[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast oglądać pustelnika na Wyspie Sw.Mikołaja, płynęliśmy w nieznanym kierunku, unoszeni przez prąd morski!Wnet tarcza słoneczna wtopiła się w horyzont, a morze zmatowiało, ostygło.Zrobiło się mroczno i groźnie.Chciałem pocieszyć wiarę, więc opowiedziałem im historię o trzech marynarzach radzieckich.Słyszałem ją od ojca i bardzo ją przeżyłem.Było tak: trzej marynarze straży granicznej na brzegu Oceanu Spokojnego, gdzieś daleko na północy, naprawiali stary prom.Naraz potężna fala zerwała wszystkie cumy, a gwałtowny prąd uniósł prom i porwał go na pełne morze.Wszyscy myśleli, że marynarze zginęli, tymczasem oni przez sześć tygodni, bez żywności, bez słodkiej wody, błąkali się po pustkowiach oceanu.Dopiero po sześciu tygodniach przypadkowo wyratował ich okręt amerykańskiej marynarki wojennej.- Bujasz - powiedział Marko, gdy zakończyłem tę pełną grozy historię.- Jak oni mogli przez sześć tygodni wytrzymać bez jedzenia i bez słodkiej wody?- Czytali pewno książkę francuskiego lekarza - ujęła się za mną Tola.- Wyobraźcie sobie, ten Francuz chciał udowodnić, że człowiek, nawet rozbitek, przez długi czas może wyżyć w najtrudniejszych warunkach.Wypłynął więc na Atlantyk bez żywności i słodkiej wody.- Ty też bujasz - przerwał jej Marko.- Właśnie, że nie! Przeczytaj sobie książkę, to zobaczysz.- To chyba był jakiś fakir.- Nie, tylko opracował wszystko naukowo.- I naukowo wyciągnął kopytka.- Nic podobnego.Żywił się złowionymi rybami, a słodką wodę zdobywał wyciskając ją z ryb.I w ten sposób.- Pił słoną wodę - zakpił Marko.- Nie wierzysz, to nie! Jest tam dokładny opis, jak wyciskał.A woda w rybie nie jest wcale słona, tylko słodka.Na tym właśnie polegał eksperyment.- Baju, baju! Myślisz, że uwierzę!Marko był urodzonym niedowiarkiem.Nie uwierzyłby nawet wtedy, gdyby sam przeczytał książkę.Ja natomiast uwierzyłem od razu, bo po cóż ten Francuz tak męczyłby się, a potem pisał.Pomyślałem, że gdybyśmy mieli wędrować po Adriatyku nawet przez sześć tygodni, to i tak nic by się nam nie stało.Łowilibyśmy ryby, wyciskali z nich wodę, a mięso zjadali.- Ile może być wody w jednej rybie? - zapytałem.Tola nie zdążyła mi odpowiedzieć, gdyż w tej samej chwili Ivo zawołał głośno:- Statek na horyzoncie!Wszyscy spojrzeli na horyzont.Po chwili po lewej burcie pojawiło się migotliwe światełko zbliżającego się ku mam statku.- To „Partizanka” - powiedziała Tola.- Zdaje ci się - wtrącił zaczepnie Marko.- Rano przecież płynęła do Baru.- Nie masz pojęcia, a mówisz! Zakład, że to „Jadran”.Świetna wiara! Statek na horyzoncie, możemy być uratowani, a oni kłócą się i chcą zakładać! Przed chwilą byliśmy na dnie rozpaczy, a oni teraz: „Partizanka” czy „Jadran”!- Czy to takie ważne, który statek weźmie nas na pokład? - wtrącił pojednawczo Ivo.- Niech tylko nas zauważą, bo mogą nas minąć albo rozbić jak łupinę orzecha.Były więc dwie możliwości: albo nas zauważą, albo nas nie zauważą.Jeśli nas nie zauważą, to pozostawały również dwie możliwości: albo nas miną, albo wpadną na naszą łódź i już nie będziemy musieli martwić się, ile z jednej ryby można wycisnąć słodkiej wody.Statek zbliżał się.Widać już było wał spienionej fali sunącej przed jego dziobem i światła na górnym pokładzie, a w świetle - sylwetki małych, jakby z papieru wyciętych ludzi.Słychać było nawet jakąś melodię płynącą z głośników.- To płyta z Aznavourem - zauważyła Tola.- Aleś trafiła! - zaśmiał się kpiąco Marko.- Gdzie ty masz ucho? Nie poznajesz Hallydaya?- Założę się, że to Aznavour.- A ja, że Hallyday!- Zlitujcie się! - zawołał Ivo.- Przecież musimy się przygotować.Każdy bierze do ręki coś białego.Gdy statek zbliży się, zaczniemy wymachiwać i krzyczeć.- Niech mnie rekiny pożrą, jeśli to nie Hallyday! - krzyknął Marko.Statek mijał nas z lewej burty, w odległości może dwustu metrów.Nie czekając na znak Iva, zaczęliśmy piekielnie wrzeszczeć i wymachiwać, czym kto miał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •