[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem, z rosn¹c¹ nerwowo­œci¹, zaczê³a szperaæ po piaskudooko³a.Wreszcie musia³a zakomunikowaæ o swoim zmartwieniu resz­cie Rincewinda,poniewa¿ usiad³ i powiedzia³:- A niech to!W pobli¿u nie dostrzeg³ ¿adnego kapelusza.Zauwa¿y³ za to nie­wielki bia³ykszta³t le¿¹cy nieruchomo na piasku, a kawa³ek dalej.Kolumnê dziennego œwiat³a.Brzêcza³a cicho i ko³ysa³a siê: trójwymiarowy otwór prowadz¹­cy gdzie indziej.Od czasu do czasu dmucha³a na boki œniegiem.W tym œwietle widzia³ skrzywioneobrazy czegoœ, co mog³o byæ bu­dynkami albo pejza¿ami zniekszta³conyminietypow¹ krzywizn¹.Nie móg³ siê przyjrzeæ im dok³adniej z powodu wysokich,pochylo­nych cieni wokó³ kolumny.Umys³ ludzki jest zadziwiaj¹cy.Potrafi funkcjonowaæ na kilku poziomachrównoczeœnie.I kiedy Rincewind marnowa³ swój inte­lekt na jêki i szukaniekapelusza, wewnêtrzna czêœæ mózgu obser­wowa³a, ocenia³a, analizowa³a iporównywa³a.Teraz przeczo³ga³a siê do mó¿d¿ku, stuknê³a go w ramiê, wci­snê³a do rêkiwiadomoœæ i uciek³a ile si³y.Wiadomoœæ stwierdza³a mniej wiêcej tyle: „Mam nadziejê, ¿e czujê siê dobrze.Ostatnia próba magii okaza³a siê zbyt silna dla zu¿ytej osnowy rzeczywistoœci.Otworzy³a przejœcie.Jestem teraz w Piekielnych Wymiarach.A te stwory przedemn¹ to.Stwory.Mi³o mi by³o siê poznaæ".Najbli¿szy Rincewinda Stwór mia³ jakieœ dwadzieœcia stóp wyso­koœci.Wygl¹da³jak zdech³y koñ, wykopany po trzech miesi¹cach i poddany serii nowychdoœwiadczeñ, z których przynajmniej jed­no dotyczy³o równie¿ oœmiornicy.Nie zauwa¿y³ Rincewinda.Zbyt byt zajêty patrzeniem w œwiat³o.Rincewindpodpe³z³ do nieruchomego cia³a Coina i szturch­n¹³ je delikatnie.- ¯yjesz? - zapyta³.- Bo jeœli nie, to wola³bym, ¿ebyœ nie odpo­wiada³.Coin przewróci³ siê na wznak i spojrza³ na niego oczyma pe³­nymi zdumienia.- Przypominam sobie.- oœwiadczy³ po chwili.- Lepiej nie - poradzi³ Rincewind.D³oñ ch³opca odruchowo obmacywa³a piasek.-Ju¿ jej nie ma - uspokoi³ go Rincewind.D³oñ zaprzesta³a poszukiwañ.Rincewind pomóg³ ch³opcu usi¹œæ.Coin patrzy³ nie rozumie­j¹c na zimny,srebrzysty piasek, na niebo, potem na dalekie Stwo­ry, a w koñcu naRincewinda.- Nie wiem, co robiæ - wyzna³.- To nic takiego.Ja te¿ nigdy nie wiem - zapewni³ Rincewind ze sztuczn¹weso³oœci¹.- Przez ca³e ¿ycie jestem kompletnie zagu­biony.- Zawaha³ siê.— Oile pamiêtam, nazywa siê to cz³owieczeñ­stwem czy jakoœ tak.- Ale ja zawsze wiedzia³em, co robiæ! Rincewind otworzy³ ju¿ usta, bypoinformowaæ, ¿e widzia³ tego skutki.ale zrezygnowa³.- Uszy do góry - powiedzia³ zamiast tego.— Szukaj dobrych stron.Mog³o byægorzej.Coin rozejrza³ siê ponownie.- A pod jakim wzglêdem? - zapyta³ normalniejszym g³osem.- Ehm.- Co to za miejsce?- To tak jakby inny wymiar.Magia siê przebi³a, a my przelecie­liœmy razem zni¹.Tak myœlê.- A te stwory?Popatrzyli na Stwory.- To chyba Stwory.Próbuj¹ przedostaæ siê przez otwór.To nie takie ³atwe.Poziomy energetyczne czy coœ w tym rodzaju.Pamiê­tam, kiedyœ mieliœmy o nichwyk³ad.Hm.Coin skin¹³ g³ow¹, po czym w¹sk¹ blad¹ d³oni¹ siêgn¹³ do czo­³a Rincewinda.- Pozwolisz.- zacz¹³.Rincewind zadr¿a³, czuj¹c jego dotyk.- Na co pozwolê? — zapyta³.¿e zajrzê do twojej g³owy?- Aargh.Trochê tu nieporz¹dku.Nic dziwnego, ¿e niczego nie mo¿esz znaleŸæ.- Ergh.Powinieneœ posprz¹taæ.- Uugh.- Au.Poczucie obcej obecnoœci zanik³o.Coin zmarszczy³ brwi.- Nie mo¿emy ich przepuœciæ - oœwiadczy³.- Posiadaj¹ strasz­liw¹ moc.Próbuj¹poszerzyæ przejœcie i mog¹ to uczyniæ.Czekaj¹, ¿eby wedrzeæ siê do naszegoœwiata.Ju¿ ca³e.- Zmarszczy³ czo­³o.-.tona?- Eony - wyjaœni³ Rincewind.Coin otworzy³ drug¹ d³oñ, dot¹d zaciœniêt¹ mocno.Pokaza³ Rincewindowiniewielk¹ szar¹ per³ê.- Czy wiesz, co to jest? — zapyta³.- Nie.A co to jest?- To.Nie pamiêtam.Ale powinniœmy to odnieœæ.- Jasne.U¿yj tylko czarodzicielstwa.Roznieœ te Stwory na strzêpy i wracamy dodomu.- Nie.One ¿ywi¹ siê magi¹.Tylko pogorszy³bym sytuacjê.Nie wolno mi korzystaæz czarów.- Jesteœ pewien?- Obawiam siê, ¿e twoje wspomnienia by³y w tej kwestii ca³­kiem wyraŸne.- Wiêc co zrobimy?- Nie wiem!Rincewind pomyœla³ chwilê, a potem, z min¹ œwiadcz¹c¹ o pod­jêciu ostatecznejdecyzji, zacz¹³ zdejmowaæ swoj¹ ostatni¹ skarpetê.- Nie ma ceg³Ã³wek - zauwa¿y³, nie zwracaj¹c siê do nikogo konkretnego.- Musiwystarczyæ piasek.- Masz zamiar je zaatakowaæ skarpetk¹ z piaskiem?- Nie.Mam zamiar przed nimi uciekaæ.Skarpetka z piaskiem jest na wypadek,gdyby mnie goni³y.Mieszkañcy wracali do Al Khali, gdzie zburzona wie¿a by³a ju¿ tylko dymi¹cymstosem gruzów.Kilka œmielszych duchów skierowa³o swe zainteresowanie ku ruinomw na­dziei, ¿e móg³ tam ocaleæ ktoœ, kogo mo¿na bêdzie uratowaæ, obrabowaæ albojedno i drugie.Poœród kamieni dala siê s³yszeæ nastêpuj¹ca rozmowa:- Coœ siê tu rusza pod spodem!- Pod tym? Na dwie brody Imtala, musia³eœ siê przes³yszeæ.Ten g³az wa¿y chybacetnar.- Tutaj, bracia!Potem rozleg³ siê odg³os dŸwigania.I znowu:- To skrzynia!-Jak myœlisz, mo¿e to skarb?- Wypuszcza nogi, na Siedem Ksiê¿yców Nasrima!- Piêæ ksiê¿yców.- Gdzie uciek³a? Gdzie uciek³a?- Daj spokój, to niewa¿ne.Ustalmy pewne fakty.Zgodnie z le­gend¹ by³o piêæksiê¿yców.W Klatchu traktuj¹ mitologiê bardzo powa¿nie.To tylko w zwyczajne ¿ycie niechc¹ wierzyæ.Zni¿aj¹c siê przez ciê¿kie œnie¿ne chmury na osiowym, krañcu równiny Sto, trojejeŸdŸców wyczu³o zmianê.Po­wietrze by³o ostre i rzeœkie.- Czujecie? - upewni³ siê Nijel.- Pamiêtam, kiedy by³em ma³y i le¿a³em w ³Ã³¿kurankiem pierwszego dnia zimy.Mo¿na by³o wtedy niemal smakowaæ powietrzei.Chmury rozst¹pi³y siê przed nimi i na rozleg³ej wy¿ynie zoba­czyli ogromnestada Lodowych Gigantów.Rozci¹ga³y siê we wszystkie strony na ca³e mile, a od ich pêdu dr¿a³a ziemia.Prowadzi³y bycze lodowce, rycz¹ce i wyrzucaj¹ce p³aty ziemi, gdy par³yniepowstrzymanie naprzód.Za nimi t³oczy³a siê masa krów i ciel¹t, sun¹cych podrodze zdartej ju¿ przez przywódców stada do ska³y macierzystej.Mia³y w sobie tyle podobieñstwa do zwyk³ych lodowców, które œwiat s¹dzi³, ¿epozna³, ile lew œpi¹cy w cieniu do trzystu funtów groŸnie i precyzyjnieskoordynowanych miêœni, pêdz¹cych na cz³o­wieka z rozwart¹ paszcz¹.-.i.i kiedy siê podesz³o do okna.- Usta Nijela, z braku jakichkolwiekpoleceñ z mózgu, wyhamowa³y powoli.Ruchomy, œciœniêty lód pokrywa³ równinê i z hukiem sun¹³ do przodu pod wielk¹chmur¹ wilgotnej pary.Ziemia dr¿a³a, gdy przewodnicy stad przep³ywali do³em, apatrz¹cy nie mieli w¹tpli­woœci, ¿e dla powstrzymania ich nie wystarczy parêfuntów soli i ³o­pata.- No proszê - rzuci³a Conena.- IdŸ, t³umacz.Tylko lepiej krzycz.Nijel z roztargnieniem przyjrza³ siê stadu.- Chyba widzê jakieœ postacie - oznajmi³ Kreozot, chc¹c po­móc.- Patrz, nagrzbiecie tych.tych z przodu.Nijel wytê¿y³ wzrok.Przez zas³onê œniegu dostrzeg³, ¿e istot­nie na grzbietachlodowców jad¹ jakieœ postacie.Ludzkie posta­cie, czy cz³ekokszta³tne,przynajmniej z grubsza.Nie wydawa³y siê bardzo du¿e.Okaza³o siê, ¿e to dlatego, i¿ same lodowce byty bardzo du¿e, a Nijel nieradzi³ sobie z perspektyw¹ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •