[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ruszyli dalej.Przy strumieniu zatrzymali się i wypoczęli jako tako, zanim jej pozwolił ugasić pragnienie.Gdy wstała, by iść dalej, uśmiechnął się do niej i powiedział.— Śliczna dziewczynka z ciebie!Zaczynało zmierzchać, gdy znaleźli się na hali.Daremnie jednak szukali Mildrid na pastwisku, w szałasie i pod skałą.Na wołanie nikt nie odpowiadał i oboje zaczęli się bać o nią.Nagle Jan spostrzegł, że pies coś obwąchuje.Pobiegli i zobaczyli, że była to chusteczka Mildrid.Jan kazał zaraz psu szukać śladu, a poczciwy i mądry Kwas rzucił się prosto drogą ku dolinie.Pospieszyli za nim i spostrzegli, że pędzi w kierunku Tingvoldu.Czyż więc Mildrid udała się do domu? Beret zwierzyła się Janowi z nieoględnego pytania, jakie zadała siostrze, i zaczęła płakać.— Czy iść jej śladem? — spytał.— Tak.tak, ona była niezmiernie wzburzona! Nie wiedziała po prostu, co się z nią dzieje!Przede wszystkim musieli udać się na halę sąsiednią i prosić o pomoc w pilnowaniu bydła.Szli potem śladem psa i naradzali się, jak tego dokonać, gdy spostrzegli, że Kwas stanął, ogląda się i macha ogonem.Pobiegli i ujrzeli Mildrid leżącą na ziemi.Zbliżyli się ostrożnie, pies polizał ją po twarzy i rękach, ale się nie zbudziła.Zmieniła tylko pozycję, otarła twarz wierzchem dłoni i spała dalej.— Niech sobie śpi! — szepnął Jan.— Wracaj i zajmij się bydłem! Słyszę dzwonki!Beret zabierała się od odwrotu.— Przynieś za powrotem coś do jedzenia! — dodał Jan.Usiadł w pewnej odległości, przywołał do siebie psa i ścisnął mu nos, aby nie węszył zwierzyny i nie szczekał, gdyby się coś zjawiło w pobliżu.Cisza panowała wokół.Wieczór był chmurny, posępny, nawet ptaki nie świergotały na drzewach.Jan siedział lub kładł się, nie puszczając psa.Rozmyślając nad tym co robić, gdy Mildrid się zbudzi, powziął postanowienie i jasno zdał sobie z wszystkiego sprawę.Przyszłość była jasna.Owo spotkanie było niewątpliwie zrządzeniem Opatrzności.Sam Bóg postanowił, że mają razem iść drogą życia.Snuł dalej wątek swej pieśni weselnej, był spokojny i szczęśliwy.Około ósmej wróciła Beret i przyniosła jedzenie.Mildrid spała jeszcze.Beret postawiła naczynie i usiadła w pewnym oddaleniu od nich.Czekali blisko godzinę, Beret wstawała raz po raz, aby jej sen nie zmorzył.Około dziewiątej Mildrid zbudziła się.Otworzyła oczy, zorientowała się, gdzie jest i spojrzała na nich.Nie rozumiała, co się stało, gdy jednak Jan podszedł ku niej, wyciągnęła doń obie ręce.— Wyspałaś się, Mildrid? — spytał.— Trochę.— odparła.— Pewnieś głodna?— O tak! Teraz jestem głodna!Beret podała jej jedzenie.Popatrzyła na nią, potem na Jana i spytała:— Czy długo spałam?— Dość! Już jest dziewiąta!Dopiero teraz przypomniała sobie wszystko.— Długo tu siedzicie?— Dość! Ale teraz jedz! — zalecił jej.Zabrała się do jedzenia.— Pewnie chciałaś iść do domu? — spytał.Zarumieniła się.— Tak! — powiedziała z cicha.— Jutro, kiedy się porządnie wyśpisz, pójdziemy oboje do twoich rodziców!Spojrzała nań od razu zdziwiona, potem z wielką wdzięcznością, ale nic nie odrzekła.Zapytała Beret, gdzie była, a potem słuchała opowiadania siostry jak znalazła i przyprowadziła Jana.Dużą przyjemność sprawiła jej wiadomość, że pies ją znalazł i polizał po twarzy i rękach.Poczciwy Kwas siedział właśnie przed nią i chciwym wzrokiem śledził każdy kęs, jaki brała w usta.Pogłaskała go i od tej chwili po przyjacielsku dzieliła się z nim posiłkiem.Gdy skończyła, wrócili powoli do koliby6, a Beret zaraz położyła się spać.Oni siedli przed domem.Zaczął mżyć drobny deszczyk, ale dach wystawał daleko poza ściany, przeto nie odczuwali tego wcale.Mgła oblegała chatę, a oni siedzieli jakby w zaczarowanym kole.Wieczór był raczej mroczny, a nie jasny.Mówili przyciszonym głosem, poufnie, spokojnie, a każde słowo zbliżało ich do siebie.Była to właściwie ich pierwsza rozmowa.On prosił o przebaczenie za to, że zapomniał, iż jej położenie było inne niż jego, że przede wszystkim powinna się była porozumieć z rodzicami.Przyznała, że obawiała się tego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]