę albo na piec.Jest — to dobrze, nie ma jej — to jeszcze lepiej.Zalękłym spojrzeniem patrzy na tego, który ją miał „nosić na rękach”.A ten stwór wałęsa się po domu, czasem nie zapięty i zmięty, nie ogolony i niewytworny, rozlewa czerwone wino na biel obrusa, wtyka niedopałki w zagięcia foteli, sypie popiół na posadzkę, jeden but ciska na biurko, drugi na szafę.Jest niecierpliwy i opryskliwy.zawsze zmarszczony i odęty jak sowa.Lecz o dziwo! Tylko w domu jest taki.W domu dla lubej żony i miłych dziatek ma minę taką, jakby mocnego napił się octu, głos ma zjeżony jak ryżowa szczotka, a kiedy chłepce zupę, oznajmia to rozgłośnie całej Rzeczypospolitej.Poza domem za to gębę ma uśmiechniętą, jak na wielkanocnym stole głowa pewnego zwierzaka, któremu dla urody wsadzają w fizjognomię pomarańczę albo czerwone jabłko.Tak nie można, miły panie! W domu jest istota smutna, która uwierzyła zaklęciom i przysięgom; oddała mężowi swój ostatni uśmiech jak nędzarz, co „ostatniego rozmieniał cekina”; czym prędzej brała z jego serca trzy czwarte każdej zgryzoty, jemu zostawiając cząstkę jedynie, jeśli nie mogła zabrać i tej reszty.Płakała często, lecz tak cichutko, aby on nie słyszał; śmiała się, choć jej się płakać chciało, aby on się uśmiechnął.Setki nocy nie zmrużyła oka, pochylona nad dzieckiem, a rano z trudem starała się mieć twarz pogodną.Oczekiwała czasem do białego świtu, kiedy mąż miał powrócić licho wie skąd? Wszystko w niej łkało, a ona przebaczyła, sto razy i tysiąc razy.Naiwna? Niemądra? O, nie! tylko kobieta; taką już ma zadawnioną i nieuleczalną chorobę serca.Mogłaby się zbuntować, czyni to jednak bardzo rzadko, gdyż ze smutnym jej domem udręczeń wiąże ją głębokie, serdeczne wspomnienie, marzenie umarłe, tęczowe iluzje i to wszystko, czego było najwięcej, a co było cierpieniem.Niektóre tylko kobiety wyzwalają w sobie furie, niektóre płaczą, a najwięcej jest takich, co milczą smutnym milczeniem.Mężczyzna zaś nie widzi tej tragedii: albo nie ma na to czasu, chociaż jednego tylko trzeba na to spojrzenia, albo nie ma w sobie tej duchowej wytworności, bez której człowiek niczym nie odróżnia się od drewnianego bałwana.Uprzejmy jest jedynie na wynos, w domu jest barbarzyńcą.Może być, że przydałoby mu się obudzenie, gwałtownym dokonane sposobem przez miarowe uderzanie jakimś nad—naturalnie ciężkim przedmiotem w ciemię, kobiety jednak niechętnie stosują te zabiegi.Czekają na cud.Wciąż im się zdaje, że jakaś smutna zaszła pomyłka i czarne jakieś nieporozumienie, wreszcie do najczarniejszej dochodzą konkluzji, że to one są temu winne.Rozpacz nieoczekiwane miewa pomysły.Grzebią prosto w sercu i ostatni z niego wynoszą uśmiech.Na nic… Nie zauważono go.Dobierają słów, przypominają sobie te najpiękniejsze, z owych czasów przysiąg i zaklęć.Na nic… Nie usłyszano ich.Rozpalają w oczach blask radości i patrzą z drżeniem serca w jego oczy… Na nic… On czyta gazetę.Przychodzą nieśmiało z ostatnim cudownym swoim darem: z pocałunkiem.Na nic… Odpędzono ten pocałunek jak muchę z czoła.Więc „dziwię się tylko, że ciernie pod twymi stopami nie rosną…”O, niezbadane serce kobiety! Kiedy na tego zniecierpliwionego człowieka nagle padnie cios, wtedy zalękły, przerażony i bezradny, szuka pomocy u tego wiernego przyjaciela.Zapomniał, że je okłamał, że je zranił i ciężko znieważył, teraz o tym zapomniał.A ono, cudowne serce, też o tym zapomniało, śpiewa z radości i czym prędzej wielką miłością ratuje nieszczęśliwca i jego zgryzotę słodkimi pociesza słowami.Czyż tak nie jest, czy to nieprawda? Zaprzecz, dobra kobieto, jeśli możesz… Za to wszystko szlachetny pastor z dalekiej ziemi żąda dla kobiety: jednego pocałunku i jednego uprzejmego słowa.Kobieta nie pragnie więcej.Nie trzeba jej mówić: „Ty maju, ty raju, ty wiosno!”, bo to i nieprawda, i brzmi zbyt figlarnie, ale trzeba uśmiechnąć się tym uśmiechem, który mówi: „Jestem zawsze z tobą!” — powiedzieć ślicznie pooranej zmarszczkami i troskami kobiecie: „Wyglądasz jak róża, droga moja!” — bo piękne kłamstwo stokroć więcej jest warte od zgryźliwej prawdy — a wreszcie ucałować tę kobietę, aby w dzień najbardziej mroczny ujrzała słońce.To słońce, które świeciło, kiedy miała lat dwadzieścia, i które jej pierwszy widziało pocałunek.Kobiecie dzieje się krzywda.— Jaka? jaka? — wola wielki chór kobiet.Zaraz, zaraz, powoli! Sprawa zostanie oświetlona należycie i wyświetlona.Winni zostaną zawstydzeni.Rozpoczniemy awanturę z policją i przejdziemy z pychą na ukos przez ulicę naszego tematu i nic nam policja nie zrobi.Oto pewnego razu zdarzyło się w Warszawie, że młoda dziewczyna, odurzona zapachem wiosny i bzu, namówiona przez bujne serce i przez własną radość, ucałowała z nagła przystojnego policjanta, sterczącego na rozstaju dróg.Policjant najpierw zdębiał i odebrało mu mowę.A potem… — nie szlochaj, serce! — potem zaaresztował tę cudowną dziewczynę.Pisałem kiedyś o tym z takim oburzeniem, że do końca świata żadna dziewczyna nie pocałuje policjanta na służbie, a kiedy będzie poza służbą, ucałuje go z niesmakiem.Zły to był człowiek, z drewna wyciosany, niegodny pocałunku.Ona do niego z pocałunkiem, on do niej z gumową pałką.A cóż ma robić dziewczyna na wiosnę, biedactwo, jak nie całować, choćby policjanta?To zrobił zbrojny mąż.Teraz czytajmy, co uczynił drugi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]