[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale jeœli przyjrzeæ im siê z bliska, widaæ, ¿e architekci zadali sobietrudu, ¿eby ka¿dy z w¹skich, wysokich budynków ró¿ni³ siê od s¹siedniego.Wszystkie starannie zaprojektowane dachy albo pn¹ siê schodkami do góry, ¿ebyprzejœæ na koñcu w p³aski szczyt, albo s¹ wciête i szyjkowato przewê¿one, albodziobkowate.Poniewa¿ domy maj¹ w¹skie i strome klatki schodowe, w œcianachwiêkszoœci z nich za­montowano na zewn¹trz pó³ki, ¿eby ³atwiej by³o wci¹gaæmeble na górne piêtra.Wiele ma strychy, ale takie na niby, z fantazyjnymbelkowaniem.Girlandy festonów zwisaj¹ tu ze zwyk³ych cegie³, a za domamidyskret­nie ukrywaj¹ siê hofjes, wewnêtrzne podwórka.Gdy Amsterdam prze¿y­wa³swój z³oty wiek, jego mieszkañcy chlubili siê prostot¹ i rzeczywi­œcie, by³a toprostota rzucaj¹ca siê w oczy.Janson by³ w lekkiej, zapinanej na zamek b³yskawiczny kurtce i so­lidnychpó³butach, jak wiêkszoœæ przechodniów.Rêce trzyma³ w kiesze­ni i uwa¿nieobserwowa³ okolicê, lecz z doœwiadczenia wiedzia³, ¿e jeœli tamci odkryj¹, ¿etu jest, zmobilizuj¹ siê w okamgnieniu.„Zawsze miej plan awaryjny" - mawia³Demarest i chocia¿ rada pochodzi³a z odra¿aj¹­cego Ÿród³a, wielokrotnie z niejkorzysta³.Jest równie skuteczna jak wo­jenne sekrety D¿yngis-chana, pomyœla³ zgorycz¹.Kilka ulic od tak zwanego Z³otego Zakrêtu zobaczy³ rz¹d barek miesz­kalnych,cumuj¹cych na rdzawomulistych wodach kana³u.Stanê³y tam w latachpiêædziesi¹tych, gdy¿ w Amsterdamie brakowa³o wtedy miesz­kañ; kilkadziesi¹tlat póŸniej w³adze miasta próbowa³y je usun¹æ, ale poniewa¿ barki zd¹¿y³y ju¿wrosn¹æ w krajobraz, pozwolono im zostaæ pod warunkiem, ¿e w³aœciciele bêd¹regularnie p³aciæ roczny czynsz.Id¹c, Janson uwa¿nie im siê przygl¹da³.Najbli¿sza by³a podobna do d³ugiego,krytego br¹zow¹ dachówk¹ bungalowu z ma³ymi szybami wen­tylatorów na dachu zczerwonej od rdzy blachy.Inna przypomina³a wy­soki p³ywaj¹cy dom z d³ugimi,pod³u¿nymi oknami, które zas³oniête fi­rankami, ¿eby zapewniæ sobie trochêprywatnoœci.Obok niej sta³a barka z mistern¹ kratk¹ wokó³ p³askiego dachu.Zczegoœ, co wygl¹da³o jak kamienny karmnik dla ptaków, zwisa³y dwie latarnie.Skrzynki z gera­nium mówi³y du¿o o jej dumnym dzikim lokatorze.W koñcu zobaczy³ znajom¹ niebiesk¹ kabinê, opuszczon¹ i zanie­dban¹.Skrzynkina kwiaty by³y puste, okna ma³e i brudne.Na pok³adzie sta³a srebrzysta zestaroœci drewniana ³awka.Deski d³ugiego, szerokiego pok³adu by³y asymetrycznei zwichrowane.Barka cumowa³a przy ma³ym parkingu i gdy Janson tam podszed³,serce zabi³o mu szybciej.Minê³o wiele lat, odk¹d by³ tu ostatni raz.Czy ³Ã³dŸzmieni³a w³aœciciela? Poczu³ wyraŸny, ¿ywiczny zapach marihuany i wiedzia³ ju¿,¿e nie.Wszed³ na pok³ad i stan¹³ w drzwiach kabiny.By³y otwarte, tak jakprzypuszcza³.W k¹cie zalanej s³oñcem kajuty, nad du¿ym arkuszem papieru weli­nowego kuca³mê¿czyzna o d³ugich, szarobrudnych w³osach.W obu rê­kach trzyma³ pastele iprzesuwa³ nimi po papierze tak szybko, ¿e ich ru­chy zlewa³y siê ze sob¹ jakruchy skrzyde³ lec¹cego kolibra.Obok czerwonej pastylki le¿a³ pal¹cy siêskrêt.- Ani kroku, skurwielu - rzuci³ cicho Paul.Barry Cooper zachichota³ - pewnie opowiada³ sobie jakiœ dowcip -i powoli siêodwróci³, ale rozpoznawszy swego goœcia, nieco spowa¿­nia³.Hej, jest spoko, bracie, nie? Obaj jesteœmy spoko, tak? Wci¹¿ mia³ na twarzyg³upkowaty uœmiech, lecz widaæ by³o, ¿e jest zdenerwowany.Tak, Barry, jest spoko.WyraŸnie mu ul¿y³o.Szeroko roz³o¿y³ uwalane pastelami rêce.- Kocham ciê, bracie, a ty kochaj mnie.Ile to ju¿ lat?Mówi³ dziwacznym hippisowskim jêzykiem, a fakt, ¿e prawie od æwieræ wiekumieszka³ za granic¹, tylko ten jêzyk utrwali³.Za du¿o - odpar³ Janson.- A mo¿e za ma³o.Jak myœlisz? - £¹­czy³a ichskomplikowana przesz³oœæ; Paul nie do koñca rozumia³ jego, on nie do koñcarozumia³ Paula, co wcale nie znaczy³o, ¿e nie rozumieli siê na tyle, ¿ebykiedyœ ze sob¹ nie wspó³pracowaæ.Mogê zrobiæ ci kawy - powiedzia³ Cooper.Chêtnie, dziêki.- Janson usiad³ na zapadniêtej br¹zowej sofie i ro­zejrza³siê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •