[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet jeśli miały twarze - o czym wątpiła - w niczym nie przypominały rodziców, a z pewnością nie były troskliwymi rodzicami.- Widzi ich pani? - zapytał Jaffe.- Owszem.Znów zapytał, tym razem wysokim głosem, jakiego nigdy u niego nie słyszała.- Widzisz ich, tatku?- Tatku? - powtórzyła zdziwiona.- Nie boję się, tatku - dobiegło z ust Jaffe'a.- Nic mi nie zrobią.Jestem Chłopcem Śmierci.Teraz rozumiała.Jaffe nie tylko patrzył oczyma.Tommy-Raya, ale także mówił głosem tego chłopca.- Jaffe! - zawołała.- Niech pan posłucha! Potrzebuję pańskiej pomocy! Jaffe!Ponieważ nie odpowiadał, podeszła do niego i, starannie unikając widoku czeluści, poczęła go ciągnąć za podartą koszulę w stronę drzwi.- Randolph! - wołała.- Pan musi się do mnie odezwać!Uśmiechnął się szeroko.Był to uśmiech kalifornijskiego księcia - olśniewający, białozębny; zupełnie nie pasował do tej twarzy.Puściła go.- Pociechy to ja z ciebie nie będę miała.Tym razem nie miała czasu, by namawiać go do powrotu z przygody, w którą puścił się wraz z Tommy-Rayem.Będzie musiała bez jego pomocy doprowadzić do końca plan, który sama obmyśliła.Plan równie prosty w zamyśle, co wściekle trudny (jak się domyślała) w realizacji, o ile w ogóle wykonalny.Nie miała innego wyboru.Nie była wielkim szamanem.Nie umiała zamknąć czeluści.Ale mogła ją przesunąć.Już dwukrotnie dowiodła, że jest w stanie wstąpić do Pętli, a potem z niej wyjść.Zredukować siebie (i innych) do czystej myśli i przenieść ich do Trinity.Czy potrafiłaby przerzucić także i materię nieożywioną? Choćby ten fragment tego domu?Czy uda jej się rozcieńczyć w ten sposób fragment Kosmosu, w którym była czeluść i ona sama, a następnie przenieść całość do Punktu Zero, gdzie tykała potęga zdolna powalić gigantów, zanim lad zarażą szaleństwem wszystko, co żyje?Nie będzie wiedziała, dopóki nie spróbuje.Jeśli zawiedzie ją moc czarnoksięska, odpowiedź będzie brzmieć: Nie.Po prostu.Przez krótki czas będzie się cieszyć tą nową wiedzą, tą mądrością po szkodzie - aż cała Jej wiedza, niepowodzenie i szamańskie ciągoty pękną jak bańka mydlana.Znów odezwał się Tommy-Ray; był to już nie monolog, lecz urywany bełkot:-.idę w górę, jak Andy.ale jeszcze wyżej.widzisz mnie, tato?.w górę, jak Andy.widzę brzeg! Widzę brzeg!To przynajmniej miało jakiś sens.Tommy-Ray widział już rubieże Kosmosu, co znaczyło, że Iad byli równie blisko.-.Chłopiec Śmierci.- zaczął znów tamten -.jestem Chłopcem Śmierci.- Czy mógłby go pan wyłączyć? - zwróciła się do Jaffe'a.Chociaż wiedziała, że mówi do ściany.- Ahoooj! - wrzeszczał chłopak.- Dopływamy! Dopływamy!Tesla pilnowała się, by nie spojrzeć w stronę czeluści, chociaż pokusa była silna - wolała nie wiedzieć, czy giganci już wychodzą na świat.Nadejdzie czas, że będzie musiała spojrzeć prosto w czeluść, ale jeszcze nie teraz.Jeszcze nie była gotowa, nie była spokojna.Nie była gotowa do boju.Cofnęła się jeszcze bardziej w stronę drzwi i mocno uchwyciła futryny.Jakże to drewno było twarde! Zdrowy rozsądek Tesli burzył się przeciw pomysłowi przeniesienia tak trwałej materii w inne miejsce i inny czas.Nakazała więc swojemu zdrowemu rozsądkowi, by się od niej odczepił.Rozum i szaleństwo wcale nie stanowią przeciwieństw.W rozumie może tkwić okrucieństwo, w logice - obłęd.Istniał także inny stan umysłu, który lekceważył takie naiwne dwudzielności; który czerpał się z faktu, że istniał między jednym a drugim stanem.Każdy znajdzie coś dla siebie.Nagle przypomniała sobie słowa D'Amoura - krążyły pogłoski o nadejściu jakiegoś zbawcy.Sądziła, że chodzi może o Jaffe'a.Nie.Wybawiciela była ona - Tesla Bombeck, dzika kobieta Hollywood, odwrócona na wspak, wskrzeszona.Ledwie to sobie uświadomiła, nabrała wiary we własne siły; zaraz też wiedziała, jak się zabrać do dzieła.Nie próbowała odciąć się od głupawych pohukiwań Tommy-Raya, od widoku Jaffe'a - apatycznego, przegranego, ani od całej tej bzdury o przejściu materii stałej w myśl, i o myśli.wprawiającej materię w ruch.Wszystko to było częścią jej samej - nawet zwątpienie.Zwłaszcza zwątpienie.By osiągnąć stan potęgi, nie powinna walczyć z zamętem pojęć i sprzeczności, lecz przyjąć je w siebie - wchłonąć umysłem, przeżuć i połknąć.Wszystko dawało się pożreć: materia stała i niestała, ten i tamten świat - wszystko było jadalne i przenośne.Teraz, gdy o tym wiedziała, już nikt nie odpędzi jej od stołu.Spojrzała w czeluść, twardo, nie odwracając wzroku.- Ty też nie - powiedziała i zabrała się do jedzenia.Kiedy Grillo był o dwa kroki od drzwi wejściowych, wróciły tamte dzieci - poniewierane, maltretowane.Obecne najście - w bliskiej odległości od czeluści - było szczególnie napastliwe.Grillo, otoczony piętrzącą się zbrodnią, nie mógł zrobić kroku w przód ani w tył.Zdawało mu się, że idzie po zakrwawionych ciałkach dzieci - zwracały ku niemu zapłakane buzie - ale wiedział, że nie może im pomóc, nie teraz.Cień sunący przez Quiddity kładł kres wszelkiej litości.Ten mroczny cień nie odejdzie.Nigdy nie będzie osądzony, nigdy nie odpowie za swoje zbrodnie.Ktoś przeszedł obok Grillo, kierując się w stronę drzwi - ledwie dostrzegalny kształt w gęstym od cierpienia powietrzu.Grillo wysilił wzrok - mignęła mu czyjaś grubokoścista, brutalna twarz o kwadratowej szczęce - i nieznajomy zniknął w głębi domu.Grillo oderwał oczy od drzwi, widząc kątem oka jakieś poruszenie u swoich stóp.Dzieci wciąż tam były, ale teraz makabra nabrała nowego wymiaru.Po ciałach dzieci sunęły czarne węże, grube jak jego ramię, dążąc do willi w ślad za tamtym mężczyzną.Przerażony jeszcze bardziej, w złudnej nadziei, że uda mu się zadeptać choć jednego gada, jeśli nie wszystkie, Grillo postąpił krok naprzód.Chociaż ten krok przybliżył go do krawędzi szaleństwa, bliskość szaleństwa natchnęła go nowymi siłami.Zrobił jeszcze jeden krok, i następny, usiłując zmiażdżyć obcasem łby tych czarnych bestii.Czwarty krok - i Grillo przestąpił próg.by wpaść w zupełnie odmienne szaleństwo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •