[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.”Tabor sta³ wedle strumienia na doœæ obszernej polance, brzegiem której mia³ystan¹æ w kwadrat cha³upy, na œrodku zaœ z czasem koœció³ i szko³a.Ale do tegoby³o jeszcze daleko; tymczasem zaœ sta³y wozy, na których przyby³y rodzinyosadnicze.Wozy te ustawiono w trójk¹t, by w razie napadu mo¿na w nich siêbroniæ jak w fortecy.Za wozami na pozosta³ej czêœci polanki chodzi³y mu³y,konie, wo³y, krowy i owce, nad którymi czuwa³a stra¿ z³o¿ona z m³odych,zbrojnych parobków.Ludzie sypiali na wozach lub te¿ za ich obrêbem naoko³oognisk.W dzieñ kobiety i dzieci zostawa³y w taborze, obecnoœæ zaœ mê¿czyzn mo¿na by³opoznaæ tylko po huku siekier, którym rozbrzmiewa³ ca³y las.Nocami wy³y wg¹szczach dzikie zwierzêta, mianowicie jaguary, arkansaskie wilki i kujoty.Straszne szare niedŸwiedzie, które blasku ognia mniej siê boj¹, podchodzi³yczasem doœæ blisko do wozów, skutkiem czego czêsto wœród ciemnoœci rozlega³ysiê wystrza³y z karabinów i wo³ania: „Bywaj biæ bestyjê!” Ludzie, którzyprzybyli z dzikich stron teksaskich, byli po najwiêkszej czêœci wprawnymimyœliwcami i ci dostarczali z ³atwoœci¹ sobie i swym rodzinom zwierzyny,mianowicie antylop, jeleni i bawo³Ã³w; by³a to bowiem pora wiosennych wêdrówektych zwierz¹t na pó³noc.Reszta osadników ¿ywi³a siê zapasami zakupionymi wLittle-Rock lub Clarcsville, a sk³adaj¹cymi siê z kukurydzowej m¹ki i solonegomiêsa.Prócz tego bito owce, których pewn¹ iloœæ zakupi³a ka¿da rodzina.Wieczorami, gdy wedle wozów rozpalono wielki ogieñ, m³odzie¿ po wieczerzyzamiast iœæ spaæ puszcza³a siê w taniec.Jakiœ grajek przywióz³ z sob¹skrzypce, na których wygrywa³ obertasa od ucha, a gdy g³os skrzypiec gin¹³nadto wœród leœnego szumu i pod otwartym niebem, inni pomagali grajkowi nasposób amerykañski, brzêkaj¹c w blaszane miski.¯ycie uchodzi³o w pracyciê¿kiej gwarnie, a przy tym bez³adnie.Najpierwsz¹ rzecz¹ by³o postawiæcha³upy; jako¿ wkrótce na zielonym podœcielisku polanki stanê³y zrêby domów,ca³a zaœ jej powierzchnia pokry³a siê wiórami, heblowinami, kawa³kami kory itym podobnym œmieciem drzewnym.Czerwone drzewo, czyli tak zwane redwood, ³atwodawa³o siê obrabiaæ, ale czêsto trzeba by³o po nie chodziæ daleko.Niektórzypourz¹dzali sobie tymczasowe namioty z p³Ã³cien pozdzieranych z wozów.Inni,zw³aszcza nie¿onaci, którym mniej pilno by³o do dachu nad g³ow¹, a wiêcejprzykrzy³ siê karczunek, zaczêli oraæ w miejscach, gdzie puszcza nie by³apodszyta i gdzie dêby i hikory, tj.¿elazne drzewa, by³y rzadsze.Wówczas to,jak bór arkansaski borem, pierwszy raz rozleg³y siê w nim nawo³ywania:- Heæ, kso, byœ!W ogóle jednak taki nawa³ roboty spada³ na osadników, ¿e nie wiadomo by³o, doczego r¹k przy³o¿yæ: czy naprzód stawiaæ domy, czy karczowaæ, czy chodziæ zazwierzyn¹.Zaraz z pocz¹tku pokaza³o siê, ¿e pe³nomocnik kolonistów kupi³ziemiê od kolei na wiarê i nigdy w niej poprzednio nie by³; inaczej bowiem nieby³by nabywa³ g³uchej puszczy, zw³aszcza i¿ równie ³atwo by³o kupiæ kawa³kistepu czêœciowo tylko lasem pokryte.Tak on, jak i pe³nomocnik kolei przybyliwprawdzie na miejsce, by dzia³ki rozmierzyæ i wskazaæ ka¿demu, co do niegonale¿y, ale zobaczywszy jak rzeczy stoj¹, pokrêcili siê dwa dni, nastêpniewyk³Ã³cili siê i wyjechawszy niby po narzêdzia miernicze do Clarcsville, niepokazali siê ju¿ w osadzie.Wkrótce wysz³o na jaw, ¿e jedni osadnicy zap³acili wiêcej, inni mniej, a cogorzej, nikt nie wiedzia³, gdzie jego dzia³ka le¿y, jak odmierzyæ to, co naniego wypada.Osadnicy zostali bez ¿adnego przewodnictwa, bez ¿adnej w³adzy,która by mog³a sprawy ich porz¹dkowaæ i spory godziæ.Nie wiedziano dobrze, jakpracowaæ.Niemcy wziêliby siê zapewne ca³¹ gromad¹ do wyciêcia lasu ioczyœciwszy ca³¹ przestrzeñ, postawiwszy wspólnymi si³ami domy, dopiero byzaczêli przy ka¿dym domu odmierzaæ grunta.Ale ka¿dy Mazur chcia³ od razu swoimsiê zaj¹æ, swój dom stawiaæ i na swojej dzia³ce las ci¹æ.Ka¿dy przy tym chcia³braæ miejsca przy œrodkowej polance, gdzie puszcza by³a najrzadsza, a wodanajbli¿sza.St¹d powsta³y spory, które wzros³y zaraz, gdy pewnego dnia zjawi³siê jakby z nieba spad³y wóz niejakiego pana Grünmañskiego.Ten pan Grünmañskiw Cincinnati, np., gdzie mieszkaj¹ Niemcy, mo¿e nazywa³ siê krócej: Grünman,ale w Borowinie doda³ sobie „ski” dlatego, ¿eby handel lepiej szed³.Wóz jegomia³ wysoki dach p³Ã³cienny, na którym z ka¿dego boku czernia³ napis wielkimiliterami: „Saloon”, a pod spodem mniejszymi: „Brandy, whisky, d¿in”.Jakim sposobem wóz ten przejecha³ w ca³oœci niebezpieezn¹ pustyniê miêdzyClarcsville a Borowin¹, jakim sposobem nie rozbili go stepowi awanturnicy,dlaczego Indianie, którzy wa³êsaj¹ siê ma³ymi oddzia³ami nieraz bardzo bliskood Clarcsville, nie zdjêli skalpu z g³owy pana Grünmañskiego, to by³a jegotajemnica, doœæ ¿e przyby³ i tego samego dnia zaraz zacz¹³ robiæ doskona³einteresa.Ale te¿ tego samego dnia osadnicy poczêli siê k³Ã³ciæ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]