[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pewnej chwili jeden z nich podniós³ rêkê i cisn¹³ w stronê swego adwersarzakulê przemocy stopion¹ z furii i nienawiœci.Roztrzaska³a siê o pancerz napiersi tamtego sypi¹c deszczem ciemnych iskier.Uderzony zachwia³ siê i da³krok lub dwa do ty³u, ale nie upad³.Klasn¹³ w d³onie.Nie towarzyszy³ temu ¿aden dŸwiêk.Jednak cz³owiek, któryrzuci³ kulê, zako³ysa³ siê ca³y jak m³ode drzewo w gwa³townym podmuchu zimowejnawa³nicy.Briksja, wbrew swej woli, ruszy³a naprzód, a¿ znalaz³asiê w po³owie drogi miêdzy nimi dwoma.Powoli obrócili g³owy, tote¿ mog³azobaczyæ ich twarze zacienione po­obijanymi szyszakami.By³y zwiêd³e,naznaczone niepoha­mowanym gniewem, a jednak rozpozna³a w nich oblicza Eldora iZarsthora - zapamiêta³ych w nienawiœci.Obaj trzymali wyci¹gniête przed siebie rêce, jednak nie w geœcie b³agalnym,tylko nakazuj¹cym.Kiedy odezwali siê równoczeœnie, zabrzmia³o to dla niej jakpojedynczy ostry rozkaz:- Przekleñstwo!Nie rozp³ynêli siê jak tamci wtedy - zbójca, ropucha.Uta.Przeciwnie, ichsylwetki by³y nawet wyrazistsze i jakby bardziej jaskrawe.Poniewa¿ Briksja niezareagowa­³a, Eldor znów siê odezwa³:- Mówiê ci, daj mi je! Jest moje, napracowa³em siê nad nim.Zawar³em pakt zestron¹, której nie dowierza³em ­du¿o mnie to kosztowa³o! Jeœli nie ust¹piszdobrowolnie, wyœlê wezwanie i to, co przybêdzie mi na pomoc, post¹pi z tob¹wedle twego wyboru, poniewa¿ wszystko zale¿y teraz od ciebie!Zarsthor mówi³ równie napastliwym tonem.- Jest moje! Powsta³o na zgubê moj¹ i wszystkich tych, którzy stoj¹ u megoboku.Z tytu³u samego prawa Mocy muszê teraz koniecznie je unicestwiæ, ajemu.a jemu oddaæ to, co wywo³a³, by mnie przekl¹æ.Muszê je mieæ!Puzderko w rêku Briksji znów siê rozgrza³o.W drugiej d³oni trzyma³a kwiat.Odnios³a dziwne wra¿enie, ¿e oba przedmioty mia³y spory, a przy tym taki samciê¿ar, i ¿e ona zosta³a wyznaczona, by spe³niæ rolê wagi.Nie rozumia³a tegorodzaju s¹du, nie zna³a racji stron.Jeden z mê¿czyzn, Eldor, przera¿a³ j¹.S³owa Zarsthora mo¿na by³o uznaæ za usprawiedliwianie siê i obronê.- To moje dzie³o! - A moja walka!Krzyczeli jeden przez drugiego.- Dlaczego? - To jej pytanie najwyraŸniej ich za­skoczy³o.Jak mog³a mieænadziejê, ¿e wyda sprawiedliwy wyrok, skoro tak niewiele wiedzia³a o sprawie,która rzuci³a ich sobie do garde³?Przez chwilê milczeli.Nastêpnie Eldor zbli¿y³ siê do niej o krok.Wyci¹ga³rêce, jakby gotów odebraæ jej puzderko si³¹, gdyby zasz³a taka koniecznoœæ.- Nie masz wyboru - rzek³ do niej zapalczywie.­To, co przywo³am, z pewnoœci¹odpowie na mój zew.I stanie siê twoim przekleñstwem!- Oddaj mu to, skoro jesteœ bojaŸliwa! Ale w ten sposób nigdy siê nie dowiesz,jak czcze mog¹ byæ jego groŸby - wtr¹ci³ siê Zarsthor.- Oddaj mu, a bêdzieszodt¹d wêdrowaæ w cieniu strachu a¿ po kres twego ¿ycia ­a nawet i póŸniej! Takjak teraz my dwaj musimy kr¹¿yæ tutaj z powodu tego Przekleñstwa!Puzderko i kwiat.Briksja oswobodzi³a siê wreszcie spod pêtaj¹cych j¹ jeszcze przed chwil¹spojrzeñ.Opuœci³a wzrok na obie d³onie i trzymane w nich, niby na szalkachwagi, przed­mioty.Puzderko by³o otwarte! W œrodku le¿a³ wciœniêty miêdzy œcianki owalny kamieñ;na jego powierzchni pulsowa³o s³abe œwiat³o.By³o szare jak smu¿ka cienia -gdyby cieñ i œwiat³o mog³y byæ jednoœci¹.Kwiat równie¿ siê otworzy³,najszerzej jak tylko móg³; œwiat³o, którym promienia³, nie by³o czysto bia³ejak zawsze dot¹d, ale jarzy³o siê zieleni¹, ³agodn¹ i koj¹c¹ dla oczu.- Otó¿ i Przekleñstwo - rzek³a przeci¹gaj¹c s³owa.­Dlaczego jesteœ jegosprawc¹, Eldorze.szczerze, dlaczego? Mia³ srogi, zawziêty wyraz twarzy.- Bo muszê za³atwiæ porachunki z moim wrogiem.- Nie - Briksja pokrêci³a g³ow¹.- Nie jest tak, ¿emusisz, tylko to w³aœnie wolisz! Czy nie mam racji? A dlaczego on jest twoimwrogiem?Surowa mina sta³a siê jeszcze bardziej nieprzyjemna.- Dlaczego? Bo.bo.- wreszcie ucich³ i Briksja zobaczy³a, ¿e przygryz³doln¹ wargê.- Czy¿byœ ju¿ nie potrafi³ sobie przypomnieæ? - spy­ta³a, gdy on ci¹gle nieznajdowa³ s³Ã³w.Popatrzy³ na ni¹ groŸnie spod œci¹gniêtych brwi, ale nie odpowiedzia³.Zwróci³asiê do Zarsthora.- Czemu znienawidzi³ ciê do tego stopnia, ¿e a¿ musia³ uczyniæ tak¹ z³¹ rzecz?- Ja.ja.- Ty tak¿e nie pamiêtasz.- Tym razem nie by³o to pytanie.- Ale jeœli niewiecie ju¿, dlaczego jesteœcie wrogami, jakie ma w³aœciwie znaczenie, w czyichto rêkach znajduje siê Przekleñstwo? Przesta³o byæ wam potrzebne, czy nie takajest prawda?- Jestem Eldor.Przekleñstwo nale¿y do mnie i wyko­rzystam je tak, jak bêdêuwa¿a³ za s³uszne!- Jestem Zarsthor, i Przekleñstwo œci¹gnê³o na mnie to.- wyci¹gn¹³ wymownymgestem rêce i zaciskaj¹c d³onie w piêœci pokaza³ na rozpoœcieraj¹c¹ siê wokó³nag¹ ziemiê.- Jestem Briksja - rzek³a dziewczyna - ale wypowia­dam siê w imieniu czegoœ, cowe mnie zamieszka³o; a ów goœæ mówi: Niech siê stanie tak oto!Unios³a kwiat powy¿ej puzderka sprawiaj¹c, ¿e blade zielonkawe œwiat³o pad³o naszary kamieñ.- Mocy zniszczenia i ty, mocy rozwoju i ¿ycia.Przeko­najmy siê teraz, która zwas jest gór¹ - choæby tutaj! Szara smu¿ka na kamieniu znieruchomia³a.Pokry³apowierzchniê niczym sztywna skorupka.Pow³oka ta, wci¹¿ sk¹pana w œwietle,nagle pêk³a i rozpad³a siê ods³aniaj¹c nowy blask.Tymczasem kwiat z wolnaprzygasa³, a jegop³atki zbli¿y³y siê do siebie i zaczê³y wiêdn¹æ.Briksja chcia³a odsun¹æ gopoza zasiêg niszczycielskiego dzia³ania kamienia, ale jej d³oñ nie okaza³apos³uszeñstwa.Kwiat coraz bardziej usycha³, a kamieñ jarzy³ siê i pulsowa³œwiat³em.Œmiertelna szaroœæ - barwa tej ziemi-pu³apki - ust¹pi³a.Teraz wj¹drze kamienia tkwi³ zielony ognik, ziarno gotowe mo¿e rozbiæ ochronny pancerzi zapocz¹tkowaæ nowe ¿ycie.Wszystko, co zosta³o z kwiatu, to kupka suszu, kruchy szkielecik roœlinki.Pochwili nie by³o ju¿ nawet tego.D³oñ zosta³a pusta.Ale spoczywaj¹ce w drugiejrêce puzderko równie¿ rozpada³o siê, przestawa³o os³aniaæ kamieñ.Stop­niowokruszy³o siê w proch.Kamieñ traci³ ciep³o.Jeœli zatrzyma³a siê w nim jeszcze jakakolwiek energia,tkwi³a g³êbiej ni¿ Moc w kwiecie.Jego piêkno przejê³o Briksjê groz¹.Podnios³awzrok i popatrzy³a na Eldora, a potem przenios³a spojrzenie na jego krewniaka.Wyci¹gnê³a d³oñ z kamieniem ku Eldorowi.- Pragniesz go teraz? Przypuszczam, ¿e to ju¿ nie to samo, co swego czasu by³otwoim dzie³em, ale mo¿e chcia³byœ? Twarz wyg³adzi³a mu siê, z czo³a znikn¹³mars i wielesurowo wygl¹daj¹cych bruzd, które postarza³y go i szpeci³y.Nadal bi³y z jegooblicza dostojeñstwo i si³a w³adzy, ale w œlad za nimi - równie¿ poczuciewolnoœci.Zaœwieci³y mu siê oczy, jednak poœpiesznie cofn¹³ rêkê, kiedy Briksjazbli¿y³a siê doñ z kamieniem.- Nie nasyca ju¿ go ¿adna przyznana mi Moc.Nie mam prawa domagaæ siê d³u¿ejjego zwrotu.- A ty? - Briksja podsunê³a teraz kamieñ Zarsthorowi.Poch³ania³ go wzrokiem inie odrywaj¹c oczu odpar³: - Mia³ byæ moim Przekleñstwem, ale nie, to nie to.Zielona magia oznacza ¿ycie, nie œmieræ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •