[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo rozmaitych dociekliwych pytań ksenozoologów.I właśnie uświadomił sobie, że postępowała słusznie.Treecaty były inteligentne i troszczyły się o ludzi, przynajmniej o tych, z którymi miały kontakt.Czego nie można było powiedzieć o ludzkości jako takiej, mającej długą historię wykorzystywania słabiej technologicznie rozwiniętych społeczeństw.Zdecydowanie bezpieczniej dla nich było, by ludzie uważali je za głupsze i bardziej prymitywne, niż były w rzeczywistości, bo wtedy takie wykorzystanie ze strony ludzkości im nie groziło.To oczywiście nie oznaczało, że on sam zrezygnuje z dowiedzenia się wszystkiego, co tylko możliwe, na temat treecatów, a zwłaszcza tego jednego.Kilkoro dobrze poinformowanych i trzymających języki za zębami ludzi mogło pomóc treecatom znacznie bardziej niż specjalne biuro dających jak najlepsze chęci specjalistów.Stephanie miała dopiero jedenaście lat standardowych, ale on był dorosły i jako lekarz cieszył się niezłą reputacją, mógł więc znacznie skuteczniej chronić i pomagać nie tylko swojemu treecatowi, ale i innym.Naturalnie o ile przeżyje najbliższych kilka godzin i dowie się o nich wystarczająco wiele.A to stało pod dużym znakiem zapytania.Zauważył, że niebo pociemniało, a wiatr przybrał na sile.W powietrzu zapachniało ozonem i deszczem.– Czas w drogę – ponaglił samego siebie.– Scott? – głos Gifforda przebił się przez zakłócenia.– Tak?– Unieruchomiłeś kostkę?– Tak.–.kij.– Przestaję cię słyszeć, Giff.Co mówiłeś?– Wytnij kij, żeby.– Jasne, zaraz się tym zajmę, tylko znajdę coś wystarczająco mocnego, żeby utrzymało mój ciężar.Odpowiedziały mu już tylko trzaski i gwizdy, co oznaczało, że burza przerwała łączność.Przypiął bezużyteczny chwilowo komunikator do pasa, uśmiechnął się do treecata i trzymając się pnia, powoli wstał.Natychmiast za kręciło mu się w głowie i poczuł falę mdłości.– Żeby nie upaść! – wycedził przez zaciśnięte zęby.– Żeby tylko nie upaść!Gdy wszechświat przestał wirować, otworzył oczy i rozejrzał się powoli.Najbliższe grube gałęzie miał w zasięgu ręki.Wyjął z pochwy wibronóż, uaktywnił go i odciął konar grubości nadgarstka.Nim ta runęła z trzaskiem na ziemię, wyłączył nóż i opadł powoli do pozycji wyjściowej.Potem podpełzł do gałęzi i przyciął ją do odpowiedniej długości, oczyszczając z mniejszych gałązek przy okazji.Treecat wiernie mu towarzyszył i z zaciekawieniem przyglądał się wibronożowi, ale nie próbował go dotknąć, co było rozsądne, jako że ostrze mogło bez trudu przeciąć większość znanych materiałów.– Podoba ci się? – spytał Scott, choć miał świadomość, że treecat nie może go zrozumieć.Miał jednak nieodpartą ochotę jakoś porozumieć się z istotą, która cierpliwie ratowała mu życie, no i chciał też z kimś pogadać, by nie myśleć.Musiał się na czymś koncentrować, bo wtedy ból był słabszy, a poza tym inaczej jego myśli przejawiały przerażającą skłonność do rozłażenia się, przez co tracił czas, bo nie był w stanie przypomnieć sobie, co powinien zrobić.A w obliczu zbliżającej się burzy nie mógł sobie pozwolić na bezczynność wywołaną otumanieniem.Jak odkrył, używając komunikatora, rozmowa skutecznie temu przeciwdziałała.– Wiesz, muszę cię jakoś nazwać, bo głupio wołać „Hej, ty!” Założę się, że masz imię, tylko że go nie znam.ciekawe jak ono brzmi w twoim języku.Jak dotąd jedyne dźwięki, jakie treecat wydał, to mruczenie i bleekanie.I owszem, w różnych tonacjach, ale za mowę raczej trudno było je uznać.– Masz jakieś propozycje? – spytał treecata pracowicie odciągającego mu z drogi gałęzie o ostrych od cięcia krawędziach, by nie pokaleczył sobie ręki.– Nie?.Szkoda.Skoro wyłowiłeś mnie z rzeki siecią, to jesteś rybakiem.Nazwę cię Fisher.Reakcja treecata zaskoczyła go – usiadł na tylnych łapach i gwizdnął z wyraźnym podnieceniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •