[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ka¿dym razie miejsce œwietnie nadawa³o siê do tego, ¿eby odbyæ tu rozmowê zAntoine’em d’Amacourtem.Jason przyœpieszy³ kroku i zrówna³ siê z bankierem.Odezwa³ siê do niego t¹ sam¹ ³aman¹ francuszczyzn¹ z wyraŸnym amerykañskimakcentem co przez telefon.- Bonjour, monsieur.Je.pense que vous.êtes Monsieur d’Amacourt.Nie mylêsiê, prawda?Bankier stan¹³ jak wryty.Przypomnia³ sobie g³os i w jego zimnym spojrzeniuodmalowa³ siê strach.D’Amacourt jakby siê skurczy³ i do reszty zwin¹³przerzedzony ogon.- Bourne? - upewni³ siê szeptem.- Pañscy przyjaciele s¹ chyba mocno zaniepokojeni.Lataj¹ po ca³ym lotnisku ipewnie siê zastanawiaj¹, czy przypadkiem nie wprowadzi³ ich pan w b³¹d.i toœwiadomie.- Co takiego? - D’Amacourt z przera¿enia wytrzeszczy³ oczy.- WejdŸmy tu do œrodka - powiedzia³ Jason, stanowczym ruchem przytrzymuj¹cbankiera za ³okieæ.- Myœlê, ¿e powinniœmy porozmawiaæ.- Ja nic nie wiem! Wykonywa³em tylko polecenia, które przysz³y wraz zprzekazem! Nie mam z tym nic wspólnego!- Czy¿by? Kiedy zadzwoni³em do pana po raz pierwszy, oznajmi³ pan, ¿e nie mo¿emi udzieliæ ¿adnych informacji przez telefon; nie chcia³ pan mówiæ o operacjachbankowych z nie znan¹ sobie osoba.Ale kiedy zadzwoni³em po raz drugi,dwadzieœcia minut póŸniej, oœwiadczy³ pan, ¿e wszystko jest gotowe do wyp³aty.A to ju¿ konkretna informacja, nie s¹dzi pan? WejdŸmy do œrodka.Kawiarnia stanowi³a jakby zminiaturyzowan¹ wersjê „Drei Alpenhäuser” w Zurychu- stoliki pod œcian¹, oddzielone od siebie wysokimi przepierzeniami, przyæmioneœwiat³a.Ale na tym koñczy³y siê podobieñstwa: lokal na rue Madeleine by³przecie¿ w samym sercu Pary¿a, a wiêc zamiast kufli piwa wszêdzie sta³y karafkiz winem.Jason poprosi³ kelnera o stolik w rogu i przy takim usiedli.- Napije siê pan? - spyta³ d’Amacourta.- Przyda siê panu ³yk czegoœ mocnego.- Czy¿by? - odpar³ ch³odno bankier, ale zamówi³ whisky.W czasie krótkiej przerwy, zanim na stole pojawi³y siê drinki, d’Amacourtwsun¹³ nerwowo rêkê pod obcis³y p³aszcz i wyci¹gn¹³ z kieszeni paczkêpapierosów.Bourne potar³ zapa³kê i podetkn¹³ bankierowi pod nos.Prawie podsam nos.- Merci.- D’Amacourt zaci¹gn¹³ siê g³êboko, po czym wyj¹³ z ust papierosa ijednym haustem opró¿ni³ do po³owy zawartoœæ niewielkiej szklanki.- To nie zemn¹ powinien pan rozmawiaæ.- A z kim?- Nie wiem, mo¿e z jednym z w³aœcicieli banku, ale na pewno nie ze mn¹.- Proszê wyjaœniæ, dlaczego nie z panem.- Poczyniono pewne zastrze¿enia.Banki prywatne maj¹ nieco bardziej elastyczneprzepisy ni¿ banki akcyjne.- To znaczy?- Mamy, ¿e tak powiem, wiêksz¹ swobodê dzia³ania, jeœli chcemy iœæ na rêkêniektórym klientom lub zaprzyjaŸnionym bankom.Wobec banków, których akcjeka¿dy mo¿e kupiæ na gie³dzie, stosuje siê znacznie ostrzejsze zasadypostêpowania.Ale zuryski Gemeinschaft, podobnie jak Valois, jest bankiemprywatnym.- A wiêc Gemeinschaft przekaza³ wam jakieœ instrukcje?- Instrukcje.zastrze¿enia.tak.- Kto jest w³aœcicielem Valois?- Kto? Konsorcjum.Dziesiêciu lub dwunastu ludzi i ich rodziny.- W takim razie muszê siê zadowoliæ rozmow¹ z panem, prawda? Trudno, ¿ebymugania³ siê za nimi wszystkimi po ca³ym Pary¿u.- Ale¿ ja jestem tylko pracownikiem!D’Amacourt wypi³ do koñca whisky, zgniót³ niedopa³ek i siêgn¹³ po kolejnegopapierosa, i po zapa³ki.- Co to za zastrze¿enia? - spyta³ Bourne.- Monsieur, móg³bym straciæ pracê!- Mo¿e pan straciæ ¿ycie - odpar³ Jason zdumiony ³atwoœci¹, z jak¹ przysz³o muwymówiæ te s³owa.- Naprawdê nie mam tak uprzywilejowanej pozycji, jak siê panu wydaje.- Ani tak ma³ego rozumku, jak usi³uje mi pan wmówiæ.- Jason zmierzy³ bankierawzrokiem.- Wiem, co z pana za typ, panie d’Amacourt.Widaæ to po pañskimubiorze, fryzurze, nawet po pañskim, jak¿e dumnym, chodzie.Nie wierzê, ¿e takicz³owiek jak pan zostaje wiceprezesem Valois i nie zadaje pytañ; pan siê zawszedobrze zabezpiecza.Nie tyka siê pan ¿adnej œmierdz¹cej sprawy, dopóki nie jestpan pewien, ¿e nic siê panu nie stanie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •