[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Król, z laseczką w ręku, mieszał się z tłumem londyńczyków podczas spaceru, bez żadnej ochrony policyjnej czy wojskowej.Ten argument mówił sam za siebie i zamykał usta tym, co mieli najmniejsze wątpliwości na temat doskonałości tego, co angielskie.Żyliśmy w tym wrześniu wyłącznie przygotowaniami do nieznanej nam gry w piłkę.Na razie zostali wybrani najlepsi gimnastycy do dwóch drużyn po jedenastu ludzi, a te drużyny, grające między sobą, miały najlepszych graczy wystawić do gry z drużyną rosyjskiego Gimnazjum Katchego, także z uczniami-Polakami, z którymi łączyły nas stosunki przyjacielskie.Jak wówczas rozumiałem, nie chodziło o wygranie meczu dla gimnazjum, lecz o samą grę, która jest ANGIELSKA.W okresie mego nieprzytomnego zachwytu dla wszystkiego, co angielskie, przyszła do nas z wizytą jedna z licznych dalszych ciotek.W tej ciotce wszystko było modne i wspaniałe - poczynając od wspaniałego olbrzymiego kapelusza ze strusim piórem, poprzez wspaniały żabot pieniący się pomiędzy najwspanialszymi jej „BIUSTAMI”.W tym czasie myślałem, że są dwa biusty, ponieważ słowa „piersi” publicznie nie używano, a mówiło się tylko BIUST.W trakcie rozmowy z moją matką usłyszałem wymówione przez ciotkę wspaniałym głosem zdanie: - MOJE DZIECI PIJĄ HERBATĘ PO ANGIELSKU!Usłyszane zdanie zmiażdżyło mnie.Ryś, Rysia i Krzysia piją herbatę po angielsku, a ja nie mam nawet pojęcia, co to znaczy.Wtrącać się do rozmowy i pytać było nie do pomyślenia.Musiałem czekać na okazję i zobaczyć, jak ta trójka PIJE HERBATĘ PO ANGIELSKU!Ziściła się.Podczas wizyty u ciotki.Matka prawie nigdy nie zostawała u ciotki na herbatę.Gdy zaczęliśmy wychodzić - a wychodzenie zawsze trwało bardzo długo i podczas niego na stojąco w przedpokoju mówiło się rzeczy najważniejsze - ciotka właśnie zaczęła nas zatrzymywać na herbatę.Na szczęście czy nieszczęście matka moja wyczytała z moich oczu błaganie, by zostać.Zostaliśmy.Podniecony, przyglądałem się pilnie zabiegom przyrządzania herbaty po ANGIELSKU.Wszyscy dostaliśmy herbatę z MLEKIEM.Ciekawość moja obaliła wszystkie bariery wychowania w postaci zakazu odzywania się przy stole w obecności starszych, zadawania pytań.Naturalnie wiedziałem, że żadna kara mnie za to nie spotka, ale od chwili, gdy zacząłem COŚ rozumieć, zamierzając coś uczynić czy wypowiedzieć jakieś zdanie, ciągle musiałem mieć w pamięci zasadę, którą wpajała we mnie moja matka: MYŚL, CO ROBISZ.Pijąc tę herbatę, pilnie myślałem, co robię i co chcę powiedzieć, ale.nie wytrzymałem i spytałem:- Czy TO jest herbata po ANGIELSKU?Obie kuzynki z dumą przytaknęły:- Tak, to jest herbata po ANGIELSKU.Cały mój światopogląd zawirował.Najcięższej próbie została poddana doskonałość wszystkiego, co angielskie - to jedno, a drugie - zachwiała się moja wiara w modność ciotki i jej wzniosłości.Taką herbatę z mlekiem pijałem zawsze u babki na wsi, u której wszystko jeszcze było tak, jak w Soplicowie, nawet orano sochą ciągnioną wołami, a na Anglików patrzono oczami Mickiewicza - bez entuzjazmu.Żywa była pamięć o Napoleonie przechodzącym tam w roku 1812.Najwyższą czcią cieszyli się u babuni szwoleżerowie.Anglicy nie!Wyszedłem od ciotki z brzemieniem nierozwikłanych w głowie problemów.Ułożony światopogląd nagle runął! Zdruzgotany herbatą z mlekiem, uczepiłem się teraz tej wspaniałej gry ANGIELSKIEJ, którą koledzy Józiuczka wymawiali raz FUTBOŁ, raz FUTBOL.Teoretycznie rozumiałem, że będą grali w piłkę wyłącznie nogami i że to właśnie będzie po angielsku.Wiedziałem, że Józiuczek odegra w tych zawodach niepoślednią rolę, przygotowując się do niej na placu przy ulicy Starochersońskiej, ciągnącej się aż do „Griegoriewskowo Prospiekta”.Z Gimnazjum Winogradowa przy ulicy Wileńskiej róg „Gubiernatorskowo Pierieułka”, naprzeciwko kościoła Św.Katarzyny, by dojść do Starochersońskiej, mijało się piekarnię turecką, słynną z pierożków.UPAJAŁ SIĘ nimi Józiuczek, uważając je za najlepsze ciasto na ziemi.Matka pozwoliła mi towarzyszyć Józiuczkowi podczas ćwiczeń.Na piaszczystym placu w wielkiej odległości od siebie ustawiono na słupach dwie poprzeczki - dowiedziałem się, że to BRAMKI.W każdej bramce będzie stał człowiek, którego zadaniem będzie niedopuszczenie do tego, by dziesięciu ludziom udało się nogami wpędzić piłkę pod poprzeczkę.Dwudziestu dwóch uczniów rozebrało się - zostawili na sobie tylko koszule i dziecinne spodenki.Józiuczek też się rozebrał i stanął w bramce.Był śniadym brunetem z mocno różowymi policzkami i wydawał mi się Bohunem, szykującym się do pojedynku z Wołodyjowskim.I gdy w myślach widziałem go jako watażkę Bohuna, usłyszałem, że jest GOLCIPEREM lub GOŁCIPEREM.Nazwa była dla mnie wielce tajemnicza, ale starsi o dziesięć lat koledzy wymawiali ją z nie mniejszą swobodą niż słowo MAMA, więc bałem się narazić na wstyd i nie pytałem: czy GOLCIPER, czy GOŁCIPER.Ponieważ nie lubiłem litery Ł, bo przekreślona, mówiłem GOLCIPER - nie mając najmniejszego pojęcia, o co chodzi.I zaczęło się, zaczęła się ta angielska gra.Na placu zakotłowało się, wśród kurzawy zniknęli ludzie, a gdy z tumanów kurzu wylatywała piłka, goniło ją natychmiast ich dwudziestu.Cóż to za wspaniały widok! Po kilkunastu minutach wszyscy ganiający pokryci byli warstwą kurzu, bo wrzesień był dziwnie upalny.Niby mieli koszule innego koloru - każda drużyna - ale wszystko było czarne, jak pył na placu, i mokre od potu.Gdy piłka zbliżała się do bramki Józiuczka, mój GOLCIPER zmieniał się na twarzy.Widać było po jego oczach, że nie widzi niczego więcej oprócz piłki i że nie myśli o niczym innym, tylko o piłce.Gdy piłka znalazła się w pobliżu niego, rzucał się na nią całym ciałem i chwytał ją.On jeden, jako GOLCIPER, miał prawo dotknąć piłki rękami.To było dla mnie zrozumiałe, bo miał przeciwko sobie dwadzieścia nóg - więc dwoma nogami by nie obronił i dlatego mógł pomagać sobie rękami.,,Golciper” z drugiej bramki też mógł robić to samo.Czas przestał istnieć.Była tylko latająca piłka i miotający się pod poprzeczką Józiuczek.Pod naszą bramką ciągle się kotłowało dwudziestu ludzi.Józiuczek padał, podskakiwał, czaił się, rzucał na ziemię.Myślałem, że go tą piłką zabiją.Ale wciąż żył i nie pozwolił ani razu, by piłka przeleciała pod poprzeczką.Z Józiuczka rozpoznawałem tylko jego oczy.Reszta twarzy i ciała była pokryta grubą warstwą zmieszanego z potem piasku.Nagle rozległ się długi gwizdek i dwudziesty trzeci, który biegał z gwizdkiem po boisku, wstrzymał grę i zaczął tłumaczyć, jak należy grać, że nie może dwudziestu luda być koło jednej bramki.Zapatrzony w Józiuczka, nie słuchałem, o co chodzi.Rozumiałem, że muszą być tacy, którzy bronią Józiuczka.Wszczęto grę.Po chwili jeden z grających, kopnięty przez obrońcę Józiuczka, padł na ziemię, trzymając się za nogę.Przerwano grę i oglądano leżącego.Józiuczek siadł na ławce.Pomimo że nie biegał po placu, był bardziej zmęczony niż tamci.Kiwnął na mnie palcem i powiedział:- Weź z mojej portmonetki pieniądze i przynieś lemoniady.Kilka butelek.Skoczyłem.Przyniosłem.Z zadowoleniem przyglądałem się, jak podczas nowej przerwy w grze odświeża nadwątlone siły.Jednym haustem opróżnił całą butelkę.- Przynieś jeszcze na zapas, bo będziemy długo dzisiaj grali - powiedział, biegnąc na swe stanowisko do bramki.Instrukcje o tyle były korzystniejsze dla Józiuczka, że mniej luda kotłowało się koło naszej bramki.Myślę, że wielu się zmęczyło i z przyjemnością stali koło drugiej bramki, właściwie nic nie robiąc, czekając na piłkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]