[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego rola sprowadzała się do obserwowania, kontrolowania i interwencji w razie ewentualnej awarii.Jeszcze raz przeanalizował dane, które służyły mu jako punkt wyjścia dla przeprowadzonych obliczeń.Wszystko było jak gdyby w porządku, lecz gdzieś w głębi świadomości przyczaiło się jakieś nieuchwytne uczucie niepewności i zwątpienia.Czy wszystko przewidział przy sporządzaniu programu? A może w jakimś punkcie obliczeń popełnił błąd?… Wysiłkiem woli odrzucił tę myśl, tłumacząc ją przemęczeniem, i postanowił dobrze wypocząć przed ważnym etapem czynności, jakim jest start z planety i wyprowadzenie „Pallady” na odcinek trasy biegnący po linii prostej.…Nadszedł czas odlotu.Russow z mocno bijącym sercem włączył astrotelewizor i pożegnalnym spojrzeniem obrzucił żółtopomarańczowe lasy, pyszne równiny, porośnięte wysoką sięgającą wzrostu człowieka trawą, fioletowe niebo.– Naprzód – powiedział donośnym głosem, dodając sobie odwagi, gdyż przygniatały go cisza i milczenie, zalegające statek, którego był jedynym członkiem załogi.Stanowczym ruchem nacisnął guzik Przedstartowych Operacji.Niskim tonem zanuciły roboty regulujące podwozie.Russow nie widział, jak skomplikowany system „mądrych” mechanizmów podciągnął płynnie gigantyczne kleszcze, służące do lądowania, lecz usłyszał głuchy ryk silników, które nadawały statkowi pionową pozycję – astrolot powoli unosił się dziobem do góry.W tym momencie, kiedy „Pallada” podniosła się na całą swą tysiącmetrową długość, automatycznie włączył się pierścień jądrowowodorowych silników startowych.Korpus astrolotu odpowiedział na to silną wibracją.Niby ramiona gigantycznego lewara ogniste słupy rozżarzonych gazów z początku powoli, a potem coraz szybciej uniosły rakietę nad spaloną ziemią.Grube łodygi traw, sycząc i pękając, skręciły się w powrósła, wyciągając ku niebu spalone, powykręcane pędy, jak gdyby wygrażając odlatującemu w Kosmos intruzowi.Russow włączył wirową osłonę mieszkalnych pomieszczeń statku.W myślach widział, jak w pierścieniowatej przestrzeni obejmującej salon, wanny z anabiozą i Centralną Kabinę Nawigacyjną, popłynęły potężne wirowe prądy, tworząc pole antygrawitacji, neutralizujące siłę ciążenia.Na niezliczonych skalach migotały ogniki, miarowo wybijał sekundy automatyczny metronom.Po upływie sześciu minut statek wszedł na orbitę planety i podporządkowując się rozkazom robotów, wykonał szeregewolucji.W górnym punkcie półeliptycznej orbity włączył się główny system rozruchowy: szybko zamrugały niebieskie lampki, podniosły srę i opadły białe klawisze kontaktów, na owalnym ekranie w centrum pulpitu czerwone linie narysowały schemat procesu zachodzącego we wnętrzu radiokwantowych generatorów.Russow oglądał jak gdyby zwolnione miliardy razy zdjęcia filmowe.Oto w dolnej półsferze zapalnika bezdźwięcznie wykwitł wspaniały bukiet, wokół którego wiły się fioletowe wężyki – to zaczęła pracować świeca termojądrowa, błyskawicznie zapalająca „ognisko” wewnątrz-nuklearnego rozpadu.Energia tego rozpadu, milion razy bardziej skoncentrowana niż energia pochodząca z rozszczepienia jąder, niewyczerpaną rzeką wlewała się do gigantycznych cylindrów przetworników kwantowych, skąd po skomplikowanych modulacjach w polach magnetycznych padała w postaci radiokwantów na pięćsetmetrowy parabolid, który z kolei odbijał je równoległymi wiązkami w przestrzeń.Alfa Eridana szybko przekształciła się w zwyczajną zieloną gwiazdę, jedną spośród wielu…Roboty i automaty pracowały bez zarzutu, o czym świadczyła zdumiewająca harmonijna symfonia, na którą składały się „głosy” przyrządów.Wskazówka akcelerografu trwale stała przy wskaźniku 10 „g”.Była to ósma doba nabierania prędkości.Wydawało się, że wszystko jest jak gdyby w porządku, lecz Russowa nadal osaczały wątpliwości, a nikt nie mógł mu ich rozwiać.Ogarnął go też przygniatający smutek, obecnie tęsknota za przeszłością wydała mu się kaprysem rozpieszczonego dziecka.W czasie snu męczyły go koszmary, w których dziwnie splatały się wydarzenia i wrażenia teraźniejszości i przeszłości: to wśród wzburzonych fal walczył zaciekle z naelektryzowanym rybojaszczurem i połknięty przez potwora – budził się zlany potem z przerażenia; to ponownie przeżywał zagładę towarzyszy i opadając z sił pod nadmiernym ciężarem czołgał się po dziewiczym lesie; to błąkał się, niczym substancja astralna, po widmowych, pełnych niebezpieczeństw dżunglach Elory; albo widział siebie siedzącego pośród starych przyjaciół – uczestników wyprawy rakietą „Ciołkowski” – współtowarzyszy kosmicznej odysei trzeciego tysiąclecia, z której nikt z nich nie powrócił na Ziemię; to znowu, jak w młodzieńczych latach, staczał „bitwę o antymaterię” pod kierownictwem wielkiego spadkobiercy Einsteina – Hanetty – i z niemym podziwem oglądał cudo – sterowany reaktor anihilacyjny, który utorował ludzkości drogę do innych słońc wszechświata; to opłakiwał śmierć Czandrahupty, z którym wspólnie tak rozpaczliwie zmagali się z niepojętymi siłami An tyś wiata……Tego „ranka” Russow ocknął się z uczuciem zupełnego rozbicia, z jakimś nie dającym się wytłumaczyć dręczącym niepokojem.Wszystko leciało mu z rąk.Spróbował zająć się czytaniem, lecz nie mógł; próbował jeść – pożywienie wydało się mu przaśne i niesmaczne.Przez pewien czas machinalnie przysłuchiwał się, jak licznik co dwie minuty dźwięcznie odliczał mikroparseki pozostawione za rufą „Pallady”; bezmyślnie dotykał rączek systemu awaryjnego, to spoglądał na główny ekran, na którym przelewały się fioletowe kropki gwiazd.„Pallada” bezgłośnie mknęła w przestrzeń z prędkością wynoszącą „sześć dziewiątek po zerze”.„Mamy poza sobą niemal połowę drogi – pomyślał Russow.– Dobrze byłoby spocząć w anabiozie i od razu zapaść w zbawienny niebyt…” Była to nadzwyczaj zniewalająca myśl.Russow wahał się długo, walcząc z pokusą, i wreszcie zdecydował się.Jednakże, nim zdążył zamknąć za sobą drzwi kabiny z anabiozą, stanął jak wryty.W usypiającej pieśni grawimetru zabrzmiała nagle jakaś nowa melodia.„Uszkodzenie” – jak błyskawica przemknęła mu myśl, lecz grawimetr znowu zanucił głębokim i melodyjnym tonem – Russow uspokoił się.W następnej chwili tonacja „głosu” przyrządu wyraźnie się zmieniła, dźwięk zaczął narastać i nabierać wysokich tonów.Russow rzucił się ku pulpitowi i chwycił za rączkę dźwigni awaryjnych, nie odrywając oczu od wskaźnika.Wskazówka grawimetru powoli, lecz nieubłaganie pełzła ku czerwonej kresce, zaznaczając maksymalnie dopuszczalny przy danej prędkości astrolotu potencjał ciążenia.Wraz z ruchem wskazówki coraz bardziej alarmująco krzyczał analizator dźwiękowy: „Niebezpieczeństwo”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]