[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy wrócił, oni mu to zrobili.Wendy milczała.Chociaż wyglądał przezabawnie odziany w swe jaskrawe ciuchy i otoczony bożonarodzeniową atmosferą, to w nagłej udręce, która pojawiła się w jego głosie, nie było nic, choćby najmniej śmiesznego.— Przykro mi — powiedziała.I rzeczywiście było jej przykro.Nie tylko dlatego, że mu współczuła, ale też dlatego, że ona sama w pewien sposób kochała to stare drzewo.I — jak przypuszczała — podobnie jak czarodziej, również ona zawędrowała zbyt daleko.— No cóż — powiedział czarodziej, wycierając nos w rękaw i patrząc w drugą stronę.— John chciał tylko, żebyś to zobaczyła.Wsiadł na rower i pochylił się do przodu, by potargać Imbir między uszami.Kiedy odwrócił się do Wendy, jego oczy migotały niczym dwa kobaltowe płomyki.— Wiedziałem, że zrozumiesz.Zanim Wendy zdążyła odpowiedzieć, stanął na pedałach i podskakując na nierównościach gruntu, pomknął w dal, zostawiając ją samą na środku trawnika — ongiś tak dzikiego, teraz zniechęcającego i psującego humor.Nagle zauważyła, że na środku płaskiego pnia coś migocze.W pierwszej chwili było to jedynie lekkim falowaniem powietrza, zupełnie jak w upalny dzień.Wendy postąpiła krok naprzód i zatrzymała się, gdy migotanie przybrało kształt młodej szczepki.Przed jej oczami rozegrał się spektakl jakby w przyspieszonym tempie; młode drzewko okryło się pączkami, wypuściło liście i rosło, a jego wzrost przypominał muzyczne rondo — wspólny temat spinający dwie różne melodie.Tutaj tematem był wzrost, a skrajnymi melodiami — malutka szczepka i majestatyczny behemot dorównujący wielkością temu, który rósł tu jeszcze niedawno.Kiedy osiągnął pełną wysokość, z jego korony, pnia, korzeni i każdego ząbkowanego liścia wystrzeliło światło.Wendy patrzyła na to szeroko otwartymi oczami.W końcu zrobiła krok naprzód, wyciągając rękę.Gdy jej palce dotknęły jaśniejącego drzewa, rozpłynęło się ono jak mgła i znowu wszystkim, co pozostało, był nisko ucięty pień.Widzenie, którego właśnie doświadczyła, w połączeniu z uciskiem w piersi i smutkiem, jaki zostawił za sobą czarodziej, przyoblekło się w słowa i przetoczyło po jej umyśle.Nie zapisała ich jednak.Mogła tylko stać i patrzeć na kikut drzewa — bardzo, bardzo długo — aż w końcu odwróciła się i odeszła.Kawiarnia Kathryn znajdowała się przy Battersfield Road w południowym Crowsea, niedaleko od uniwersytetu, ale na drugim brzegu rzeki i wystarczająco daleko, by Wendy musiała biec, jeśli chciała zdążyć do pracy.Wendy miała wrażenie, że dwie godziny oddzielające moment, w którym poznała czarodzieja i początek jej zmiany, zniknęły jak w czarnej dziurze.Spóźniła się do pracy — niewiele wprawdzie, ale widziała, że Jilly zdążyła już przyjąć zamówienia z dwóch stolików będących właściwie pod jej pieczą.Wbiegła do łazienki i przebrała się z dżinsów w krótką czarną spódniczkę.Upchnęła w nią koszulkę, związała włosy w luźną kitkę, schowała plecak i zdjęła notes do zbierania zamówień z półeczki ukrytej za wieszakiem na ubrania.— Wyglądasz na zmarnowaną — zauważyła Jilly, gdy Wendy wreszcie wbiegła do części jadalnej.Jilly Coppercorn i Wendy mogłyby być bliźniaczkami.Obie były drobne, szczupłe i dość atrakcyjne, chociaż Jilly miała kręcone, ciemnobrązowe włosy — taki zresztą był naturalny kolor włosów Wendy.Obie pracowały w wolnym czasie jako kelnerki, oszczędzając energię na bardziej twórcze zajęcia: Jilly na swą sztukę, Wendy na poezję.Nie znały się do momentu wspólnego rozpoczęcia pracy w restauracji, ale już od pierwszej zmiany zostały przyjaciółkami.— Czuję się trochę niepewnie — odparła Wendy na uwagę Jilly.— Niepewnie? Widzisz tego gościa przy piątym stoliku? Już trzy razy zdążył zmienić zdanie.Chyba postoję tutaj i poczekam z pięć minut, zanim zaniosę Frankowi ostatnie zamówienie — to na wypadek, gdyby znowu się rozmyślił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •