[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby mnie ktoœ zobaczy³ w chwili, kiedy wychyn¹³em ze szczeliny, musia³by siêrozeœmiaæ.Przebi³em g³ow¹ œnie¿n¹ skorupê i rozgl¹dam siê woko³o, jak suse³ powyjœciu z nory.Stojê na dobrej nodze i na wszelki wypadek trzymam siê wbitegow œcianê czekana.Z g³ow¹ nad powierzchni¹ œniegu, patrzê to w jedn¹, to wdrug¹ stronê - ch³onê wzrokiem najbardziej imponuj¹cy widok, jaki kiedykolwiekogl¹da³em.Pierœcieñ gór otaczaj¹cych lodowiec jest tak wspania³y, ¿e z trudemgo rozpoznajê.Dobrze mi znane szczyty rozb³ys³y nagle piêknem, któregoprzedtem nie dostrzega³em.Widzê pola lodowe, i koronkowe granie, i ciemnemorza moren, nikn¹cych falami z pola widzenia za bram¹ lodowca.Na niebie¿adnej chmurki, s³oñce pra¿y w lazurowej pustce okrutnym ¿arem.Stojê bezruchu, zbyt oszo³omiony, by zrozumieæ, ¿e oto wreszcie znowu jestem wolny.Mojezmys³y s¹ tak sponiewierane, ¿e nie pamiêtam czego móg³bym oczekiwaæ w chwiliocalenia.Wyci¹gam ze szczeliny m³otek i wbijam w œnieg na zewn¹trz.Podskok.wytaczamsiê z czeluœci.Le¿ê na œniegu, odrêtwia³y.Co za ulga! Czujê siê jak po walcez kimœ o wiele dla mnie za mocnym, walce, która trwa³a za d³ugo.Choæ s³oñcegrzeje mnie w plecy, wci¹¿ mam zimne dreszcze.Ogromny ciê¿ar strachu irozpaczy, który bezustannie przygniata³ mnie w lodowej grocie, zdaje siêtopnieæ w s³oñcu.O niczym nie myœlê, po prostu le¿ê na œniegu, zwrócony wstronê lodowca.Fala ulgi zalewa mnie, krêci mi siê w g³owie; jestem takos³abiony, jakbym zu¿y³ ostatnie rezerwy energii.B³ogos³awiony stan uwolnieniaod napiêcia, ciemnoœci i nocnych koszmarów - ca³kowite odprê¿enie.Bojê siêdrgn¹æ, by nie zak³Ã³ciæ tego spokoju i zadowolenia.Dopiero teraz zdajê sobiesprawê, w jak szaleñczym zapamiêtaniu dzia³a³em w ka¿dej sekundzie ostatnichdwunastu godzin, mój umys³ odrzuca w tej chwili wszystko poza odczuciemabsolutnego relaksu.Upa³ mnie usypia, chcê tylko zasn¹æ i zapomnieæ.Spe³ni³ysiê moje najœmielsze nadzieje.Ocala³em, gdy ju¿ siê wydawa³o, ¿e to niemo¿liwe- na razie wystarczy.Nie œpiê jednak, le¿ê spokojnie, zawieszony w pó³œwiadomoœci, powoli przywykamdo swojego nowego œwiata.Nie ruszaj¹c g³ow¹, przesuwam wzrok z widoku nawidok.Rejestrujê znajom¹ panoramê, jakbym j¹ widzia³ po raz pierwszy.Jêzorlodowca zakrêca na pó³noc, u koñca rozpadaj¹c siê w labirynt szczelin.Chaosmoren wype³nia ca³¹ szerokoœæ skalnej doliny, sp³ywaj¹c p³ytkimi pok³adami¿wiru i b³ota na brzeg okr¹g³ego jeziora.Tu¿ za nim, odbija b³yski s³oñcatafla drugiego stawu.Dalej widok zas³ania Sarapo, ale pamiêtam, ¿e jezioroogranicza nastêpny wa³ moren, a za nim stoj¹ namioty.Zaczyna mi œwitaæ, ¿e mój nowy œwiat, przy ca³ym swym cieple i urodzie, jestniewiele lepszy od szczeliny.Znajdujê siê na zboczu, szeœædziesi¹t metrów nadlodowcem i dziesiêæ kilometrów od obozu.Mój spokój gdzieœ siê ulatnia, powracadobrze znane napiêcie.Szczelina to dopiero pocz¹tek! Ale¿ by³em g³upi,wyobra¿aj¹c sobie, ¿e mi siê uda³o, ¿e jestem ju¿ bezpieczny.Patrzê na dalekiemoreny, refleksy œwiat³a na wodzie - i jestem za³amany.Za du¿o tego, zadaleko.Nie starczy mi si³.Nie mam jedzenia, wody, niczego.Zdany na pastwêotoczenia zaczynam niemal wierzyæ, ¿e nie bêdzie mi dane st¹d uciec; cokolwiekzrobiê, pojawi siê nastêpna przeszkoda, potem kolejna, tak d³ugo, a¿ zrezygnujêi ustanê.Czarne moreny i skrz¹ce siê w dali jeziora szydz¹ z wszelkich nadzieiocalenia.To miejsce jest nieprzychylne; otacza mnie tu namacalna wrogoœæ, wisiw powietrzu, jak elektrycznoœæ przed burz¹.To nie jest ta sama scena, na któr¹kiedyœ wkraczaliœmy.Siadam, spogl¹dam z gorycz¹ na postrzêpion¹ koñcówkê liny.- To zaczyna byæ œmieszne - mówiê cichym g³osem, jakbym siê obawia³, ¿e coœmnie us³yszy i zrozumie, ¿e zosta³em pokonany.Moreny gin¹ w mglistej dali.Nie ma co, na pewno muszê przynajmniej spróbowaæ.Przypuszczalnie umrê gdzieœ tam, miêdzy kamieniami, lecz ta myœl mnie nieprzera¿a.Je¿eli zginê.no có¿, nic w tym dziwnego, ale przynajmniej nie bêdêna to biernie czekaæ.Czas umierania nie jest mi ju¿ tak straszny jak wtedy,gdy tkwi³em uwiêziony w szczelinie.Teraz mam szansê z tym siê zmierzyæ,walczyæ.Strach przed œmierci¹ przesta³ byæ ponurym, mrocznym lêkiem - to fakt,jak moja z³amana noga czy odmro¿one palce.Takie rzeczy mnie nie przera¿aj¹.Kiedy upadnê, noga bêdzie bola³a, a gdy nie bêdê w stanie siê podnieœæ - umrê.Perspektywa dokonywania prostych wyborów w jakiœ szczególny sposób podnosi mniena duchu, pobudza i wyostrza zmys³y.W krajobrazie ci¹gn¹cym siê przed oczamia¿ po zamglony horyzont, widzê miejsce dla siebie, jestem jego cz¹stk¹.Takjasno i uczciwie nie doœwiadczy³em jeszcze w ¿yciu niczego.Nigdy dot¹d nie by³em te¿ tak zupe³nie sam.To trochê niepokoi, alejednoczeœnie mobilizuje.Czujê na plecach dreszcz podniecenia.Nie ma odwrotu.Ta gra wci¹gnê³a mnie bez reszty, nie mogê siê z tego wycofaæ.Co za ironialosu - przybyæ tu na spotkanie przygody, po czym - wbrew w³asnej woli - znaleŸæsiê w pu³apce wyzwania trudniejszego ni¿ to, którego siê szuka³o.Przez chwilê,dziêki adrenalinie, jestem przyjemnie podekscytowany, ale to nie pomagaprzezwyciê¿yæ osamotnienia, ani nie przybli¿a jezior, oddalonych o kilometrypl¹taniny moren.Ca³a moja ekscytacja znika na widok tego, co mnie czeka.Porzucony w tak samotnym miejscu.Umys³ pracuje jasno, w nat³oku ja³owychmyœli widzê wyraŸnie fakty.Najwa¿niejsze, ¿e ¿yjê, jestem przytomny, mogêwp³ywaæ na bieg rzeczy.Œnieg i cisza, czyste niebo bez œladu ¿ycia i ja -siedzê, akceptuj¹c rzeczywistoœæ i to czego przyjdzie mi dokonaæ.Nie dzia³aj¹przeciwko mnie ¿adne tajemne moce.„Tak, to prawda” - g³os, ch³odny iracjonalny, przebija siê z k³êbowiska myœli.Czy s¹ we mnie dwie spieraj¹ce siê ze sob¹ istoty? G³os przemawia w³adczo idobitnie.Ma zawsze racjê, jestem mu pos³uszny, wykonujê jego rozkazy.Drugieja plecie bez zwi¹zku, pl¹cze obrazy, wspomnienia i nadzieje, które prze¿ywamjak sen na jawie, jednoczeœnie wykonuj¹c polecenia g³osu.Muszê zejœæ nalodowiec.Pewnie bêdzie trzeba siê czo³gaæ, ale nie wybiegam myœlami takdaleko.Widzê teraz ostrzej, lecz zawêzi³em pole widzenia, ograniczam siê domyœlenia tylko o najbli¿szych wyznaczonych sobie zadaniach.Nic dalej.Mój cel:dostaæ siê na lodowiec.G³os mówi mi dok³adnie, jak to wykonaæ i zgadzam siê ztym, podczas gdy ta druga istota miota siê od jednego pomys³u do drugiego.Zaczynam - skacz¹c na jednej nodze - schodziæ zboczem.Kierujê siê skoœnie wprawo, ¿eby obejœæ stromy uskok skalny, który sterczy wprost pode mn¹.Mijaj¹cgo, dostrzegam g³adkie œnie¿ne pole, a szeœædziesi¹t metrów ni¿ej, lodowiec.Rzucam okiem w górê na lodowy uskok nad szczelin¹.Zd¹¿y³ staæ siê dla mniewyblak³ym wspomnieniem, gdy nagle dostrzegam linê, wisz¹c¹ z prawej strony.Wstrz¹s - przecie¿ Simon te¿ go widzia³! Zwisaj¹ca wzd³u¿ lodu nitka kolorurozwiewa w¹tpliwoœci, jakie mog³em jeszcze mieæ.Prze¿y³ i obejrza³ szczelinê.Nie poszed³ po pomoc - odszed³ w pe³ni przekonany, ¿e zgin¹³em.Przenoszê wzrokpod nogi, koncentrujê siê na podskokach.10£amig³Ã³wkaŒwie¿y, rozmiêk³y w s³oñcu œnieg.Mocno wbiæ przyrz¹dy - oprzeæ na nich cia³o -zeskokiem wybiæ kolejny stopieñ.Wkopaæ g³êboko but - tu nie ma miejsca napoprawki.Uszkodzona noga zwisa luŸno ponad œniegiem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •