[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy przekracza³ próg, Saul Grimbach rzuci³ mu jeszcze jakiœnumer telefonu.Rufus odkrzykn¹³ z³oœliwie:— Niech siê pan nie wysila! Nie wiem, ile panu zap³acono.Trzasn¹³ drzwiami i postanowi³, ¿e noga jego nie postanie w tym lokalu.To musia³ byæ kawa³.Nie mog³o byæ mowy o pomy³ce.Ju¿ po raz drugi ktoœ zniego zakpi³.Na przeciwleg³ym chodniku nieznajomy mê¿czyzna skin¹³ mu g³ow¹.Nieodpowiedzia³.Potem z okna przeje¿d¿aj¹cego samochodu wychyli³a siê machaj¹carêka.M³oda kobieta pos³a³a mu zza kierownicy promienny uœmiech.Rufuspodziêkowa³ jej przekleñstwem.Trz¹s³ siê z wœciek³oœci.Nie posunie powieœciani o linijkê, to pewne.Ca³y dzieñ stracony!„Wst¹piê do baru na rogu i strzelê sobie lampkê calvadosu.To mnie postawi nanogi.Potem spróbujê popracowaæ.”Pierwsz¹ osob¹, któr¹ zobaczy³ w barze, by³ Aldo.— Czeœæ, Aldo! Jak leci?Aldo spojrza³ na niego ch³odno.— S³ucham?— Co ci jest? Chcê siê z tob¹ przywitaæ!Oczy Alda wyra¿a³y bezbrze¿ne zdumienie.— Mówi mi pan „czeœæ”, ale ja pana przecie¿ nie znam!Gdy zaskoczenie minê³o, Rufus wybuchn¹³ œmiechem.— Ach, wiêc to ty zorganizowa³eœ tê komediê! Trzeba przyznaæ, ¿e œwietniewszystko wyre¿yserowa³eœ!Aldo doskonale udawa³ zdziwienie.— Nic nie rozumiem z pañskich wywodów.Sk¹d pan zna moje imiê?— Dosyæ tego.Nie musisz siê wysilaæ, ta zabawa ju¿ nie jest œmieszna.Je¿elinie chcesz siê ze mn¹ przywitaæ, twoja sprawa.Chcia³bym jednak wiedzieæ, cociê ugryz³o?— Nic mnie nie ugryz³o, proszê pana.To raczej pan powinien siê leczyæ.Rufus wróci³ do siebie.W chwili, gdy otwiera³ drzwi, zadzwoni³ telefon.Podniós³ s³uchawkê.— Halo! — odezwa³ siê damski g³os — to ty?— Kto mówi?— Denise.— Nie znam ¿adnej Denise.Cisza, a potem:— Ju¿ o mnie zapomnia³eœ?— Nie przysz³o mi to trudno.— Rufusie, mówisz tak dla ¿artu?— Nie.Niech pani sobie wyobrazi, ¿e mam wa¿niejsze sprawy na g³owie!Od³o¿y³ z trzaskiem s³uchawkê.Co siê dzieje? Zawsze nienawidzi³ kawa³Ã³w.Czemu Aldo tak siê przyczepi³? Niepodejrzewa³ go o tyle z³oœliwoœci i zawziêtoœci.Nagle zapragn¹³ opowiedzieæ komuœ o ca³ej sprawie.Wybra³ Dawida.Po pi¹tym dzwonku Dawid podniós³ s³uchawkê.— Halo?— Halo, Dawid? Mówi Rufus.— Kto?— Rufus Thorp!— Kim pan jest?Rufus od³o¿y³ s³uchawkê.Zaczyna³ siê niepokoiæ.Wyj¹³ z lodówki butelkêkakaowego likieru i nala³ kieliszek.Nie cierpia³ likieru, ale to przecie¿prezent od Georgii.Z radosnym okrzykiem paln¹³ siê w czo³o.— Georgia! Zupe³nie o niej zapomnia³em!Podbieg³ do telefonu.Nakrêci³ numer galerii, gdzie pracuje.Jak zwykle, musia³czekaæ ³adnych kilka minut, zanim j¹ poprosili.Z ch³odnego g³osu wywnioskowa³od razu, ¿e wszystko przepad³o.— Georgia, tu Rufus.Georgia, cos dziwnego siê ze mn¹ dzieje.Mówi³ szybko, ¿eby zd¹¿y³a siê wzruszyæ, zanim rzuci nieodwo³alnie: „Rufus? Nieznam.” Niestety, przerwa³a mu natychmiast.— Kto mówi?— Rufus Thorp.Nie próbuj mi wmówiæ, ¿e nigdy o mnie nie s³ysza³aœ.Trzasnê³a odk³adana s³uchawka i Rufus zosta³ sam.Tak, to koniec.Straci³ Georgiê.Wypi³ kieliszek kakaowego likieru, a potemchwyci³ notes i systematycznie, po kolei, dzwoni³ do wszystkich znajomych.Anijeden go nie pozna³.Poczu³ siê straszliwie samotny.Sprawa przybiera³a zbyt wielkie rozmiary, bymóg³ jeszcze wierzyæ, ¿e to ¿art.Ale w takim razie co? Z nikim siê niepok³Ã³ci³, nie bra³ udzia³u w ¿adnej aferze, nie podpisa³ ¿adnego oszczerczegotekstu.Co mu zarzucaj¹? Czy ma udowodniæ, ¿e jest niewinny?Ale komu?Widok nêdznego mieszkania wydal mu siê nagle nieznoœny.W³o¿y³ palto i wyszed³.Na dworze kupi³ gazetê i przeczyta³ j¹ od deski do deski.Nie znalaz³ ¿adnejwzmianki o jakimœ imienniku, który by zdoby³ z³¹ s³awê.Niski cz³owieczek wyrwa³ gazetê z r¹k Rufusa.— Czeœæ, w³aœnie do ciebie idê!Rufus chwyci³ go za klapy ortalionu.— Zje¿d¿aj pan — sykn¹³ — bo jak nie, to panu ³eb rozwalê!Cz³owieczek zarechota³.— Jak sobie ¿yczysz.Je¿eli nie chcesz, ¿ebym ci odda³ tysi¹c franków, które mipo¿yczy³eœ.— Nic mi pan nie jest winien.— Chwileczkê, zastanów siê.Nie po¿ycza³eœ nikomu tysi¹ca franków w zesz³ymtygodniu?— Tak, rzeczywiœcie.Ale nie panu! Dawidowi!— No w³aœnie.Widzisz.Masz.Cz³owiek wetkn¹³ Rufusowi do kieszeni banknot.— Z takim wrednym charakterem szykujesz sobie samotn¹ staroœæ.— Jestem w z³ym humorze — t³umaczy³ siê Rufus, podejmuj¹c grê.— Wst¹pmy domnie na jednego.— Dobra.Kiedy tylko weszli do mieszkania, Rufus chwyci³ nieznajomego za gard³o.— Kim pan jest? Czy to Dawid pana przys³a³? Czego pan chce?— Co ci siê sta³o? Jesteœ nienormalny.— charcza³ nieszczêœnik — pamiêtaszchyba Justina Picon?Cz³owieczek tak siê szarpa³, ¿e w koñcu uda³o mu siê wyrwaæ.Rufus wyr¿¹³ go piêœci¹ w nos.Trysnê³a krew.— No, jazda, bydlaku! Gadaj, co to za machlojki! Gadaj, bo jak nie, to.Justin Picon rzuci³ siê do drzwi.Rufus celnym kopniakiem w brzuch rozci¹gn¹³go na pod³odze.— Rufus — b³aga³ cz³owieczek, le¿¹c na linoleum — nie bij mnie! Odda³em citysi¹c franków, to czego jeszcze chcesz?Nieudolna obrona otrzeŸwi³a Rufusa momentalnie.Nienawiœæ odp³ynê³a, zosta³tylko bezdenny smutek.Rufus otworzy³ drzwi.— Zje¿d¿aj, ale powiedz innym, ¿eby mnie przestali przeœladowaæ.Straci³emochotê do ¿artów.Justin Picon uciek³.Bieg³, przeskakuj¹c po cztery stopnie, a¿ potworny rumordal znaæ Rufusowi, ¿e Ÿle st¹pn¹³ i dalej ju¿ siê turla.Rufus siê nieuœmiechn¹³.Zamkn¹³ drzwi.Po³o¿y³ siê, ale oczy mia³ nadal otwarte.„Czego ode mnie chc¹? Za jak¹ zbrodniê usi³uj¹ mnie ukaraæ? Niski cz³owieczekani przez chwilê nie wypad³ z roli.Kto go wyuczy³? Któryœ z moich przyjació³?Sk¹d tyle nienawiœci do mnie? A jeœli to wszystko uknu³a Georgia? I nikt siê zamn¹ nie uj¹³? A mo¿e zwariowa³em?”Po namyœle odrzuci³ to przypuszczenie.O tym, ¿e tak nie jest, œwiadczy³yprzecie¿ posiadane przez niego listy i zdjêcia.£atwo by mu przysz³o wprowadziæprzeœladowców w zak³opotanie.A wiêc iœæ na policjê?Potrz¹sn¹³ g³ow¹.Policja nic nie pomo¿e.Prawo nie zabrania przecie¿ k³amaæ.„Najlepiej ¿yæ jak gdyby nigdy nic! Starych przyjació³ nie zauwa¿aæ, dooszustów odwracaæ siê plecami.Pracowaæ.”W ci¹gu nastêpnych dni œcis³e stosowa³ przyjêt¹ taktykê.Napisa³ spory kawa³powieœci, ukoñczy³ kilka opowiadañ.Z domu wychodzi³ jak najrzadziej, bo naulicach nadal zaczepiali go nieznajomi, witali jak starego kumpla, a nawetzapraszali do domu.Dawali mu wizytówki, które Rufus machinalnie chowa³ wprzegródce portfela.W noworoczny wieczór samotnoœæ wygna³a go z mieszkania.Dawniej spêdza³ tê nocz przyjació³mi.Teraz byli daleko.Ani jeden siê nie odezwa³.Wst¹pi³ do kilku barów, ale oczywiœcie nikogo nie spotka³.Wróci³ do mieszkaniai w ubraniu po³o¿y³ siê na ³Ã³¿ku.Strumienie ³ez gor¹cych jak lawa ciek³y mu popoliczkach.„Ja, który zawsze by³em otoczony rojem przyjació³, teraz jestem sam.A przecie¿nikomu nie wadzi³em! Œmiano siê z moich dowcipów.Jad³em przyzwoicie,interesowa³em siê innymi, pociesza³em ich, kiedy mieli chandrê, nie pope³nia³emgaf.Co siê sta³o? Czy¿bym, ni st¹d, ni zow¹d, wyczerpa³ ich cierpliwoœæ?”Nagle zrozumia³.„Ale¿ tak! Oczywiœcie! By³em przyjacielem doskona³ym, za dobrym [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •