[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nie zajdziemy daleko przy takim upale, a termoregulatory pochłoną co najmniej tę samą ilość co lanti.— Spróbujemy.Nie wiemy jeszcze, czy oni mogą nas widzieć.Kiedy dam sygnał, natychmiast włączaj migotanie i ląduj.Przesunęli w prawo małe dźwignie na miękkich tarczach, umieszczonych na piersiach, i dolne części ich ciał osnuły się na wpół przejrzystymi obłoczkami.Potem oderwali się od ziemi i poszybowali nad jeziorem, nad zaroślami, łagodnym łukiem omijali wzgórze.I Starszy, i Młodszy patrzyli uważnie na dziwny nieznany świat, który rozciągał się pod nimi.Kiedy znaleźli się po tamtej stronie wzgórza, stało się jasne, że cywilizacja na tej planecie nie tylko zdążyła się ukształtować, ale żyje nadal, nie zniszczyło jej, jak się tego obawiał Młodszy, owo wzajemne unicestwianie się tutejszych mieszkańców.Wzdłuż dróg, po których pędziły wyjące maszyny, stały szeregi słupów połączonych ze sobą wieloma rzędami mocno napiętych nici metalowych.Młodszy chciał się zbliżyć do tych słupów, by zbadać, co to takiego, ale Starszy go powstrzymał.— Być może, że zachował się u nich jeszcze taki archaiczny sposób przesyłania energii na odległość.Gdzieś o tym czytałem… Chyba było coś w tym rodzaju na planecie Niebieskich Gór.— Więc to niezbyt wysoko rozwinięta cywilizacja — stwierdza z przekonaniem Młodszy.— Rozwój może być nierównomierny… — zaprotestował Starszy.— Uwaga! Zdaje się, że to oni… Włączaj migotanie! Ląduj tam, w tych zaroślach nad rzeką.Przesunęli dźwigienki ku dołowi i nacisnęli małe guziczki po lewej stronie tarczy.Na wpół przezroczyste obłoczki zaczęły szybować w dół, a wokół przybyszów wytworzyło się migotanie o wysokiej częstotliwości, rozmyło kontury ich ciał, które przemieniły się w mieniące się, opalizujące plamki, nie sposób było je zauważyć w jasnym świetle dziennym.Wylądowali w zaroślach na brzegu powolnej przejrzystej rzeki i zaczęli obserwacje.Ci, których dostrzegł z góry Starszy, zbliżali się do rzeki.Poruszali się powoli i dość niezręcznie.Ich ciała okryte były czymś w rodzaju skafandrów, ale głowy i przednie kończyny mieli obnażone.Przybysze wpatrywali się w nich z uwagą.— Myślisz, że to właśnie oni? Tacy niezgrabni, tacy źle przystosowani?… — cicho zapytał Młodszy.— Jak oni w ogóle zachowują równowagę, przecież są cudacznie wyciągnięci ku górze? Popatrz na te przednie kończyny.Są chwytne.Ale co za żałosny kształt!— Nie są wcale tak źle skonstruowani — zaprotestował Starszy.— Gorzej jest z ich głowami.Jak sądzisz, co to za obrzeżone otwory po bokach? To organ słucha, czy co? A poza tym odnoszę wrażenie, że widzą tylko z jednej strony, jak zresztą wszystkie tutejsze stworzenia.Mają specjalne organy wzroku, jak ci z Ankry.Te błyszczące otworki na przedniej części głowy, to ich oczy.Widzisz, kiedy chcą zobaczyć, co jest z tyłu, muszą się odwrócić.— Ależ oni są olbrzymi, ależ ogłuszające mają głosy — powiedział Młodszy — Zobaczysz, że są tak samo okrutni jak wszystko na tej planecie.Olbrzymie długonogie istoty przeszły koło nich rozmawiając głośno.Starszy włączył psychosyntezator, ale z przetłumaczonych urywków zdań prawie niczego nie zrozumiał.Tylko jedno było jasne — Jest im gorąco i są źli.— Patrz, tam, za nami — szepnął nagle Młodszy.— Co to? Z rzeki gramoliły się na brzeg trzy istoty podobne do tych, które minęły ich przed chwilą, ale znacznie mniejsze i bez skafandrów.Krople wody błyszczały na ich gładkiej skórze.Istoty położyły się na porośniętym trawą brzegu i zaczęły szybką, ożywioną rozmowę.Ich głosy były wysokie.Syntezator tłumaczył: „Zimna woda, Nie, po prostu za długośmy w niej siedzieli.Patrz, poszli… (tu syntezator opuścił kilka wyrazów, zasygnalizował tylko, że to imiona własne).Wczoraj złapał dużo ryb.Mojej matce dał (syntezator skomentował, że nie chodzi tu o „dawanie” w normalnym znaczeniu, to coś bardziej skomplikowanego).Swojemu… (znowu imię własne) też dał tyle ryb, że teraz leży i nawet ogonem nie machnie”.— Czyżby oni mieli ogony? — zapytał Młodszy, który uważnie śledził tłumaczenie syntezatora.— Być może niektórzy z nich mają — powiedział bez przekonania Starszy.— Ci nie mają.Co to za jedni, jak myślisz, czy to jakiś inny ich gatunek?— Raczej niedorozwinięte osobniki.— A może to dzieci?— Dzieci także miałyby skafandry… O, popatrz, ubierają się.Więc to jednak dzieci.Ale dlaczego zdejmują skafandry, kiedy wchodzą do wody?— Być może, że woda jest ich naturalnym środowiskiem i nic im w tym żywiole nie zagraża.Ale co to znaczy: „złapał ryby”? I dał je na jakichś warunkach matce tego stworzenia? I jeszcze nakarmił nimi kogoś, kto ma ogon? Czy to dziecko także jadło rybę?— Sam przecież mówiłeś, że oni też muszą być włączeni w ten obieg…— Tak, ale jednak nie wszystko rozumiem.Przypuśćmy, że oni się odżywiają właśnie rybami.Czyżby doprawdy mieli tak prymitywne pożywienie? Każdy z nich łapie ryby, zjada je, czasem karmi nimi innych… Widzieliśmy wielkie skupiska domów… Nawet jeśli wzniesiono je nad wielką rzeką, to przecież ryb dla wszystkich nie wystarczy.I kto w takim razie buduje i obsługuje wszystkie urządzenia, kto wychowuje dzieci i młodzież, kto się troszczy o ich zdrowie, skoro każdy sam się musi martwić o swojo pożywienie i zdobywać je w tak prymitywny sposób?— Nie wiem — Starszy nadal słuchał tłumaczenia.— Nie, wątpię, żeby robili to z konieczności.Zapewne sprawia im to… przyjemność.Łowią ryby w wolnych chwilach.— No widzisz! — triumfował Młodszy.— Mają naturę drapieżników.Patrz, te większe rozsiadły się nad rzeką.Podejdźmy do nich bliżej.Biała gwiazda pochylała się już ku widnokręgowi, kiedy przybysze wyszli z nadbrzeżnych zarośli i znowu włączywszy lanti ruszyli w stronę pobliskiego skupiska dziwacznych wielokątnych budowli.Byli wstrząśnięci.— Nic nie mogę zrozumieć — powiedział Starszy.— Nigdzie niczego podobnego nie widziałem.Widocznie w tych naczyniach, które przynieśli., jest jakaś trucizna, która działa przede wszystkim na świadomość.Widziałeś? Ich ruchy stały się mniej skoordynowane, świadomość się zamgliła, impulsy agresywne wyraźnie się wzmogły.Kiedy ten najwyższy uderzył tamtego w głowę, a tamten upadł, pomyślałem… — zająknął się.— Ja też pomyślałem, że zacznie go pożerać.To by w każdym razie było logiczne, choć straszne.Ale on nawet nie dotknął tego leżącego bez przytomności, tylko usiadł i pił nadal trujący płyn.Dlaczego?— Tak… A u niektórych spośród nich wcale się nie wzmogły impulsy agresywne, tylko raczej instynkty towarzyskie, co prawda chaotyczne…— W pierwszej chwili myślałem, że chce zabić jeszcze jednego… Kiedy rzucił się na niego i objął go przednimi kończynami i zaczął ściskać… i obaj tak krzyczeli.— Tak… A potem tak długo wyli wszyscy naraz… Cóż za dziwne zachowanie! Nie mogę zrozumieć, po co oni to wszystko robią.A teraz śpią.— A może jednak któryś z nich się obudzi i pożre pozostałych? Chociaż… nie, nie wygląda mi na to.Powoli przelatywali nad wierzchołkami wysokich drzew.Młodszy wpatrzył się w zielony gąszcz, a potem nagle pośpiesznie rzucił się do przodu.— Bardzo dziwny świat — powiedział ze smutkiem, kiedy Starszy się z nim zrównał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]