[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale co za różnica, gdyby złamał słowo dane gnomowi?Westchnął.To nie takie proste.Nawet jeśli chodzi o gnoma, słowo jest słowem.Słowo to kwestia honoru.Nie można nim szafować dla wygody ani dostosowywać niczym ubranie do zmiany pogody.Gdyby raz je złamał, otworzyłby tym samym furtkę dla przeróżnych wymówek, żeby robić to i później.Poza tym nie był pewny, czy mógłby zrobić coś takiego Slanterowi, czy był gnomem, czy nie.To dziwne, ale w jakiś sposób czuł się z nim związany.Nie nazwałby tego uczuciem, raczej szacunkiem.A może po prostu widział w starym tropicielu coś z samego siebie, ponieważ obaj byli swego rodzaju odmieńcami.W każdym razie nie mógłby chyba potraktować tak Slantera, nawet żeby uciec przed tym, co go czekało.Minął ranek.Wiatr ucichł wraz z nadejściem dnia, ale jego chłód unosił się w leśnym powietrzu.Przed nimi teren wznosił się gwałtownie.Pasmo gór opadało na południe i drogę przecięły im liczne wąwozy.Ziemia była poszarpana i skalista.Za nimi trwała niewzruszenie ściana dębów, niczym odwieczne, ślepe olbrzymy nie zważające na mijający czas.Jestem przy nich ledwie pyłkiem życia, pomyślał Jair, kiedy spojrzał w górę na czarne, strzeliste kształty gigantów.Odcinają mi drogę.Nie ma dokąd pobiec.Ścieżka biegła w dół stromej skarpy i patrol podążył ciemną koleiną.Pośród dębów pojawił się niewielki zagajnik sosen i jodeł stłoczonych ciasno pomiędzy masywnymi czarnymi pniami niczym otoczeni więźniowie, sparaliżowani ze strachu.Gnomy weszły w zagajnik, pomrukując z poirytowaniem, kiedy chwytały ich i kaleczyły ostro zakończone gałęzie.Jair szedł za nimi, pochylając głowę, a długie konary drzew z rozmachem cięły mu twarz i dłonie.Chwilę potem wydostał się z gęstwiny i znalazł się na szerokiej wycince.Na dnie wąwozu znajdował się zbiornik wody zasilany przez maleńki strumyczek sączący się ze skał.Tuż przy zbiorniku stał mężczyzna.Gnomy zatrzymały się gwałtownie.Mężczyzna pił wodę z małego kubeczka, głowę miał pochyloną.Ubrany był na czarno - w luźną tunikę, spodnie, kurtę i wysokie buty.Przy nim, na ziemi leżała czarna, skórzana torba.Obok spoczywała długa, drewniana pałka.Nawet ona była czarna, zrobiona z wypolerowanego orzechowego drzewa.Mężczyzna spojrzał na nich przelotnie.Wyglądał jak zwyczajny podróżny z Sudlandii.Twarz miał śniadą, pomarszczoną od wiatru i słońca, a jasne włosy niemal całkiem już siwe.Szare oczy mrugnęły raz, a potem mężczyzna odwrócił wzrok.Setki takich jak on wędrowców przemierzało codziennie tę część kraju, ale Jair instynktownie wyczuł, że mężczyzna do nich nie należy.Spilk także wyczuł w nim coś niezwykłego.Sedt obrzucił spojrzeniem grupę gnomów, jak gdyby chciał się upewnić, iż nadal jest ich dziewięciu przeciwko jednemu, po czym przeniósł wzrok na Jaira.Widać było, że nie jest zadowolony, że obcy widzi więźnia.Zawahał się przez chwilę, po czym ruszył naprzód.Jair i inni podążyli za nim.Szli bez słowa ku przeciwległemu krańcowi zbiornika, nie spuszczając wzroku z obcego.Mężczyzna nie zwracał na nich uwagi.Spilk wysunął się przed swoich towarzyszy i napełnił swój bukłak wodą ściekającą ze skał, po czym sam się napił.Jeden po drugim gnomy szły w jego ślady.Tylko Slanter stał przy Jairze bez ruchu.Chłopak spojrzał na gnoma i zobaczył, że ten wpatruje się intensywnie w obcego.Na jego surowej twarzy malowało się coś dziwnego, coś jakby.Poznawał znajomą twarz?Obcy podniósł nagle wzrok i napotkał spojrzenie Jaira.Jego oczy były puste, nie wyrażały żadnych uczuć.Przez chwilę patrzyli na siebie, a potem mężczyzna zwrócił się do Spilka.- Daleko jedziecie? - zapytał.- Pilnuj swego nosa.- Spilk wypluł wodę.Obcy wzruszył ramionami.Skończył pić i pochylił się, aby wetknąć kubek do torby.Kiedy się wyprostował, w jego dłoni pojawiła się czarna pałka.- Czy chłopiec z Yale jest naprawdę aż tak niebezpieczny? Gnomy spojrzały na niego posępnie.Spilk odrzucił swój bukłak na bok, chwycił swoją pałkę i ruszył krawędzią zbiornika, stając naprzeciw mężczyzny.- Kim jesteś? - warknął.Obcy ponownie wzruszył ramionami.- Nikim, kogo chciałbyś znać.- No to zmiataj stąd, póki jeszcze możesz.- Spilk uśmiechnął się zimno.- Ta sprawa cię nie dotyczy.Obcy nie poruszył się.Zdawał się zastanawiać nad tym, co usłyszał.Spilk zrobił krok w jego kierunku.- Powiedziałem, że ta sprawa cię nie dotyczy.- Dziewięć gnomów podróżujących przez Sudlandię z chłopakiem z Yale związanym niczym prosię na rożen? - Nikły uśmiech przeciął jego pooraną bruzdami twarz.- Być może masz rację.Możliwe, że to mnie nie dotyczy.Schylił się po torbę, zarzucił ją na ramię i przeszedł obok gnomów.Nadzieja, którą Jair żywił przez chwilę, zbladła ponownie.Przez moment myślał, że obcy ma zamiar mu pomóc.Spragniony odwrócił się w stronę zbiornika, ale Slanter zagrodził mu drogę.Oczy gnoma utkwione były w obcego, a jego dłoń wyciągnęła się powoli, aby uchwycić chłopca za ramię i odciągnąć go kilkanaście kroków w tył od reszty patrolu.Obcy przystanął raz jeszcze.- A z drugiej strony, może się mylisz.- Stał nie więcej niż sześć stóp od Spilka.- Może ta sprawa jednak mnie dotyczy.Torba ześliznęła mu się z ramienia, a szare, kamienne spojrzenie wbiło się w gnoma.Na tępej twarzy sedta odbiło się niedowierzanie i złość.Za jego plecami pozostałe gnomy spoglądały po sobie z niepokojem.- Stój za mną.- Głos Slantera zasyczał cicho i gnom wysunął się przed Jaira.Obcy zbliżył się do Spilka.- Może wypuścicie chłopca? - zaproponował cicho.Spilk zamachnął się ciężką pałką, celując w głowę mężczyzny.Był szybki, ale obcy był jeszcze szybszy; zablokował uderzenie swoją pałką i natarł na gnoma miękkim, błyskawicznym ruchem.Pałka uniosła się, uderzając raz i drugi.Pierwszy cios trafił Spilka w żołądek, zginając go wpół.Drugi trafił prosto w głowę i sedt zwalił się na ziemię jak kamień.Przez chwilę nikt się nie poruszył.Potem gnomy ruszyły do ataku, z dzikim wyciem dobywając mieczy, toporów i włóczni.Siedem krępych postaci otoczyło samotną sylwetkę w czerni.Jair zagryzł mocniej knebel, obserwując rozwój wypadków.Szybko niczym kot obcy odparł atak.Czarna pałka zawirowała w powietrzu.Dwóch gnomów padło na miejscu z roztrzaskanymi czaszkami.Pozostali cięli na oślep, usiłując dosięgnąć obcego, który cofał się tanecznym krokiem.Nagle spod czarnej kurty błysnął metal i w dłoni mężczyzny pojawił się krótki miecz.Parę sekund później jeszcze trzech napastników leżało rozciągniętych na ziemi, a krew sączyła się wolno z ich ran.Teraz zostało już tylko dwóch.Obcy wymachiwał mieczem, stojąc przed nimi na ugiętych kolanach.Gnomy spojrzały po sobie i cofnęły się.Nagle jeden z nich zauważył Jaira ukrytego za plecami Slantera.Porzucił kompana i przyskoczył do więźnia, ale ku zaskoczeniu chłopca Slanter zagrodził mu drogę, a w jego dłoni błysnął długi nóż.Atakujący zawył z wściekłości, widząc zdradę, i uniósł broń.Dwadzieścia stóp od nich obcy uczynił jeden niedostrzegalny ruch.Jego ramię wyskoczyło do przodu niczym wąż i gnom zatrzymał się w pół kroku.W jego gardle tkwił długi nóż.Upadł, nie wydając dźwięku.Pozostały przy życiu gnom uznał najwyraźniej, że zobaczył już wystarczająco dużo i nie zważając na nic, pomknął między drzewa i zniknął w lesie.Na polance zostali tylko Jair, Slanter i obcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •