[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nasze dziedzictwo.Nasze przyrodzone prawo.Warto za to umierać.Rozumiem, szepnął, dziwiąc się jasności swych myśli.Wreszcie rozumiem, kim jestem.Cały wszechświat wisiał na ciemnym, nocnym niebie i oglądał kruchego człowieka, leżącego bez sił i samotnego na zmrożonym, omiecionym wiatrem zboczu starej marsjańskiej lawiny.Gdzieś z daleka, z bardzo daleka słyszał głosy, ale nic dla niego nie znaczyły.Odchodził w ciszę wieczności.Pojął teraz, że Stwórca Człowieka i Odbierający Życie są jednym i tym samym, po prostu dwoma aspektami tego samego kreatora.Jestem gotów, szepnął Jamie.Zrobiłem wszystko, co mogłem, co byłem w stanie.Teraz jestem gotów na spotkanie z tobą.Usłyszał śmiech Kojota, dobiegający z kryształowej ciemności zimnej nocy.Sol 40: PółnocCoś cicho buczało mu w uszach.Nie wiedział co, było zupełnie ciemno.Czuł się odrętwiały, zamrożony.Ale skądś dobiegał cichy szum.Powieki miał sklejone.Jamie, zbyt znużony, aby chociaż unieść głowę albo ruszyć ramionami, użył każdej cząstki swej siły woli, zmuszając się do otwarcia oczu.Przed sobą ujrzał jakąś niewyraźną szarość.Zamrugał.To był zakrzywiony sufit łazika.A szum pochodził od elektrycznych urządzeń.Waterman leżał na plecach, na jednej z koi.Niższej koi, spostrzegł, mrugając i koncentrując uwagę.Górną koję podniesiono i zablokowano, złożono.Nad geologiem zjawił się Wosnesenski, jego mięsista twarz była jakoś dziwnie łagodna, miła.Zielony, pomięty kombinezon, zdawał się na niego za duży, jakby Rosjanin schudł.Waterman spróbował coś powiedzieć, ale za bardzo zaschło mu w gardle.Zdołał tylko wydobyć z siebie chrypiący jęk.– Odpoczywaj, przyjacielu – szepnął Michaił.– Nie nadwyrężaj się.Masz tutaj.Rosjanin uniósł Jamiemu głowę i przysunął mu do warg parujący kubek.– Spokojnie.tylko łyk.Geolog poczuł na języku parzące gorąco.Było dobre.Gorąca herbata, mocno zaprawiona cytrynowym koncentratem.Upił kilka łyków.Czuł, jak rozpływa się po nim ciepło.Wosnesenski łagodnie położył Jamiego z powrotem na posłaniu, potem spojrzał na niego ciemnymi, poważnymi oczyma.Waterman uświadomił sobie, że Rosjanin nie stoi nad nim, tylko siedzi na przeciwległym łóżku.Z kokpitu dobiegł go głos Iwszenki, mówiącego po angielsku.Składał raport bazie, może nawet od razu doktorowi Li.– Wyszedłeś – zachrypiał Jamie.– Wyszedłeś i mnie zabrałeś.Rosjanin potrząsnął głową.– To Reed wyszedł.– Tony? Tony mnie przyniósł?Wosnesenski przytaknął.Jamie, leżąc, uświadomił sobie, że rozebrali go ze skafandra.Wsunął dłoń do kieszeni z niedźwiedzim amuletem; wciąż tam był, twardy, ciepły, opiekuńczy.Tony wyszedł i mnie przyniósł, pomyślał.Tony’ego nie szkolono do odbywania spacerów kosmicznych, ale wyszedł w mrok i przyniósł mnie tutaj.Usłyszał ciężkie kroki, a potem zobaczył Reeda, wciąż ubranego w swój żółty skafander, ale bez hełmu.Wyglądał jak człowiek, który pozuje do zdjęcia, wystawiając głowę przez otwór w kartonie z namalowaną figurą.– Jesteś wielkim szczęściarzem, James – spokojnie powiedział Anglik.– Żadnych odmrożeń.Zdążyliśmy cię zabrać na czas.– Uratowałeś mi życie.Reed lekko się zarumienił.– Przecież nie mogłem zostawić cię, żebyś tam zamarzł, prawda?– Nasz lekarz został bohaterem – rzekł Wosnesenski.Ale się nie uśmiechał.– Trzeba było naprawdę mieć jaja, żeby wyjść w tę noc – stwierdził Jamie.– To Mars dał ci odwagę.Reed zerknął na Wosnesenskiego.– Bez bohaterstwa.Michaił Andriejewicz by mnie udusił, gdybym nie wyszedł.Tak naprawdę, to ratowałem swoje życie.– Nie wierzę.Na to trzeba było odwagi.Tchórz by nie wyszedł, niezależnie od tego, jakby Michaił go straszył.– Byłeś już o krok od nas – odparł Brytyjczyk.– Upadłeś mniej niż kilkaset metrów od łazika.Nie mogliśmy tutaj siedzieć i pozwolić ci umrzeć.Wtedy zginęłoby też tamtych troje, prawda?– Ale wciąż.Wosnesenski uśmiechnął się krzywo.– Po tym, czego dokonałeś w swoim stanie, spacerek naszego lekarza to nie było nic wielkiego.Jamie odwzajemnił uśmiech:– Z wyjątkiem jednego, drobnego szczegółu: bez jego spacerku wszystko co zrobiłem, poszłoby na marne.Reed zaczął wyglądać, jakby poczuł się strasznie nieswojo.Michaił wzruszył ramionami i powoli wstał na równe nogi, wisząc ciężko na metalowych podporach wyższej koi.– Powinieneś spróbować się przespać – powiedział Wosnesenski.– Tak – od razu zgodził się z nim lekarz.– Odpocząć.Zasłużyłeś sobie.– Dimitr utrzymuje łączność z Connorsem i kobietami.Kiedy wzejdzie słońce, pójdę po linie do ich łazika i pomogę im założyć skafandry.Potem przeciągniemy ich do nas.Jamie przytaknął, oczy miał już zamknięte.– Dobrze – powiedział.– Dobrze.Jego ostatnią przytomną myślą było to, że Reed wygląda na bohatera z przymusu.Bóg wie, czym Michaił mu groził.Ale Tony wyszedł.Tylko to jest ważne.Tony nie zawiódł w potrzebie.Główny kontroler siedział za biurkiem swego królewieckiego gabinetu, sam na sam z brytyjskim kontyngentem.Za oknem padał zimny, ponury deszcz ze śniegiem, zarazem oznaka jesieni i srogiej zimy.Właśnie zgasł obraz na monitorze, umieszczonym w wyłożonej boazerią ścianie.Przez ostatni kwadrans mężczyźni oglądali i słuchali zapisu ostatniego raportu doktora Li.Dowódca ekspedycji czytał z kartki, jego twarz była maską doskonale skrywającą emocje, jakie się nim kłębiły.Teraz obraz zniknął, nagranie Li dobiegło końca.Śnieg leżący za oknami wytłumiał odgłosy ulicy.W biurze panowała zupełna cisza.Potem kontroler poskubał w zamyśleniu swoją kozią bródkę.– Dobra – powiedział po angielsku – co o tym sądzisz?Brytyjskiemu zespołowi pracującemu przy Projekcie Marsjańskim szefował szkocki inżynier, który dotarł tak wysoko w hierarchii speców od techniki, iż został w końcu jednym z kierowników.Był szczupłym mężczyzną o szpakowatych włosach i przebiegłym spojrzeniu, które nie znikało, nawet kiedy się odprężał.– To poważny cios – powiedział.– Lekarz powinien wcześniej wykryć objawy i podjąć odpowiednie kroki w celu zapobieżenia kłopotom.– Ostatecznie, znalazł rozwiązanie – zauważył kontroler.– Tak, ale niemal ich wszystkich zabił.Rosjanin mruknął:– W jaki sposób możemy powstrzymać media od dowiedzenia się o tym wszystkim?– Nie możemy – wprost odpowiedział Szkot.– Nie, mając Brumado rozmawiającego z tymi reporterami w Houston.– W takim razie nie dopuszczajmy informacji do Brumado.– Jesteś przygotowany do tego, żeby przez resztę misji trzymać cały zespół w izolacji? Bądź rozsądny, człowieku.Tego nie da się zrobić.Główny kontroler pokręcił głową.– Musielibyśmy uciszyć ich na resztę życia, prawda.– Znów potarmosił swoją bródkę.– Wiem, o czym myślisz.Problemem jest to, czy politycy dowiedzą się o tym po cichu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •