[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– No świetnie, i co teraz? Może powinniśmy kupić mu pętkokiełbasy?– Nie sądzę, by to coś dało – westchnął Zbyszek.– To strażnik.Jak w horrorach.Tam wampir zawsze ma pomocników.Kogoś, ktopilnuje jego legowiska.Pies usiadł, nie spuszczając z nich wzroku.Póki byli na zewnątrzogrodzenia, pozornie nie zwracał na nich uwagi.Jedynie przyglądałsię i czekał.– To co robimy? – spytała Jolka.– Możemy albo wrócić do domu, albo tam wejść.– Co za różnica, w obu przypadkach skończy się to dla nas taksamo.– No właśnie.Zbyszek zrzucił plecak i zaczął w nim grzebać.Wyciągnąłśredniej wielkości toporek.Zważył go w dłoniach.– Widzę, że się przygotowałeś.– Wargi dziewczyny ułożyły się wgrymas, który od biedy można było uznać za uśmiech.– Miałem przeczucie, że nie zostaniemy zbyt ciepło przyjęci.Chłopak podszedł do furtki i pchnął ją mocno.Metalowedrzwiczki otworzyły się na całą szerokość.Tuż za nimi siedziałwilczur.Cicho powarkiwał, gotów natychmiast zaatakować.Przezmoment człowiek i pies spoglądali na siebie wyczekująco.Zbyszek poruszył się pierwszy.Zrobił dwa szybkie kroki doprzodu i zamachnął się toporkiem.Ostrze przecięło powietrze iopadło w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się łebzwierzęcia.Trafiło w pustkę.Pies cofnął się błyskawicznie, anastępnie, niemal w tej samej sekundzie, skoczył i chwycił zębamiprawe ramię Zbyszka.Chłopak krzyknął z bólu i wypuścił toporek.Zrozumiał, że nie maszans w starciu z wilczurem.– A żeby cię szlag! – wrzasnęła Jolka i podbiegła do nich.Wyciągnęła rękę przed pysk zwierzęcia i trysnęła mu czymśprosto w ślepia.Pies od razu puścił ramię Zbyszka.Przypadł doziemi, cicho skomląc, i wtedy dziewczyna uderzyła go w łeb krótkąmetalową pałką.Zwierzę sprawiało wrażenie oszołomionego, alejeszcze nie pokonanego.– Na co czekasz?! – krzyknęła Jolka.Zbyszek oprzytomniał.Podniósł toporek i nie zważając na ból,jaki towarzyszył każdemu ruchowi ręki, z całej siły spuścił go na łebwilczura.Ostrze zagłębiło się w czaszce, rozłupując ją niemal napół.Chłopak spojrzał na martwego psa i zwymiotował.Przedoczami stanął mu Wigor.– Chyba powinienem ci podziękować.– powiedział, gdy poczułsię nieco lepiej.– Skąd to wzięłaś?– To rzeczy brata.Miał jeszcze gruby łańcuch, ale okazał sięstrasznie ciężki, więc dałam sobie z nim spokój.– Nie chciałbym spotkać się z twoim braciszkiem w ciemnejuliczce.Jolka nie odpowiedziała.Ruchem głowy wskazała biały budynek.– Chodźmy, zanim ktoś się zainteresuje, co tu się dzieje.Przenieśli truchło psa w zarośla, by nie było widoczne z drogi, ipodeszli do domku.Wejście znajdowało się z tyłu, od stronyniewielkiego ogrodu.Zbyszek szarpnął za klamkę.Ku jegozaskoczeniu drzwi nie były zamknięte.Widocznie Ileana całkowiciepolegała na swoim psie.A może czuła się tak silna, że nie bała sięintruzów? To przypuszczenie sprawiło, że włosy zjeżyły mu się nagłowie.Już niczego nie był pewien.Nie wiedział, czy Ileana byławiedźmą, czy raczej udającym człowieka stworem.Pewne byłotylko to, że żywiła się ich energią, a oni właśnie sami pchali się w jejłapy.– Zapal światło – szepnęła Jolka.Wnętrze domu tonęło w mroku.Zbyszek posłusznie sięgnął rękąku włącznikowi, ale żarówki nie rozbłysły.Albo były przepalone,albo w budynku w ogóle nie było prądu.– Masz latarkę? – Jolka spytała tak cicho, że Zbyszek z trudemwychwycił słowa.O tym nie pomyślał.Zabrał nóż, linę, podpałkę do grilla w płynie,dwa pudełka zapałek, no i oczywiście toporek, ale nie przyszło mudo głowy zaopatrzyć się w coś, czym mógłby sobie wygodnieprzyświecić.– Tylko zapałki.Wyciągnął z kieszeni pudełeczko.Blady płomień nie zdołałrozświetlić całego pomieszczenia.Wystarczył jedynie, byzorientować się w otoczeniu.Stali w niezbyt dużym przedpokoju.Wszystkie prowadzące z niego drzwi były zamknięte.Mogli iść nalewo, w prawo lub przed siebie.Zbyszek wskazał drzwi na prawo i upuścił sczerniałe drewienko.Płomień zaczynał już mu lizać palce.Jolka ścisnęła jego ramię,jakby zamierzała dodać mu odwagi, po czym delikatnie gopopchnęła.Zrozumiał.Miał iść pierwszy.Pokój, do którego weszli, okazał się całkiem spory.Ciemnościjeszcze spotęgowały to wrażenie.Sprawiały, że wydawał się pełendogodnych kryjówek, z których lada moment ktoś mógł na nichwyskoczyć.Ktoś lub coś.– Mieszka raczej normalnie – stwierdziła Jolka, gdy Zbyszekzapalił kolejną zapałkę.– Zachowuje pozory.Chyba nie sądziłaś, że natkniemy się naotwartą trumnę.– Przecież mówiłeś, że ona nie śpi w trumnie.Że to tylko wymysłscenarzystów.– Skąd mogę wiedzieć, gdzie śpi Ileana? Może ma wygodnełóżko, a może jamę w piwnicy? Nie mam nawet pewności, czy onaw ogóle sypia.Pomieszczenie było puste.Nie znaleźli też nikogo w pokojuobok.– Sprawdźmy drugą stronę domu – zarządził Zbyszek.Kiedy wrócili do przedpokoju, dobiegł ich stłumiony hałas.Dochodził zza drzwi naprzeciwko wejścia.Chłopak pchnął je lekko.Nie zobaczyli nic.Mrok był tu gęstszy niż w innych częściach domu.Zbyszek zapalił zapałkę.Przed nimi znajdowała się łazienka.Pusta.Chłopak już miał zawrócić, gdy jego wzrok padł na klapęopartą o ścianę.Wejście do piwnicy, otwarte, było zaledwie krok odniego.Jeden nieostrożny ruch, a wpadłby tam niczym do wilczegodołu.Zbyszek nachylił się nad ciemnym otworem i natychmiast sięcofnął.Usłyszał gniewnie wypowiedziane słowa, których nie potrafiłzrozumieć.– Chyba tu idzie – szepnął do Jolki, ściskając mocniej toporek.To była okazja, która mogła się nie powtórzyć.Musiał załatwićIleanę jednym uderzeniem, gdy tylko wystawi głowę z piwnicy.Przyklęknął, gotowy do zadania ciosu.Czuł jednocześnie strach idziwną euforię.Miał szansę, musiał tylko trafić.Zdawał sobiesprawę, że w ciemnościach, mogło to się okazać wyjątkowo trudne.Zastygł w oczekiwaniu.Minęła minuta, dwie, po czym ukazałasię blada poświata.Drżący poblask wskazywał, że Ileana niesieświeczkę.Zbyszek poczuł, że jego ręce pocą się niemiłosiernie.Baba musiała zginąć od pierwszego uderzenia, drugiego ciosumógł już nie zdążyć zadać.Nareszcie zobaczył jej przyprószone siwizną włosy i opuściłostrze.W tej samej chwili stojąca za nim Jolka wydała z siebiekrótki okrzyk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]