[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyludzie spoza kraty mogli byæ p³odami i narzêdziami Mechanizmu? Zatrzymywa³emsiê kolejno nad ró¿nymi wydarzeniami, to mów widzia³em je wszystkie razem -splecione w jeden g¹szcz.Postawieni przed niebezpieczeñstwem, które powinno ich zjednoczyæ, mieszkañcyschronu nie byli solidarni.Byæ mo¿e, jakieœ zasadnicze ró¿nice zdañ w oceniesytuacji wywo³a³y ju¿ dawno roz³am, a nastêpnie ukryt¹ i nieprzejednan¹ walkê.Czy trwa³a ona miêdzy ludŸmi i si³ami Mechanizmu? Je¿eli tak by³o istotnie, too co toczy³a siê ta walka? Przecie¿ nie o ¿ycie ani o ¿adne wartoœcimaterialne.Wolnoœci te¿ nikt tutaj nikomu nie móg³ ju¿ bardziej ograniczyæ odczasu, kiedy zamknê³y siê centralne szyby; a czy schron spoczywa³ na miejscu,czy trwa³ w nieustannym ruchu - jaki¿ nierozwi¹zalny konflikt trawi³ wci¹¿ jegomieszkañców i kierowa³ na drogê podstêpnych zmagañ, sk³ania³ do intryg iszanta¿u, skoro nikt - poza abstrakcyjnym dla nich pojêciem Mechanizmu - niemóg³ mieæ i nie mia³ ¿adnego wp³ywu na jego pêd?Poszed³em do magazynu, gdzie wczoraj niechc¹cy uwiêzi³em Raniela, przysz³o mibowiem do g³owy, ¿e mogê tam znaleŸæ coœ do jedzenia.Nie pomyli³em siê.Madypobytu Raniela pomog³y mi w poszukiwaniach: dostrzeg³em w jednym z k¹tówroz³o¿ony na pod³odze plan Kaula-Sud i opró¿nion¹ puszkê.Obok na pó³kach sta³okilka skrzynek z konserwami.Zabra³em ze sob¹ du¿¹ paczkê biszkoptów, puszkêzgêszczonego mleka i cztery konserwy miêsne.W ch³odni znalaz³em cytryny.Zaopatrzy³em siê te¿ w nowe butle z tlenem i wsun¹wszy do kieszeni plan miasta,wróci³em do pokoju cieni.Le¿a³a na tapczanie z rêkoma wyci¹gniêtymi wzd³u¿ cia³a i z przekrzywion¹ nabok g³ow¹, tak samo, jak mia³a zwyczaj wypoczywaæ wówczas, na górze, kiedyjeszcze nie by³em dla niej ca³kowicie obcy i kiedy przez d³ugie godziny,niepewni przydzielonego nam losu, ws³uchuj¹c siê we w³asne oddechy,wpatrywaliœmy siê razem w noc.Spa³a.Podszed³em bli¿ej cicho na palcach izajrza³em jej w twarz.Usta mia³a lekko otwarte, spieczone wargi i siñce podoczami; wpatrywa³em siê we w³osy, proste i d³ugie, przesypane na jedn¹ stronê;zdradza³y na koñcu nierówne ciêcia no¿em, którym oddzieli³em je od podstawycylindra, najwczeœniej - na samym pocz¹tku naszej drogi w nowy œwiat.Wszystkosiê zgadza³o w najdrobniejszych szczegó³ach - pragn¹³em w to uwierzyæ.Usiad³em cicho na krzeœle i otworzy³em puszkê z konserwami.Jad³em.ze wzrokiemutkwionym w jej postaci.Czeka³em, a¿ siê sama obudzi.Spa³a niespokojnie.Po godzinie przeczo³ga³a siê na nowe miejsce.Co jakiœ czas cia³em jejwstrz¹sa³ krótki nerwowy dreszcz; prze¿ywa³a coœ przykrego we œnie, próbowa³akrzyczeæ i koszmar, który j¹ tam gnêbi³, nie pozwoli³ mi ju¿ d³u¿ej zwlekaæ.Po³o¿y³em d³oñ na jej czole.Drgnê³a, otwieraj¹c oczy.Wpatrywa³a siê we mnie czarnymi otworami Ÿrenic.Kiedy wraca³em na krzes³o, podnios³a siê szybko na ³okciu.- Ino - szepn¹³em z nadziej¹ w g³osie.Milcza³a dalej.- Widzisz mnie pierwszy raz?Oczy mia³a szeroko otwarte.Drobne kropelki potu zalœni³y na jej czole.Mo¿eczyni³a rozpaczliwe wysi³ki, by przywo³aæ jakiœ zamglony obraz; zdawa³o mi siêprzez krótk¹ chwilê, ¿e nieznaczny uœmiech przemkn¹³ po jej ustach, lecz zarazsp³yn¹³ na nie ten sam obcy cieñ.- Tak.pamiêtam.- Pamiêtasz? - Serce wali³o mi jak m³otem.Zerwa³em siê z miejsca.- Mów.!Co?- Na korytarzu.chyba wczoraj albo dziœ.- Nic wiêcej ?- Teraz przypominam sobie.- Wiêc mnie poznajesz! Wiesz ju¿, kim jestem?Zaprzeczy³a powolnym ruchem g³owy.Z oczami utkwionymi gdzieœ daleko poza mn¹,jakby wci¹¿ jeszcze patrzy³a w swój sen, wsta³a z tapczanu.- Czy chcesz przez to powiedzieæ, ¿e masz w umyœle obraz cz³owieka, któregozna³aœ, ale on nie ma nic wspólnego ze mn¹?- Nie, to nie to.- Wypowiedz siê jaœniej.- Widzê pana dopiero drugi raz.Spotkaliœmy siê na korytarzu.Opad³em na krzes³o i ukry³em twarz w d³oniach.Siedzia³em tak przez kilka minutjak martwy.Chyba myœla³em o Mechanizmie.O celu naszym wœród pancernych œcian,o drodze poprzez g¹szcz i o nieuchwytnej zagadce transplantacji pamiêci.Myœla³em o okrutnej woli zniszczenia tej wielogodzinnej nocy, która ju¿ raz nazawsze - po³¹czy³a mnie z In¹.I nie spostrzeg³em siê nawet, gdy rêka zacisnê³a mi siê w piêœæ; patrzy³em nani¹ têpym wzrokiem i jak na ironiê zobaczy³em na palcach zabliŸnione ju¿ œladypo zêbach Iny - pami¹tkê zawarcia znajomoœci.- Patrz.- unios³em piêœæ, w nag³ym porywie przenosz¹c j¹ nad tapczanem -ugryz³aœ mnie wtedy w rêkê, gdy ci odcina³em w³osy.Czy tego nie widaæ?Pokiwa³a g³ow¹ ze smutkiem.Nie chcia³a mnie brutalnie wyprowadziæ z b³êdu.Zreszt¹, wiedzia³em ju¿, ¿e skinê³a nie tyle nad rêk¹, co nade mn¹; taki by³emœmieszny w tej naiwnej potrzebie przedstawienia dowodu rzeczowego, ¿e mog³abyteraz wzi¹æ mnie za wariata.- Bardzo siê wyg³odzi³aœ? - zmieni³em temat.Odwróci³em siê do sto³u, gdziez³o¿y³em przyniesion¹ z magazynu ¿ywnoœæ.- S¹ biszkopty, ale mo¿e woliszkonserwy?Przenios³em wszystko na tapczan, aby mog³a jeœæ le¿¹c.Domyœla³em siê, ¿emusia³a byæ zmêczona po wyprawie do miasta.Zobaczy³em j¹ poprzez otwarte drzwi³azienki, gdy pochylona nad wann¹ pi³a wodê wprost z kranu.Wróci³a chwiejnymkrokiem.Ogarnê³a ³akomym spojrzeniem przygotowan¹ na tapczanie kolacjê izerkaj¹c niespokojnie w stronê wyjœciowych drzwi, zapyta³a ni st¹d, ni zow¹d:- Co teraz bêdzie?- Jak to co? Jedz.- Ale ja.- urwa³a.Mia³a niewyraŸn¹ minê.- Boisz siê mnie?- Zajê³am panu tapczan.czy tak?- Ach, o to ci chodzi.No, szczerze mówi¹c, wtargnê³aœ tutaj bezprawnie -spróbowa³em za¿artowaæ wiêc, gdy zjesz, wrócisz do siebie.Mieszkasz pewnie wluksusowym apartamencie.Patrzy³a na mnie niepewnie.- Nie martw siê ju¿.Ten pokój do nikogo nie nale¿y.- Pan tu nie mieszka?- Czasami.Siêgnê³a po mleko i biszkopty.- Wyniosê siê st¹d, kiedy tylko zechcesz.- powiedzia³em po d³u¿szej chwilimilczenia.- Lecz skoro ju¿ zawarliœmy znajomoœæ, mów mi Net.- A ja nazywam siê Elta Demion, wiesz?- O tak! Zapamiêta³em doskonale.Usiad³a.Chocia¿ przez wiele ostatnich godzin musia³a pewnie poœciæ zkoniecznoœci i wygl¹da³a ju¿ bardzo mizernie, jad³a bez apetytu.Mia³a na sobiekrótk¹ letni¹ sukienkê, mo¿e tê sam¹, w której po d³ugiej nieobecnoœci wróci³araz do pokoju i klêknê³a przy mnie na dywanie, gdzie dogorywa³em w pó³œniebli¿szym œmierci ni¿ jawy, pod miazg¹ nieledwie namacalnej czerni, wpatrzony wotch³añ, sk¹d wychyla³a siê ku nam g³êboka Ÿrenica nieokreœlonej postaciMechanizmu [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •