[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Posz³am do miejsca, gdzie le¿a³ Murgen i chrapa³.Jedyne zmiany, jakiezauwa¿y³am we wnêtrzu jaskini, sprowadza³y siê do panuj¹ce­go zamieszania itopniej¹cych lodowych sieci.Przykucnê³am.— Czy ktoœ pomyœla³, aby zabraæ na dó³ koce? — Ja nie pomyœla³am.Z pewnoœci¹zas³u¿y³am na miano osoby ca³kowicie niezorganizowanej, przynajmniej jeœlichodzi o planowanie ope­racji w czasie rzeczywistym.Nie pamiêta³am ani ozapasowych ubraniach, ani kocach, ani ¿adnym innym sprzêcie.Tylko rozlew krwii ogólny chaos potrafiê zaplanowaæ naprawdê œwietnie.Jednak gdzieœ tu na dole powinny znajdowaæ siê komnaty pe³ne skarbów.Widzia³amkilka przelotnie w moich snach.Byæ mo¿e da siê w nich coœ po¿ytecznego znaleŸæ— jeœli w ogóle do nich dotrzemy.Zaburcza³o mi w brzuchu.Powoli robi³am siê g³odna.To mi przypomnia³o, ¿ezapewne nied³ugo sytuacja stanie siê rozpaczliwa.Murgen otworzy³ oczy.WyraŸnie próbowa³ zdobyæ siê na coœ wiêcej, choæbynieznaczny grymas czy uœmiech dla Sahry, jednak okaza³o siê to ponad si³y.Spojrza³ na mnie.Wyszepta³:— Ksiêgi.WeŸcie.Córka.— Znowu zamkn¹³ powieki.Goblin mia³ racjê.Uwiêzieni raczej nie bêd¹ ¿wawo pod­skakiwaæ i nie rusz¹ wtany.Wiadomoœæ od Murgena by³a jasna.Gdzieœ tutaj by³y Ksiêgi Umar³ych.Nale¿a³osiê nimi zaopiekowaæ, nim Córka Nocy otrzyma nastêpn¹ szansê ich skopiowania.Aja nie mia³am najmniejszych w¹tpliwoœci, ¿e tak bêdzie, mimo ¿e dziewczynapozostawa³a w rêkach Duszo³ap.Kina jej przecie¿ nie opuœci.— Zajmê siê nimi.— Nie mia³am wszak¿e zielonego pojêcia, jak niby to zrobiæ.87Operacja ratunkowa toczy³a siê g³adko niczym dobrze naoli­wiona machinaoblê¿nicza, której brakuje tylko kilku mniej wa¿nych czêœci.Goblin wys³a³ ju¿Murgena i Konowa³a na powierzchniê w zrobionych naprêdce noszach.Konowa³ nie odezwa³ siê nawet s³owem, nie podj¹³ te¿ ¿ad­nych innych wysi³ków wcelu porozumienia siê, mimo i¿ by³ obudzony i œwiadomy.Patrzy³ na mnie przezd³u¿sz¹ chwilê.Nie mia³am pojêcia, co mo¿e siê dziaæ w jego g³owie.Pozostawa³o wierzyæ, ¿e jednak zachowa³ zdrowe zmys³y.Zanim go wynieœli, Murgen zdo³a³ jeszcze delikatnie uœcisn¹æ moj¹ d³oñ.Potraktowa³am to jako wyraz wdziêcznoœci i próbê dodania otuchy.Wcale mi siê nie podoba³o, ¿e jego stan uniemo¿liwia wspo­mo¿enie nasinformacjami albo rad¹.Dot¹d niewiele myœla³am, co zrobiê, gdy Uwiêzieni ju¿siê zbudz¹.Dzia³a³am, opieraj¹c siê na za³o¿eniu, ¿e chyba wolno mi bêdziewróciæ do moich Kronik — a gdyby Murgen sam chcia³ zostaæ Kronikarzem, mo¿ezatrzymam funkcjê Chor¹¿ego.Mimo i¿ próbowa³am wys³aæ na górê ostrze¿enie, ¿e wspinacz­ka w drug¹ stronêjest okropna, coraz wiêcej ludzi schodzi³o na dó³.Przekleñstwa bia³ej wrony chwilami zamienia³y siê w na po³y zrozumia³y be³kot,póki ca³kiem nie straci³a g³osu.Myœla³am o Pani.Od dawna przebywa³a w cieletego pierzastego szpiega i ani na moment nie zdradzi³a swojej to¿samoœci, nawetkiedy razem znalaz³yœmy siê w jednym mózgu, jednak teraz najwyraŸ­niej traci³akontrolê.Samokontrolê.Zapewnia³am j¹ nieustannie, ¿e trafi na górê zaraz, gdytylko znajd¹ siê tragarze zdolni j¹ tam zanieœæ.Doj, Sahra i Gotaprzygotowywali do transportu Thai Deja.Pozwoli³am im wyruszyæ.Potem przyjdziekolej na Jednookiego, nastêpnie Pani.Prahbrindranah Drah tym razem bêdzieostatni.Tobo zdawa³ siê g³êboko zafascynowany spotkaniem twarz¹ w twarz z ojcem, dot¹dnajwyraŸniej chyba nie bardzo potrafi³ uwierzyæ w jego namacalne istnienie.Okolicznoœci roz³¹czy³y rodziców w³aœciwie prawie zaraz po jego poczêciu.Ch³opak ruszy³ za reszt¹ swojej rodziny.Zawo³a³am:— Tobo, zostañ tutaj.Masz robotê.Z ojcem zobaczysz siê, kiedy ju¿ wyœlemy nagórê Pani¹ i Ksiêcia.Czeœæ, Suvrin.Co ciê tu sprowadza?— Ciekawoœæ.Ciekawoœæ Sri Santaraksity.Upiera³ siê, ¿e musi zobaczyæjaskinie.Doprowadza³ mnie do szaleñstwa, wci¹¿wynajduj¹c nowe odwo³ania do nich w legendach ró¿nych religii.Nie wybaczy³bysobie, gdyby znalaz³ siê tak blisko i nie zobaczy³ ich na w³asne oczy.— Rozumiem.— Teraz zauwa¿y³am ju¿ starego biblioteka­rza.Szed³ powoli wzd³u¿szeregów starców, przygl¹daj¹c siê ka¿demu i mrucz¹c coœ pod nosem.Prawiepodskakiwa³ z pod­niecenia.£abêdŸ szed³ za nim, uwa¿aj¹c na ka¿dy jego ruch.Bibliotekarz a¿ rwa³ siê, by dotkn¹æ, wrêcz pow¹chaæ, ka¿dy kawa³ekstaro¿ytnego metalu czy ubrania.NajwyraŸniej nie po­trafi³ poj¹æ, ¿e ci starcywci¹¿ ¿yj¹, chocia¿ ich cia³a tak ³atwo mog¹ ulec zniszczeniu.— £abêdŸ.Dawaj go tutaj.— Nie tak dawno przecie¿ prag­nê³am skorzystaæ z jegoekspertyzy.Cichszym g³osem powie­dzia³am Suvrinowi: — Jeœli nie da rady samiœæ, poniesiesz go na w³asnym grzbiecie.A ja bêdê sz³a zaraz za tob¹, dodaj¹cci energii ostrym grotem w³Ã³czni.Suvrin najwyraŸniej ju¿ wczeœniej siê nad tym zastanawia³.I bynajmniej go taperspektywa nie poci¹ga³a.— Ten cz³owiek nie ma pojêcia.Przerwa³am.— Co z Shivety¹?— Tron stoi prosto, z dala od szczeliny.Jednak nie mogê powiedzieæ, abyShivetya by³ szczególnie wdziêczny.— Powiedzia³ coœ albo zrobi³?— Nie.Wnioskujê to z jego wyrazu twarzy.Raz go upuœciliœ­my.Sam pewnierównie¿ nie by³bym nikomu wdziêczny, gdyby tak mnie traktowano.Santaraksita dysza³ ciê¿ko, kiedy do nas dotar³.By³ pod­ekscytowany.— Wêdrujemy prawdziwymi œladami mitu, Dorabee! Zacz¹­³em ju¿ b³agaæ PanaŒwiat³oœci, aby pozwoli³ mi ¿yæ doœæ d³ugo na zdanie sprawy z moich przygódprzed bhadrhalok!— Którzy nazw¹ ciê k³amc¹, zanim zd¹¿ysz powiedzieæ wiê­cej ni¿ kilka zdañ.Sri, doskonale wiesz, ¿e Zacnych Ludzi nie interesuj¹ prawdziwe przygody.Ateraz chodŸcie wszyscy ze mn¹.Czeka na nas kolejna przygoda w podró¿y dokrainy mitu.— Skierowa³am siê w g³¹b jaskini.Wkrótce okaza³o siê, ¿e ktoœ szed³ przede mn¹ t¹ drog¹.Z pocz¹tku podejrzewa³am, ¿e Tobo dotar³ dalej, niŸli mi siê pierwotniezdawa³o.Potem zrozumia³am, i¿ œlady w warstwie szronu s¹ znacznie starsze, coprzypuszczalnie oznacza³o, ¿e musia³a siê tutaj w swoich poszukiwaniachzapuœciæ Duszo³ap.A tam otwiera³y siê przejœcia do ma³ych bocznych jaskiñ,niektóre tylko doœæ szerokie, aby móg³ siê nimi przecisn¹æ doros³y.Przestwórg³Ã³wnej jaskini stawa³ siê coraz wê¿szy.Najpierw musieliœmy siê pochyliæ,potem zaczêliœmy iœæ na czworakach.Ktokolwiek szed³ têdy wczeœniej,najwyraŸniej po­stêpowa³ tak samo.— Wiesz, co robisz? — zapyta³ £abêdŸ.— Wiesz, dok¹d w³aœciwie idziemy?— Oczywiœcie ¿e wiem.— Jedna z zasad dowodzenia: Za­wsze sprawiaæ wra¿enie, ¿epanuje siê nad sytuacj¹, nawet jeœli w istocie jest zupe³nie inaczej.Nale¿ytylko uwa¿aæ, ¿eby nie wesz³o to w nawyk.W koñcu ludzie zawsze siêzorientuj¹.By³am tu ju¿ w moich snach.Ale najwyraŸniej nie tak do koñca, poniewa¿ cokilka stóp odkrywa³am szczegó³y, których nie zapamiêta³am z koszmarów.A potemnatrafiliœmy na coœ, czego ju¿ nie sposób by³o okreœliæ mianem szczegó³u zesnu.Omal nie nadzia³am siê nosem na podeszwê buta, gdy¿ uwagê moj¹ ca³kowiciepoch³onê³o odczytywanie œladów utrwalonych w pow³oce szronu pokrywaj¹cegopod³o¿e jaskini.Opowiada³y historiê kogoœ, kto zdjêty panik¹, próbowa³ zawszelk¹ cenê siê st¹d wydostaæ.Nie tylko pow³oka lodu by³a zdarta, wniektórych miejscach równie¿ kamieñ by³ zarysowany b¹dŸ od³upany.— S¹dzê, ¿e znaleŸliœmy Mathera, Wierzba [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •