[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stojąc w drzwiach, spogląda nad moim ramieniem na ulicę, jakby spodziewała się, że sprowadziłem ze sobą ekipę filmową do nagrania tego szczęśliwego wydarzenia.– Masz pieniądze? – pyta.Jej twarz ledwie majaczy za siatkowymi drzwiami.Podnoszę walizkę.Lydia wpuszcza mnie do środka.– Muszę przeliczyć – mówi rzeczowym tonem.Wchodzę dalej.Od razu zaskakuje mnie wygląd tego wnętrza, które sprawia wrażenie, jakby od dawna nikt tu nie mieszkał.Umeblowanie składa się z monstrualnie wielkiego zielonego tapczanu, małego stolika i lampy.W oknie wiszą zasłony, ale nie widać żadnych obrazów, książek ani jakichkolwiek innych przedmiotów.Tak wygląda dom, którego właściciele przygotowują się do przeprowadzki.Wątpię, czy Lydia Kennerly w ogóle tu mieszkała.– Kiedy on przyjdzie?– Niedługo – odpowiada Lydia, siadając z walizką na tapczanie.– Gdzie reszta mebli? – pytam, obserwując jej twarz, gdy zaczyna liczyć pieniądze.– Zabrał część dzisiaj rano – informuje, nie podnosząc głowy.Nagle czuję, że jej mąż jest cały czas w domu i myśl ta przyprawia mnie o dreszcz.Wczoraj wieczorem najwyraźniej nie miał broni i uciekał, jak gdyby to on bał się mnie, a nie odwrotnie, przestałem się więc lękać o swoje bezpieczeństwo.Teraz jednak strach powraca.Podchodzę do okna i wyglądam; odwracam się, by zapytać, gdzie jest Al… i wtedy dostrzegam go w drzwiach drugiego pokoju.Wpatruje się we mnie.Ma na sobie dżinsy i czarną koszulkę, ręce trzyma w tylnych kieszeniach.Przychodzi mi do głowy, że nie opłaciłoby mu się zabijać mnie teraz, ale, sądząc z moich ostatnich wyczynów, nie powinienem zbytnio ufać swojej inteligencji.– Jest wszystko, Lydia? – pyta, podchodząc do tapczanu.Ani przez chwilę nie spuszcza ze mnie oka.– Jeszcze nie policzyłam – odpowiada Lydia drżącym głosem.– Nie denerwuj się.– Jeśli mnie oszukasz, wiesz, co zrobię.Ten drań przyprawia mnie o mdłości; chciałbym, żeby już było po wszystkim.Podsuwam mu papiery o rozwodzie i podziale majątku, które trzymałem cały czas w ręku.– Musicie to oboje podpisać.Nie zadaje sobie trudu, żeby dokładnie przeczytać umowę – ledwie rzuca na nią okiem.To jasne jak słońce, że wszystko było ukartowane.Przypominam sobie moje pierwsze spotkanie z Lydią.To była gra.Jestem największym durniem, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi.Coraz bardziej wściekły, patrzę, jak Al wyciąga długopis z kieszeni i niedbale podpisuje umowę na ostatniej stronie, gdzie Julia wydrukowała słowa „Wyrażam zgodę”.Pewnie podpisał już takich z dziesięć.Skończywszy liczyć, Lydia wygłasza swoją kolejną kwestię:– A teraz oddaj nam aparat, zdjęcia i negatywy.Podchodzę do Lydii i wyrywam jej walizkę.Pakuję pieniądze do środka.– Idźcie do diabła.Mam was dość, naciągacze.Nie obchodzi mnie, co zrobicie z tymi zdjęciami.Lydia łapie walizkę, potwierdzając moje podejrzenia.– Chyba zwariowałeś! On nie rzuca słów na wiatr.– Nie mylisz się – warczy Al, zaciskając dłoń w pięść.Wątpię, czy odważy się mnie uderzyć, ale stoję twardo, gotów przyjąć cios lub go zadać.Nie chodzi o to, że Al się mnie boi: po prostu nie przewidzieli takiej reakcji w swoim scenariuszu.Jak dzieciak, który w złości pozbierał zabawki i wychodzi z piaskownicy, odwracam się i kieruję do drzwi, nie mówiąc ani słowa więcej.Tak jak przypuszczałem, Al nie próbuje mnie zatrzymać.Ci ludzie wolą unikać zatargów z prawem.Zatrzaskując drzwi, słyszę wrzask Ala:– Jeszcze dzisiaj wszyscy zobaczą twój tyłek, mecenasie!Na ulicy, chwilowo oszołomiony szczęściem, szepczę do siebie: „Wystawiałem go codziennie przez ostatni tydzień, ty sukinsynu, więc chętnie zobaczę twoje najlepsze ujęcie!”Powoli przeciskam się zatłoczonymi o tej porze ulicami; jadę do biura.Stojąc na czerwonym świetle spoglądam w bok.W samochodzie obok siedzi mężczyzna w moim wieku.Sądząc z napięcia widocznego na twarzy, wraca do domu po ciężkim dniu pracy.Spoglądam w lusterko i widzę to samo.Wystawiam Los na próbę.Dlaczego nie dałem im pieniędzy? Dlaczego nie zabrałem podpisów i zdjęć, żeby to skończyć? Czy to moje ego? Pęd do samozniszczenia? Wściekłość? A może skłonność do efekciarstwa? Trudno powiedzieć.Powoli się odprężam, nabierając pewności, że postąpiłem słusznie.Jeśli niewiedza jest błogosławieństwem, powinienem być najszczęśliwszym człowiekiem we wszechświecie.Zastanawiam się, w jakim nastroju Bill Clinton wstaje rano z łóżka.PosłowiePierwszą osobą, która przeczytała Rozwód, była znana adwokatka pracująca ze mną w kancelarii w Arkansas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]