[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego opowiadania byly tlumaczone na wegierski, czeski, rosyjski, litewski, niemiecki.Krzysztof Kochanski Centurianskie bombyKiedy na Slupsk spadly bomby Centurian, Fiszer jechal tramwajem numer 5.Tramwaj wlasnie ruszal z przystanku.Fiszer nie musial korzystac z publicznych srodkow transportu – stac go bylo na taksowke albo na wynajecie samochodu z kierowca.Ale wtedy zycie przyspieszalo.Czas polykal sekundy, polykal sam siebie, niczym chinski waz.Byl jak te bomby, ktore wysylali Centurianie.Sam moment wybuchu umknal uwadze pasazerow tramwaju.Gluche stekniecia, jakie towarzyszyly kazdej eksplozji, zlaly sie z szumem miasta i dopiero bezposrednio po fakcie, gdy w jednej chwili zgasl wielkomiejski halas, Fiszer zdal sobie sprawe, ze jednak je slyszal.Trzy pykniecia, podobne do tych, jakie wydaje ostroznie wyjmowany z butelki szampana korek.A potem cisza.Niezwykla, przyprawiajaca o lek, klaustrofobiczna cisza.Trzy pykniecia – trzy bomby.W promieniu kilku kilometrow Fiszer byl jedynym czlowiekiem, ktory mogl sobie przypomniec ten moment.Inni umarli w tej jednej koszmarnej chwili, gdy korek szampana wyskoczyl z butelki.Ruszajacy tramwaj potoczyl sie jeszcze sila bezwladu kilkanascie centymetrow, po czym stanal, poniewaz prawa fizyki Centurian pokonaly prawa fizyki Newtona, zgodnie z ktorymi na Ziemi poruszaly sie nie tylko tramwaje, ale i wszelkie inne pojazdy.Prawa Obcej Nauki pokonaly rowniez prawo zachowania masy, a takze kilka innych praw, uwazanych przez czlowieka za niepodwazalne.Zdezorientowany Fiszer stal przy przednich drzwiach wagonu, kurczowo zaciskajac dlon na rurze z polimerowego tworzywa.W pewnej chwili puscily metalowe wiazania i Fiszer zostal z rura w rece, ale wtedy nie kojarzyl jeszcze, ze stal bardziej podatna jest na uplyw czasu niz plastik.W ogole niewiele kojarzyl, oslupialym wzrokiem wpatrujac sie w martwych ludzi.Siedzieli sztywno w tramwajowych fotelikach, jak manekiny.Jakas kobieta lezala w przejsciu, na wznak, z zadarta sukienka odslaniajaca seksowne stringi.Wygladali nieludzko, wszyscy byli jacys… chudzi.Skora na ich twarzach marszczyla sie, policzki drgaly, zapadaly sie, jakby cos wciagalo je do wnetrza czaszki.Oczy wysychaly, pozostawiajac wielkie puste dziury.Czas, zdal sobie sprawe Fiszer, wciaga je Czas.Dlaczego nie mnie? – pomyslal z niewiarygodnym, nieadekwatnym do sytuacji spokojem.Nie mnie?Dopiero teraz dopadlo go przerazenie.Starzeli sie na jego oczach, gnili, wysychali, rozpadali.Ich ubrania staly sie nagle obszernymi futeralami, zolknacymi, pogniecionymi szmatami.Szussss!Osunelo sie pierwsze ludzkie truchlo, potem nastepne.Te, ktore utrzymaly sie na siedzeniach, co jakis czas nieznacznie zmienialy pozycje, co sprawialo przerazajace wrazenie, jakby zmienialy sie w zywe zombi.Wyschniete na wior cialo zaczelo odchodzic od kosci, osypywac sie calymi platami, odslaniajac nagie czaszki.Stringi lezacej kobiety w najmniejszym stopniu nie wygladaly juz seksownie, zwisajac na upstrzonej plamami miednicy, posrod cieniutkich piszczeli.Fiszer, zlany potem, zamknal oczy, probujac w ten najprostszy sposob odciac sie od koszmaru.Bal sie.Byl tak przerazony, ze z trudem oddychal, lapal powietrze nieregularnie, jak wyrzucona na brzeg ryba.Nie byl w stanie sie poruszyc; zreszta nawet nie probowal, intuicyjnie wyczuwajac, ze miejsce, w ktorym stoi, to miejsce lucky mana, farciarza wygrywajacego na loterii nie do wygrania.Rozpadal sie nie tylko tramwaj, rozpadal sie caly swiat wokol, a on tkwil w srodku, niczym w oku cyklonu.Za nic, za nic w swiecie nie opuscilby tego miejsca.Zatrzasniete powieki, drzwi bankowego sejfu, odgradzaly go od makabrycznej rzeczywistosci, ale to nie wystarczalo.Cos zaczelo dziac sie z tramwajem – trzeszczal, chrobotal, jakby pozeraly go jakies metalozerne korniki.Nagle cos peklo, posypalo sie szklo.Fiszer nie chcial tego sluchac.Przykucnal, skulil sie jak przerazone burza dziecko, zatkal uszy palcami.Nieoczekiwanie wagon zatrzasl sie, co mialo te dobra strone, ze wytracilo mezczyzne z apatii.Gwaltownie otworzyl oczy.Mial je zamkniete kilkadziesiat sekund, moze minute, ale to, co zobaczyl, wygladalo, jakby minelo z tysiac lat.Pasazerowie stali sie zakutanymi w szmaty stertami kosci, tak nierealnymi, nieczlowieczymi, iz przestaly budzic metafizyczny lek.Tramwaj rdzewial, po farbie nie pozostalo sladu; sparciale uszczelki nie trzymaly juz szyb, z ktorych wiekszosc powypadala.Z glosnym trzaskiem peklo cos w podwoziu, blaszana konstrukcja zatrzesla sie po raz drugi, ludzkie kosci zagraly upiorny, perkusyjny rytm.Kosc strzalkowa kobiety w stringach potoczyla sie w strone Fiszera, zatrzymala przy nosku buta.Mezczyzna poderwal sie, kopnal piszczel ze wstretem, odruchowo, nim zdal sobie sprawe, co robi.Zorientowal sie, ze wciaz trzyma w reku plastikowy uchwyt.Panicznym ruchem, jakby to byla tamta kosc, wyrzucil go przez otwor po drzwiach, ktore wypadly na zewnatrz.Rurka raz tylko odbila sie od chodnika, potem ugrzezla w betonowym pyle.Pobliski kraweznik rozpadl sie na kilka czesci.Byc moze zafunkcjonowala zasada jakiegos apokaliptycznego domina, bo przewrocil sie znak drogowy, a zaraz potem ze sciany budynku ksiegarni odpadl zardzewialy blaszany prostokat, ktory jeszcze kilka minut temu informowal, iz ulica nosi nazwe Nowobramska [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •