[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mówię: Kręcić filmy, co to znaczy? Wiesz, robiłam to przez wiele lat, kręciłam filmy, już mnie to nie interesuje, w ogóle nie, bestia, którą trzeba oswajać za każdym razem, kiedy się reżyseruje.Mówię to, ponieważ wiem, że właśnie to robi, że tak teraz zarabia, kilka zleceń przejął wtedy ode mnie.Wiesz, nie chcę już być zmuszana do troszczenia się o innych, mówię.A on patrzy na mnie, jakbym powiedziała: byłeś idiotą, że mnie rzuciłeś.Ja mówię, on pali, a obok nas przejeżdżają tramwaje, jeden za drugim.I znowu przypominam sobie, jak tamtej zimy biegłam kulisami studia filmowego, mijając ściany domów, za którymi nie było nic, tylko kwiaty w oknach na użytek scen ulicznych, i że przyszła mi do głowy myśl, żeby te kulisy podpalić, kazać je zburzyć, i że później też nie było niczego, co mogłoby mnie uspokoić albo skłonić do opuszczenia łóżka, w którym leżałam tygodniami, a śnieg przykrywał miasto.Wtedy modliłam się: niech padnie ofiarą nieszczęśliwego wypadku, gdzieś na drodze między Hamburgiem a Monachium.Chciałam, żeby został staranowany, zmieciony z mokrej od deszczu jezdni, kamery z samochodu wyleciałyby obok jego głowy przez szybę, on też, on też wyleciałby przez szybę.Wyobrażałam sobie, jak przywożą go do szpitala, prawie nie słyszy, co ludzie do siebie wołają, jeden drobny błąd lekarzy wystarczyłby, żeby stracił stopę, nogę.Modliłam się nawet przed Dziewicą Marią w sukience z błękitu i czerwieni, zapalałam świeczki za pięćdziesiąt fenigów sztuka w małym kościele w środku miasta, pilnowałam, żeby nie zgasły.To wtedy ludzie obserwowali mnie z biurowych okien, znowu tu jest, ta, co każdego południa rozprawia sama z sobą, jedyna, która przy tej pogodzie chodzi po studiu.Czy marznę? Czy jest mi zimno, pyta, a ja myślę: co to znaczy? Sądzi, że mógłby mi założyć na ramiona swój płaszcz? Jadę do domu dziewiętnastką, mówi, a ja wiem, że dziewiętnastka nie jeździ tam, gdzie kiedyś mieszkał.Nie pytam: dokąd jedziesz? gdzie teraz mieszkasz? Nie mówię nic.Gdy zatrzymuje się kolejny tramwaj zmierzający w moim kierunku, żegnam się.Szybko, w ostatnim momencie, zanim zamkną się drzwi.On kiwa głową, nic nie mówi, żadnego pożegnania, nic, wygląda, jakby chciał powiedzieć: zostań.Wiem, że mnie widzi, kiedy tu siedzę, na niebieskim obiciu, pod neonowym światłem.Tramwaj stoi.Motorniczy rozmawia z kimś przy przednich drzwiach.To trwa.Nie podnoszę wzroku, odwracam się, wyciągam z torby blok, zaczynam pisać.Wiem, że myśli: teraz udaje, że musi coś zanotować.Zaczynam nanosić na papier imię T., wciąż od nowa.Piszę duże T., a potem inne litery.Tramwaj nie odjeżdża.Myślę: pisać, przyciskać ołówek do papieru i pisać.Dlaczego nie poszłam pieszo? Mogłam była odejść, wiedziałabym, że za mną patrzy, znikłabym za następnym rogiem, a potem przyspieszyła kroku.Wołałabym T.wciąż i wciąż, aż do naszych drzwi i byłoby mi obojętne, co inni o mnie myślą.Może zatrzymałabym się już dwie ulice dalej, odwróciłabym się, spojrzałabym za siebie, a potem poszukałabym gdzieś lustra na wystawie, żeby upewnić się, że jeszcze jestem.Wiem, że stoi przy tramwaju, tylko dwa, trzy metry ode mnie, podnoszę wzrok, ale to tylko ja w okiennej szybie.OSIEMNASTY, MOŻE DZIEWIĘTNASTY GRUDNIATego dnia pada deszcz.Opuszczamy miasto, ostatnie znaki i domy, wjeżdżamy na autostradę, kierunek zachód.To nie jest daleka droga, podróż trwa godzinę, czasem dłużej, zależnie od pory dnia, natężenia ruchu.Po prawej i lewej stronie pola w brązach, wyżej niebo w szarościach, między nimi słupy wysokiego napięcia, kościelne wieże, najpierw dwie, trzy, potem więcej, im dalej jedziemy.Na zakręcie za znakiem ostrzegawczym stacja benzynowa pod niebieskim neonem, wcześniej był żółty.Ktoś stoi obok dystrybutora, zaciera ręce, wypuszcza w powietrze kłęby pary.Od lat jeździmy tą trasą tego dnia, zapomniałam, od ilu, może od sześciu, może od siedmiu.Alex prowadzi, kręci gałką radia, przeskakuje ze stacji na stację.Nie pytam, ile już razy przemierzałyśmy tę drogę, jestem pewna, że ona też nie wie.Jest tuż przed Bożym Narodzeniem, osiemnasty, może dziewiętnasty grudnia, w mieście zaczynają składać stoiska z grzanym winem i zabawkami, a my mówimy, że to najkrótsze dni w roku, pocieszamy się, że wkrótce zrobi się jaśniej, każdego dnia będzie trochę jaśniej.Mijamy hotele przy autostradzie i przystrojone adwentowo sklepy z dywanami, centrum meblowe, nad wejściem renifery z żarówek przy saniach pełnych paczek.Przed rokiem były to choinki, choinki z czerwonymi łańcuchami, rok wcześniej anioły ze skrzydłami, z jasnoniebieskimi skrzydłami.Powiedziałam, że tego dnia pada deszcz? Teraz po raz pierwszy leży śnieg.Zwykle pada, przy dwunastu, trzynastu stopniach, i wieje wiatr.Pogoda jest inna tego roku.Ale bądź co bądź pogoda.Skręcamy na trzecim zjeździe za skrzyżowaniem, mijamy cementownię, taśmy transportowe i kominy.Pada śnieg i, patrząc na te malejące kominy, Alex mówi: Wieś jest piękna, prawda? Skręcamy, zatrzymujemy się przy kiosku za najbliższym znakiem z nazwą miejscowości, gdzie od lat w oknie stoi ten sam mężczyzna, między gumami owocowymi i gazetami z programem telewizyjnym.Kupujemy papierosy, sześć paczek normalnych, sześć paczek mentolowych.Christiane nie musiała nic mówić przez telefon, nie musiała przypominać: przywieźcie proszę papierosy, sześć normalnych, sześć zielonych.Przestajemy rozmawiać, ledwie zobaczymy bramy, znaki, ledwie samochód wjedzie na żwir, wysiadamy i zatrzaskujemy drzwi, ten odgłos brzmi tu inaczej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •