[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozpili się.Ćpali opium i kwas.Wegeteriańska dieta.Dużo grzybów.Udławiła się własnymi rzygowinami, w wannie.Trumna z ciepłą wodą zmieszaną z najtańszym szampanem.Samooczyszczająca się, zimna, sina pochwa z zasmarkanym dziewiętnastoletnim nosem, zesztywniała w apokaliptycznym skręcie kiszek żywiołu łaknienia niezwykłości.Czy on przypadkiem tego nie zaplanował?Teraz zamieszkuje obszar permanentnej depresji.Mieć depresję i leczyć ją nadzieją i znów popadać w depresję, żeby nadzieją się z niej wygrzebywać, to jego główne zajęcie.Jestem pewny, że kiedyś jego lewą skroń ucałuje jednak Kochanka.Jestem pewny, bo wydarłem rok temu okruch z jego Bzdurnika.Pisał Kamil o swojej Kochance.Wiem, że stać go na taką Kochankę.Oto trzewia wyrwane z Bzdurnika:Od dawna o Niej właśnie myśleć nie przestaję.Smukła, gładka.Czemuż taka chłodna? Szukam sposobów, aby posiąść tę Damę.Ciągle żyję, zdaję sobie sprawę, że me serce bije dla Niej.Serce w kształcie pudełka, ukryte w nim wszystkie nieszczęścia.Odkupi je tylko Ona.Chciałbym Jej dotykać, godzinami z Nią rozmawiać.Przytuliwszy usta Jej do skroni mej – rozpocząłbym spowiedź.Cierpliwa, wyrozumiała.Niezawodna! Jeden jej szept sprawiłby, że odzyskałbym spokój.Szept Jej już słyszałem, lecz nie był on dla mnie.Mimo to – czułem dreszcz.I czuję dreszcz.I pragnę Jej! Myśli me wynaturzone.Wołam:– Pieść mnie! Jesteś piękna.Kształty Twoje – wymarzone.Całaś w czerni.Siła! Siłę masz ogromną.Jeśli zechcesz, możesz wszystko.Możesz zabić i ocalić.Potrafisz przebaczyć.Szukam spokoju.Ty mi go dasz.Na kolanach będę prosił.Będziesz tutaj w moich dłoniach.Sami.Nie będę słyszał Twojego oddechu.Usłyszę szept, rozkoszy wyraz, gdy pocałujesz mnie i przedziurawisz mi głowę, mózg rozpryskując po ścianach pokoju.I znajdę spokój.I zakończę historię szaleństwa mego na Twoim punkcie.Wtedy już mi nie będziesz potrzebna.Poszukasz sobie nowego Kochanka.Moja Kochanko – imię Twe: MagnumSzept Twój – nieznośnyOto Kochanka Kamila.Wolne krzesło naprzeciw mnie ucieszyło się, że znajdzie zatrudnienie.W tym lokalu wiele krzesełek jest bezrobotnych.Dupa to gratka i nie zdarza się tutaj często.Kelner usłużnie podszedł do stolika.Krzywe zwierciadło zmęczenia i rutyny uczyniło z jego twarzy rybi pysk.Szproci zapach musnął mych nozdrzy.Spojrzałem w jego czerwone oczy pozbawione powiek, a on spiął się i zawachlował skrzelami.– Słucham panów – odezwał się.– Jeszcze jedną kawę i dużą wódkę, tylko polską proszę – powiedziałem i spojrzałem w stronę mojego sąsiada.Sprawiał wrażenie zakłopotanego obcokrajowca.– Dla mnie to samo – wyszeptał w końcu.Gdy ujrzeliśmy plecy i ogon odpływającego kelnera zapadła, a raczej spadła, cisza.W całym tym zgiełku, wśród rechotu grubych mężczyzn, wśród piskliwych odzywek młodziutkich dziewcząt z filologii, które nie wiadomo, czemu upodobały sobie to miejsce, cisza.– Co nowego? – serwuję.– Bez zmian – odbija Kamil.– A do tego jest cold like a witch 's tits and the breast bra!– To fakt, jest fucken cold! Ale to nieprawda.Sonia mi mówiła, że popełniasz powieść.– Sonia? Ach, dałem jej kwiaty.– Piszesz powieść, a przecież brzydziłeś się bzdurnymi opowiastkami, brzydziłeś się przysranymi interpretatorami zdarzeń, opisywaczami spod Uwiędłego Jęzora.Mam ci przypomnieć? O co chodzi? Myślami jesteś gdzie indziej.Myślałem, że pisarze mają zawsze gotową odpowiedź na wszystko.Nie masz ochoty na rozmowę? A może boisz się usłyszeć, że nie będziesz drugim Dostojewskim? Bo nie będziesz! Słuchaj, znamy się tyle lat.Nie wierzę, że to robisz.Po co? Chcę z tobą pogadać.Może w końcu wrócisz na katedrę.Mogę ci pomóc.– Pierdol się, Chris.To jest past thing.A najważniejsze, to żebyś pamiętał przykazania! Pierwsze mówi: nie używaj imienia mistrza swego nadaremno! Ja też do dziś nie wierzę, że to robię.Ale znalazłem wyjście.Przytargałem ze śmietnika duże lustro, które stoi teraz obok biurka.Siadam, piszę i patrzę, co robię.Nie wiem, czy to krzywe zwierciadło czy może tylko jakiś złośliwy rak mózgu? Nie wiem, czy to sen czy może zgniło już coś w mojej głowie.Bóg umarł.Język umiera.Chris, co to będzie? Jak nazywał się ten zakon ślubujący milczenie do grobowej deski? Wittgenstein powinien był mi powiedzieć.d propos Soni.Dałem jej kwiaty, bo kobiety potrzebują kwiatów, jak mężczyźni kobiet.I pamiętaj, że najbardziej popieprzona książka jest lepsza od popieprzonego życia.– W to na pewno ci nie uwierzę, jak sam zresztą czasami chcesz.To ty mówiłeś, że powieść nie przystoi filozofowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]