[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chocia¿ sta­wa³a na palcach, g³owy t³umu blokowa³y widok.Obróciwszysiê do brodatego mê¿czyzny, stoj¹cego obok z dzieckiem na ramionach, spyta³a cosiê sta³o.Nie wiedzia³.S³ysza³, ¿e ktoœ nie ¿yje, ale nie by³ pewien.- Anne-Marie? - spyta³a.Kobieta przed ni¹ obróci³a siê.- Znasz j¹? - zapyta³a niemal z nabo¿eñstwem, jakby mówi³a o ukochanej osobie.- Trochê - odpar³a niepewnie Helen.- Mo¿e mi pani powie­dzieæ co siê tamsta³o?Kobieta mimowolnie zas³oni³a d³oni¹ usta, jak gdyby chcia³a powstrzymaæwypowiadane s³owa.Mimo wszystko jednak nie uda­³o j ej siê.- Dziecko.- Kerry?- Ktoœ w³ama³ siê od ty³u do mieszkania.Podci¹³ mu gard³o.Helen poczu³a jakponownie oblewa siê potem.Przez mg³ê widzia³a gazety unosz¹ce siê nadpodwórkiem Anne-Marie.- Nie - wyszepta³a.- O, w³aœnie w ten sposób.Spojrza³a na kobietê, która chcia³a jej wszystko dok³adnie poka­zaæ i jeszczeraz powiedzia³a:- Nie.To nie do wiary.- Jej opór nie móg³ jednak zmieniæ straszliwej prawdy.Odwróci³a siê plecami do kobiety i przepchnê³a przez t³um.Nie by³o tam nic doogl¹dania, a jeœli nawet, to nie mia³a ochoty tego ujrzeæ.Ci ludzie -nieustannie wylewaj¹cy siê z domów i przekazu­j¹cy sobie sensacjê - okazywalizainteresowanie, które napawa³o j¹ odraz¹, Nie jest jedn¹ z nich, nigdy niebêdzie jedn¹ z nich.Chcia³a biæ ka¿d¹ podniecon¹ twarz bez opamiêtania,chcia³a krzykn¹æ:„Pragniecie zabawiæ siê kosztem czyjegoœ bólu i cierpienia! Dla­czego?Dlaczego?".Nie mia³a jednak doœæ odwagi.Nag³y wstrz¹s pozbawi³ j¹ wszystkiegoprócz odrobiny energii potrzebnej by odejœæ, pozostawiaj¹c t³um jego ulubionejrozrywce.*Trevor wróci³ do domu.Nie uczyni³ ¿adnego kroku, aby wyt³u­maczyæ sw¹nieobecnoœæ, lecz czeka³ tylko, by wziê³a go w krzy¿o­wy ogieñ pytañ.Kiedyzawiod³a jego oczekiwania, przybra³ s³odk¹ pozê poczciwego ch³opa, co by³ogorsze, ni¿ ostentacyjne milcze­nie.Mia³a jakieœ mgliste przeœwiadczenie, ¿ebrak zainteresowania z jej strony by³ dla niego du¿o bardziej niepokoj¹cy, ni¿sceny, do których ju¿ przywyk³.Nie mog³o jej to wszystko mniej obchodziæ.Nastawi³a radio na lokaln¹ stacjê i s³ucha³a wiadomoœci.Po­twierdza³y to copowiedzia³a kobieta z t³umu.Kerry Latimer nie ¿y³.Nieznany osobnik alboosobnicy w³amali siê od podwórza i zamordowali dziecko bawi¹ce siê na kuchennejpod³odze.Rzecz­nik prasowy policji u¿ywa³ oklepanych zwrotów, opisuj¹c œmieræKerry'ego jako „nieludzk¹ zbrodniê", a przestêpców jako „niebez­piecznych ipozbawionych wszelkich zasad zwyrodnialców".Raz tylko jego g³os wyraŸnie siêza³ama³, gdy mówi³ o scenie, jak¹ napotkali policjanci w kuchni Anne-Marie.- Po co w³¹czy³aœ radio? - spyta³ niedbale Trevor, kiedy Helen wys³ucha³atrzech kolejnych serwisów.Nie widzia³a powodu, aby kryæ przed nim tragicznewypadki, których by³a œwiadkiem na Spector Street; prêdzej czy póŸniej i tak bysiê dowiedzia³.Bez poœpie­chu opowiedzia³a mu skrócon¹ wersjê zdarzeñ naButt's Court.- Anne-Marie to ta sama kobieta, któr¹ spotka³aœ, kiedy po raz pierwszypojecha³aœ na tamto osiedle.Nie mylê siê?Potaknê³a, maj¹c nadziejê, ¿e nie bêdzie mêczy³ jej pytaniami.£zy by³y blisko,a nie mia³a zamiaru rozklejaæ siê na jego oczach.- Wiêc jednak mia³aœ racjê - powiedzia³.-Racjê?- ¯e krêci siê tam jakiœ maniak.- Nie - rzek³a.- Nie.-Ale dziecko.Podnios³a siê i stanê³a ko³o okna, spogl¹daj¹c z wysokoœci dwóch piêter naciemniej¹c¹ poni¿ej ulicê.Dlaczego czu³a tak¹ nagl¹c¹ potrzebê odrzuceniateorii o spisku? Dlaczego modli³a siê teraz, aby to Purcell mia³ racjê, awszystko co s³ysza³a by³o k³amst­wem? Cofnê³a siê myœlami do minionego poranka,chc¹c przypom­nieæ sobie jak wygl¹da³a wtedy Anne-Marie; blada, niespokojna,œwiadoma.By³a niczym kobieta wyczekuj¹ca czyjegoœ przybycia, zbywa³anieproszonych goœci, by powróciæ do tego oczekiwania.Lecz na co, albo na kogoczeka³a? Czy to mo¿liwe, by Anne-Marie zna³a mordercê? Mo¿e spodziewa³a siê gow domu?- Mam nadziejê, ¿e znajd¹ tego skurwiela - powiedzia³a, nadal wpatrzona wulicê.- Na pewno - odpar³ Trevor.- Zamordowano dziecko, na Boga.Ta sprawa bêdziemia³a absolutny priorytet.Na rogu ulicy pojawi³ siê mê¿czyzna, obróci³ siê i zagwizda³.Wielki owczarekalzacki przypad³ mu do nóg i razem ruszyli w stro­nê katedry.- Pies - mruknê³a Helen.- Co takiego?W tym wszystkim zapomnia³a o psie.Szok, jaki prze¿y³a kiedy rzuci³ siê dookna, teraz porazi³ j ¹ ponownie.- Co za pies? - dopytywa³ siê Trevor.- Posz³am dzisiaj jeszcze raz do tego mieszkania, w którym fotografowa³amgraffiti.By³ w nim pies.Zamkniêty.- No i?- Zdechnie z g³odu.Nikt nie wie, ¿e jest w œrodku.- Sk¹d wiesz, ¿e nie zosta³ zamkniêty, aby pilnowaæ mieszka­nia?- Robi³ tyle ha³asu - zauwa¿y³a.- Psy szczekaj¹- odpar³ Trevor.- W tym wszystkie s¹ dobre.- Nie - powiedzia³a bardzo cicho, wspominaj¹c te odg³osy, które dochodzi³y zzazabitego deskami okna.- Ten nie szczeka³.- Daj sobie spokój z psem - poradzi³ Trevor.- Z dzieciakiem te¿.Nic na to niemo¿esz poradziæ.Po prostu przechodzi³aœ obok [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •