[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łotr sparował pchnięcie prostą, silną zastawą, zepchnął ostrze w bok.Kiedy trafiło na kamienną ścianę, weszło w nią jak w masło, przebiło głazy spojone grubą porcją wapiennej zaprawy i rozbiło mur na kawałki.Z grzmotem, chrzęstem i łoskotem zawaliły się ogromne głazy i poszybowały w dół, w mroczną, spowitą oparami czeluść, która okazała się.doliną rzeki Lot!Villon zamarł z poszczerbionym mieczem w ręku, cofając się od zawalonej ściany.Daleko, poprzez mgły i opary dostrzegał światełka Cahors, a bliżej, zaledwie o rzut kamieniem kolejną kamienną wieżę zwieńczoną strzelistym dachem, zaopatrzoną w strzelnice i machikuły.To nie była żadna kaplica, to nie był zamurowany kościół ani więzienie! Byli w najwyższej wieży mostu Valentre, zbudowanego diabelską sztuczką jeszcze za czasów Karola Mądrego! Jak Villon mógł tak się pomylić?! Jak podróż łodzią przez Lot mógł wziąć za przeprawę podziemnym jeziorem! To wszystko wyglądało na piekielną sztuczkę!Nie było czasu na rozmyślania.Morderczyni wpadła na niego jak wilczyca walcząca w obronie młodych; zaatakowała jak furia.Villon zastawił się mieczem, odbił jeden cios, drugi, trzeci.Uchylając się przed czwartym, wpadł plecami na kolejną kolumnę, a uderzenie było tak silne, że zaparło mu dech w piersi.Osunął się w dół, a potem w desperackim porywie rozpaczy przeturlał na bok, unikając kolejnego cięcia.Rozłupana kolumna pękła, z pozbawionego podpory dachu zaczęły spadać kamienie.Villon wrzasnął, przygnieciony przez belki i deski, strząsnął z siebie poszczerbione dachówki, złożył do zastawy i zbił ostrze morderczyni, krzesząc iskry.A potem, po kolejnym ciosie, jego oręż pękł z metalicznym brzękiem.Złamany brzeszczot poleciał w bok, spadł, zataczając łuk prosto w mgły i opary zalegające nad Lot.Villon został z ułomkiem ostrza w dłoni, sam naprzeciw rozwścieczonej anielicy.Teraz, teraz pani Roux śmiała się z niego posępnie.– To koniec, Villon! Idź do piekła! – syknęła, unosząc miecz.– Poczekam tam na ciebie!Ostatnie, co mógł uczynić, to spróbować strzelić jeszcze raz.Ostatni raz! Jednym ruchem uniósł rękojeść złamanego miecza i wymierzył w morderczynię, a potem nacisnął dobrze znaną wypukłość u nasady jelca.Huk omal nie urwał Villonowi głowy, odrzut prawie wyłamał mu dłoń ze stawów.Siekańce uderzyły w pierś morderczyni, rzuciły ją wstecz, na ocalałą kamienną ścianę wieży, przebiły zbroję, rozszarpały ciało.Kiedy opadła na ziemię, nie widział w jej oczach lęku.Patrzyła na niego przenikliwie, a ściekająca krew tworzyła powiększającą się szybko kałużę.A potem przymknęła błękitne oczy i stała się jasność.Z jej ciała podniósł się do światła ogromny złocisty anioł.Ale nie był sam.Villon widział, że nagle, tuż obok, w ruinach górnego piętra wieży, zaroiło się od nieziemskich postaci.Cherubiny, trony, serafiny, anioły cnoty, potęgi i księstwa.Wszystkie były okaleczone.Świeża krew spływała z kikutów skrzydeł odrąbanych mieczem morderczyni, a ciała nosiły ślady okrutnych tortur, były pokryte niegojącymi się ranami.Cherubin, który podniósł się z ciała morderczyni, zamarł, skulił się, zasłonił skrzydłami, a wtedy okaleczone istoty rzuciły się na niego.Villon stał.Stał i patrzył.Widział, jak schwytano anioła i spętano łańcuchem.Jak zszyto złotą nicią usta i powieki.I jak zabrano daleko, w zaświaty.Do niebiańskiej krainy, którą człowiek od wieków malował na obrazach, rzeźbił w kamieniu katedr, opisywał na kartach ksiąg i pergaminów.– Villon! Villon!Powoli ocknął się z odrętwienia.Nautiere i jego czeladnicy stali tuż obok, dygocący, przerażeni, wystraszeni.– Villon, zrobiłeś to! Zabiłeś ją!Poeta obojętnie spojrzał na trupa Doskonałej; na ciało mistrza Piotra przysypane deskami i belkami, na zrujnowane najwyższe piętro wieży i diabelski most Valentre u ich stóp.– Szkoda, że bez waszej pomocy – mruknął niechętnie.– Ale może i lepiej, że was nie było, bo przy okazji dowiedziałem się trochę prawdy.Smutnej prawdy o was, mistrzu Nautiere.Rzucił pod nogi Doskonałemu rękojeść jego miecza, a potem podszedł do ciała kata.Dźwignął z podłogi zakrwawione, sztywniejące zwłoki i przerzucił je sobie przez ramię.– Villon – powiedział z żalem Doskonały.– Jesteśmy ci dozgonnie wdzięczni.Nie zapomnimy!Nie odpowiedział.Ruszył do drzwi, zgarbiony pod ciężarem zwłok, przestępując przez resztki murów, wyrwane ze ścian głazy, krokwie i belki.– Dokąd idziesz? – zawołał Nautiere.– Na cmentarz i do zamtuza.No, może niekoniecznie w tej kolejności.Każdy musi kiedyś trochę odpocząć.Bywajcie!Doszedł do schodów i zaczął zstępować w dół, pozostawiając za sobą milczących i posępnych manichejczyków.13.Tajemnica mistrza PiotraPóźnym popołudniem Villon odwalił ziemię z drzwi prowadzących do lochów pod katowską wieżą.Kiedy otworzył okutą żelazem furtę i zszedł do ciemnicy z pochodnią w ręku, zobaczył piętrzące się pod ścianami stosy drewnianych beczek po vin noir, buzecie i gaillacu.Były ich setki, choć na pewno nie tysiące.Stojąc na progu, czuł słodkawą woń zgnilizny, ohydny zaduch i fetor, jakiego jego nozdrza nie doświadczyły nawet wówczas, gdy sypiał na cmentarzach.Otuliwszy nos rąbkiem robe, zszedł niżej i wytoczył jedną z baryłek.Chciał odbić dno toporem, jednak beczka pękła już przy pierwszym ciosie.Wysypał się z niej stos maleńkich, spróchniałych kosteczek i zasuszonych, wyschniętych kul – wielkości pięści lub znacznie mniejszych.Villon zrazu nie wiedział, co to jest.Ale gdy pochylił się i zbliżył pochodnię, zobaczył maleńkie, ledwie widoczne główki, nóżki i rączki.A wówczas przeżegnał się i zadrżał, bo beczki pełne były wyschniętych, martwych płodów dzieci.To była tajemnica mistrza Piotra.Villon umknął stamtąd czym prędzej.A potem, w izbie na górze, wylał oliwę na sprzęty, podłożył ogień pod stół i kufry, stare kobierce i słomiane sienniki.I podpalił wszystko.Przez chwilę patrzył na szalejący żywioł, później odwrócił się i odszedł, by wsiąść na świeżo skradzionego konia i pognać na południe, ku dalekim, szarym górom.Adam Przechrztaurodził się 14 kwietnia 1965 roku.Ukończył studia historyczne.Po studiach podjął pracę w szkole.W międzyczasie współpracował z kilkoma czasopismami, gdzie publikował artykuły historyczne, a także związane z pewnymi aspektami sztuk walki.M.in.w piśmie „Komandos” wyszły teksty o walce nożem i okinawańskim karate
[ Pobierz całość w formacie PDF ]