[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Posłuchajcie.Powiedziałem, że coś wystraszyło X (nazywajmy go nadal X) po pierwszych listach, jakie do nas napisał.Czy wiecie co? Nasza pierwsza konferencja, na której podkreślałem konieczność wspólnego działania.X uczestniczył w niej.X był oczywiście jednym z nas.Rozumiał, że zjednoczone działania oznaczają jego klęskę.Liczył, że nas pokona, ponieważ wiedział, że sztywne przestrzeganie zasady autonomii kontynentalnej zapewni mu przewagę do ostatniej chwili.Stwierdził, że popełnił błąd, więc postanowił zaczekać, aż zapomnimy o całej sprawie i będzie mógł podjąć dalsze działania.Myli się jednak.Wciąż możemy podjąć wspólne działania i jeśli założymy, że X jest jednym z nas, pozostaje nam tylko jedno – zerwać z zasadą autonomii kontynentalnej.To luksus, na jaki nie możemy sobie dłużej pozwalać, gdyż plany X doprowadzą do naszej ekonomicznej klęski albo do interwencji Trantora.Ja jestem jedyną osobą, której mogę ufać, tak więc od tej pory będę kierował zjednoczoną Sark.Jesteście ze mną?Zerwali się z foteli, krzycząc.Bort wymachiwał pięściami.Miał pianę na ustach.Nie mogli mu nic zrobić w sensie fizycznym.Każdy z nich znajdował się na innym kontynencie.Fife mógł siedzieć za swoim biurkiem i patrzeć, jak pienią się ze złości.– Nie macie wyboru – rzekł.– W ciągu roku, który upłynął od naszej pierwszej konferencji, ja też poczyniłem pewne przygotowania.Kiedy wy czterej spokojnie uczestniczyliście w naradzie, słuchając, jak mówię, lojalni względem mnie oficerowie przejęli dowodzenie flotą.– Zdrada! – zawyli.– Zdrada zasady autonomii kontynentalnej – odparł Fife.– Lojalność względem Sark.Steen nerwowo zaplatał palce; ich rdzawe, miedziane końce były jedyną barwną plamą na białej jak ściana skórze.– Przecież to chodzi o X.Nawet jeśli X jest jednym z nas, pozostali trzej są niewinni.Ja nie jestem X – obrzucił pozostałych jadowitym spojrzeniem.– To jeden z nich.– Ci z was, którzy są niewinni, mogą wejść do mojego rządu – jeśli chcą.Nie mają nic do stracenia.– Ale ty nie powiesz, kto jest niewinny – wrzeszczał Bort.– Będziesz karmił nas opowieściami o X i trzymał za.Zabrakło mu tchu.– Nie będę.W ciągu dwudziestu czterech godzin dowiem się, kim jest X.Nie powiedziałem wam tego.Kosmoanalityk, o którym mówiliśmy, jest teraz w moich rękach.Zapadło milczenie.Spoglądali po sobie podejrzliwie i z rezerwą.Fife zachichotał.– Zastanawiacie się, który z was jest X.Jeden z nas to wie, możecie być pewni.A za dwadzieścia cztery godziny wszyscy będziemy to wiedzieć.Teraz zważcie, panowie, że jesteście zupełnie bezradni.Okręty wojenne należą do mnie.Do widzenia!Odprawił ich gestem.Zniknęli jeden po drugim, jak gwiazdy w głębi próżni, zasłonięte na ekranie przez niewidoczny kadłub mijanego wraka.Steen wyłączał się ostatni.– Fife – powiedział drżącym głosem.Fife spojrzał na niego.– Tak? Chcesz przyznać się teraz, kiedy jesteśmy sami? Ty jesteś X?Twarz Steena wykrzywił grymas strachu.– Nie, nie! Autentycznie.Chciałem tylko zapytać, czy mówiłeś poważnie.To znaczy, o autonomii kontynentalnej i w ogóle.Autentycznie?Fife spojrzał na stary chronometr.– Do widzenia.Steen zaskowyczał.Sięgnął ręką do wyłącznika i również zniknął.Fife siedział nieporuszony.Zakończywszy zebranie i mając najgorsze za sobą, poczuł głębokie przygnębienie.Niemal pozbawione warg usta były jak rana w jego szerokiej twarzy.Wszystkie kalkulacje opierały się na jednym założeniu: kosmoanalityk był szalony, a niebezpieczeństwo wyimaginowane.Tyle jednak wydarzyło się w związku z tym szaleńcem.Czy Junz z MBK spędziłby rok na szukaniu wariata? Czy tak uparcie uganiałby się za mirażem?Fife nikomu o tym nie mówił.Ledwie śmiał zastanawiać się nad tym.A jeśli kosmoanalityk wcale nie był szalony? Jeżeli światu kyrtu grozi zagłada?Przed Wielkim Posiadaczem pojawił się floriński sekretarz i rzekł bezbarwnym, suchym głosem:– Łaskawy panie.– O co chodzi?– Statek z pańską córką wylądował.– Czy kosmoanalityk i tubylcza kobieta są bezpieczni?– Tak, proszę pana.– Niech nikt ich nie przesłuchuje beze mnie.Mają ich trzymać pod kluczem, aż przybędę.Czy są jakieś wieści z Floriny?– Tak, proszę pana.Mieszczanin został schwytany i przewożą go na Sark.13.PilotWraz z pogłębianiem się mroku światła portu coraz bardziej jaśniały.Oświetlenie przez cały czas nie odbiegało od tego, czego oczekujemy w trochę pochmurne, późne popołudnie.W porcie numer dziewięć, tak jak i w innych portach jachtowych Górnego Miasta, mimo obrotu planety panował dzień.Ta jasność mogła stać się nieco zbyt rażąca w samo południe, lecz nic ponad to.Markis Genro wiedział, że minął kolejny dzień standardowy, tylko dlatego, że idąc do portu zostawił za plecami kolorowe, nocne światła Miasta.Jaskrawe na tle ciemniejącego nieba, nie usiłowały zastąpić blasku dnia.Genro przystanął przy głównym wejściu.Gigantyczna podkowa z trzema tuzinami hangarów i pięcioma płytami lądowisk nie robiła na nim wrażenia.Była dla niego, tak samo jak dla każdego doświadczonego pilota, chlebem powszednim.Wyjął długi fioletowy papieros, zawinięty w najcieńszą bibułkę ze srebrzystego kyrtu, i włożył do ust.Osłonił koniec złożonymi dłońmi i patrzył, jak jarzy się zielonkawym płomieniem, gdy wciąga dym w płuca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •