[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Nachmurzyła czoło.Zażenowana, szybko zabrała rękę z półki.- Boże, co japlotę - rzuciła ze śmiechem.- Przepraszam.- Nie ma za co - odrzekłem, ale ona już wychodziła, pochylając głowę w drzwiach.Ja też wyszedłem, dając jej czas na odpędzenie złych myśli.Miała gładki, opalony kark.Porastały gomaleńkie, jasne włoski, delikatny meszek, który znikał pod podkoszulkiem.Pod wpływem nagłego impulsuchciałem go dotknąć i z trudem oderwałem wzrok od jej szyi.Gdy się odwróciła, była już wesoła.- Myśli pan, że wino już się schłodziło?- Jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać.Wróciliśmy do łodzi i wyjąłem butelkę z wody.- Może pani pić? - spytałem.- Mam mineralną.- Nie, nie, wino będzie w sam raz.Rano wzięłam insulinę.Jeden kieliszek mi nie zaszkodzi.- Uśmiechnęłasię szeroko.- Poza tym jest ze mną lekarz.Usiedliśmy na kocu pod wierzbą.Od powrotu z ruin prawie się do siebie nie odzywaliśmy, ale nie było tomilczenie niezręczne.- Tęskni pan za życiem w dużym mieście? - spytała.Przypomniały mi się moje ostatnie wyprawy dolaboratorium.- Do niedawna nie tęskniłem.A pani?- Nie wiem.Czasami mi czegoś brakuje.Nie barów czy restauracji.Bardziej już chyba ruchu, tłumu.Alepowoli przywykam do wsi.Tak naprawdę wszystko sprowadza się do zmiany tempa życia.i- Zamierza pani kiedyś wrócić? Spojrzała na mnie, potem na wodę.- Nie wiem.- Zerwała źdźbło trawy.- Co powiedziała panu Tina?- Niewiele.Tylko to, że dużo pani przeszła.Jenny uśmiechnęła się, bawiąc się źdźbłem.- Dobra, stara Tina - rzuciła oschle, lecz bez rozgoryczenia.Czekałem, chcąc, żeby sama zdecydowała, czypowiedzieć coś więcej.- Napadnięto mnie - zaczęła po chwili, nie podnosząc głowy.- Półtora roku temu.Byłam z przyjaciółmi wmieście i złapałam taksówkę, żeby wrócić do domu.Tak, jak trzeba.Na ulicy jest niebezpiecznie, i tak dalej.Byłam na czyichś urodzinach i za dużo wypiłam.Zasnęłam, a kiedy się obudziłam, okazało się, że już niejedziemy i że dobiera się do mnie kierowca.Broniłam się, ale zaczął mnie bić.Grozić, że mnie zabije, apotem.Zadrżał jej głos.Umilkła.- Nie zgwałcił mnie - dodała po chwili.- Usłyszałam, że gdzieś w pobliżu są ludzie.Staliśmy na pustymparkingu, a oni akurat tamtędy przechodzili.Zupełny przypadek.Zaczęłam krzyczeć, kopać nogami w okno.Wpadł w panikę, wypchnął mnie z samochodu i odjechał.Na policji powiedzieli mi, że miałam szczęście.Inaprawdę miałam.Wyszłam z tego z kilkoma siniakami i zadrapaniami, a mogło być znacznie gorzej.Alewcale się z tego nie cieszyłam.Byłam przerażona.- Złapali go? Pokręciła głową.- Nie potrafiłam go dokładnie opisać, uciekł, zanim ktokolwiek zdążył zanotować numer rejestracyjny.Nieznałam nawet nazwy tego przedsiębiorstwa taksówkowego, bo zatrzymałam go na ulicy.Wciąż gdzieś tamjest.Wrzuciła źdźbło do wody.Unosiło się, nie pozostawiając na powierzchni najmniejszego śladu.- Doszło do tego, że przestałam wychodzić z domu.Nie bałam się, że znowu go zobaczę, nie.Chodziło o.o wszystko razem.O to, że jeśli bez najmniejszego powodu napadnięto mnie raz, mogą mnie napaść i drugi.W każdej chwili.Dlatego postanowiłam wyjechać.Zamieszkać gdzieś, gdzie jest ładnie i bezpiecznie.Zobaczyłam ogłoszenie w gazecie i trafiłam tutaj.-Wykrzywiła usta w uśmiechu.- Świetnie wybrałam,prawda?- Cieszę się, że pani przyjechała.Powiedziałem to, zanim się spostrzegłem.Szybko spojrzałem na jezioro, gdziekolwiek, byleby nie na nią.Idiota! Aż się we mnie zagotowało.Po jaką cholerę otwierałeś gębę?Milczeliśmy.Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że Jenny na mnie patrzy.Uśmiechnęła się nieśmiało.- Chce pan chipsa? - spytała.Niezręczna chwila minęła.Z ulgą sięgnąłem po wino.W dniach, które nadeszły potem, popołudnie tomiało kojarzyć mi się z ostatnim przebłyskiem błękitu przed nadciągającą burzą.Rozdział 16Następny tydzień minął w stanie zawieszenia.Stłumione napięcie, otępiałe wyczekiwanie, aż coś sięwydarzy, wypełniało powietrze jak ozon.Nie wydarzyło się nic.Panujący w miasteczku nastrój pasował do tego płaskiego, stężałego krajobrazu.Upał nie ustępował.Byłjeszcze intensywniejszy niż dotychczas i nic nie zapowiadało, żeby na niebie pojawiły się chmury.Policyjneśledztwo mozolnie parło naprzód, lecz jak dotąd nie znaleziono ani ofiary, ani podejrzanego, a ulice stały sięhałaśliwe, bo wszystkie dzieci w wieku szkolnym obchodziły początek długich letnich wakacji.Powróciłemdo normalnych godzin pracy w przychodni i nawet jeśli więcej pacjentów przychodziło ostatnio doHenry'ego niż do mnie, nie zwracałem na to uwagi.Żyłem nowym życiem, a Manham było teraz moimnowym domem na dobre i na złe.Wcześniej czy później minie nawet to i znowu nastaną względnie nor-malne czasy.Przynajmniej tak wtedy myślałem.Regularnie widywałem się z Jenny.Pewnego wieczoru pojechaliśmy na kolację do restauracji w Horning,gdzie były stoły z lnianymi obrusami i świecami i gdzie lista win nie ograniczała się tylko do wyboru międzyczerwonym i białym.Chociaż dopiero co się poznaliśmy, miałem wrażenie, że znamy się od lat.Być możedlatego, że obydwoje przeżyliśmy to, co przeżyliśmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •