[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po wyjściu Lizzie Leo przysunął sobie krzesło do łóżka Franceski.– Dziękuję.Przy obcych nadrabiał miną, ale ostatni tydzień był dla niego piekłem.Prasa dotarła do anonimowego informatora, który ujawnił, że chirurdzy z kliniki Lea Huntera wręcz namawiają pacjentów na niepotrzebne operacje plastyczne.Teraz zaś wielkimi krokami zbliżał się bal.Leo aż się skręcał na myśl o spotkaniu z kolegami po fachu.Oczami wyobraźni widział, jak po wywiadzie udzielonym przez Francescę będą się fałszywie do niego uśmiechać i ściskać mu dłoń.– To ja dziękuję ci za uratowanie mi życia, ale jestem na ciebie trochę zła.– Za co?– Za to, że rzucasz tę piękną kobietę na pastwę żmij, kiedy ona nie ma pojęcia, że pożrą ją żywcem.Biedaczka chce sama się uczesać i umalować, a na dodatek jeszcze nie zdecydowała, w co się ubierze.– Lizzie nie jest zahukanym dziewczątkiem z prowincji – żachnął się Leo.Sam się zdziwił, że tak gorliwie bierze ją w obronę – Przestań ze szpitalnego łóżka rządzić światem.– Nie znasz kobiet.– Nie znam? Pracuję z kobietami, wiem dokładnie…– Dokładnie to ja ci powiem, jak z tego wybrnąć.– Francesca nie pozwoliła mu dokończyć.– Jak? – Zaczynało do niego docierać, że naraził Lizzie na niepotrzebny stres.– Nie mogę jej powiedzieć, że się obawiam, że nie będzie odpowiednio się prezentować, nie obrażając jej!– Oczywiście, że możesz, a na dodatek zaraz to zrobisz.Lizzie odebrała telefon właśnie w chwili, kiedy kupowała balsam do ciała dla Franceski.– Gdzie jesteś? – zapytał Leo.Podała nazwę ekskluzywnego magazynu.Kosmetyków, jakie zamówiła Francesca, nie można było znaleźć w zwykłej drogerii.– Świetnie się składa.– Dlaczego?– Bo zaraz jesteś umówiona w salonie na czwartym piętrze.– Z kim?– Z Melindą.Pomoże ci wybrać suknię i umówi z kim trzeba.– Słucham?– Francesca twierdzi, że martwisz się balem.– Nigdy nie mówiłam, że się martwię – zaprotestowała Lizzie.– To raczej ona martwi się o mnie.– Policzki ją paliły.– Nie bój się, Leo, nie skompromituję nas.– Czyli nie chcesz nowej sukienki, butów, fryzury, wieczorowego makijażu na koszt szefa? Która kobieta by odmówiła?– Rozumiem, że to propozycja nie do odrzucenia… – zażartowała.– Idziesz na bal, Złotowłosa.Lizzie nie mogła powstrzymać śmiechu.– Na bal szedł Kopciuszek.– Cóż, czytanie dzieciom bajek nie należało do ulubionych zajęć mamy.Dobrej zabawy, Kopciuszku! – rzucił.– Polecenie służbowe!ROZDZIAŁ JEDENASTYLizzie przejrzała się w lustrze.Skrupulatnie wypełniła rozkaz Lea i oddała się całkowicie w ręce Melindy.Sama nie wybrałaby dla siebie takiej sukni, i to nie tylko ze względu na cenę.Miękki jak aksamit materiał w jasnym, trudnym do określenia kolorze pomiędzy różem a beżem ciasno przylegał do figury, plecy zaś pozostawały odkryte.– Wygląda olśniewająco – zapewniła ją Melinda.I nie kłamała.Patrząc na siebie w tej sukni, w nowej fryzurze i wieczorowym makijażu, Lizzie nie mogła uwierzyć, że kobieta po drugiej stronie lustra to naprawdę ona.Na początek przeszła zabieg depilacji całego ciała, a potem masaż.Włosy zwinięte w loki miała upięte do góry, ale najważniejszy był makijaż.Na powieki nałożono jej szare cienie, uzyskując efekt przydymionych oczu, a usta pomalowano szminką w kolorze… Tak jak w przypadku sukni nie mogła się zdecydować, jak go określić, nie beżowym, nie różowym…Poczuła dreszcz emocji i jednocześnie ogarnęła ją trema.Za dziesięć minut zobaczy się z Leem.A potem czeka ją kolejna próba – taniec z nim.Przestań, nakazała sobie w duchu.Skrapiając się perfumami, nie mogła się jednak powstrzymać, aby nie myśleć o Leu zbliżającym twarz do zagłębienia jej szyi i wdychającego ten zapach…Przestań!Rozległ się dzwonek domofonu.Nie była pewna, czy powinna zaprosić go na górę, czy powiedzieć, że już schodzi.Leo rozwiązał ten dylemat za nią.– Rozumiem, że mam wejść? – rzekł.– Oczywiście.Przecież jesteś moim gospodarzem.Kiedy otworzyła drzwi, pomyślał, że chyba lepiej by było, gdyby pozwolił jej ubrać się w czarną sukienkę.A na pewno bezpieczniej.– Ojej! – W jego oczach dostrzegła niekłamany zachwyt.– Też zasługujesz na ojej! – odparła.W smokingu wyglądał zabójczo.Zapragnęła dotknąć jego gładko ogolonego policzka, pogładzić lśniące czarne włosy albo po prostu musnąć nieskazitelną biel kołnierzyka wargami pomalowanymi szminką.– Wejdź… – Ruszył za nią, sycąc oczy widokiem jej nagich pleców.– Masz ochotę na drinka?Szarpnęła się i kupiła butelkę przyzwoitej whisky, na wypadek gdyby chciał się napić.– Nie, dziękuję.– W takim razie…– Nie ma pośpiechu – odparł.Spojrzał na fotografie rodziny i przyjaciół ustawione na półce nad kominkiem.– Piękna suknia.– Dziękuję.I dziękuję za…Leo skinął głową.Myślał tylko o tym, że salonowa pogawędka jest dla niego torturą, bo teraz najbardziej chciałby wziąć Lizzie w ramiona.– Nie jestem pewna, czy jest różowa czy beżowa… – Milczał.– Spójrz na pantofle.Uniosła dół sukni, a on zamiast na buty, patrzył na kostki jej nóg i gładką skórę na łydkach.Milczał, walcząc z pokusą powiedzenia czegoś w rodzaju: „Może szybki numerek przed wyjściem?”.Zmobilizował całą siłę woli, aby nad sobą zapanować.Zerknął na zegarek.– Wiesz, chyba powinniśmy już iść – stwierdził.Pomógł Lizzie włożyć płaszcz.Starał się jej nie dotknąć, nie wdychać zapachu perfum, lecz w pewnej chwili nie wytrzymał i musnął dłonią jej włosy.– Roszpunka…– Ona miała długie jasne włosy – poprawiła go Lizzie.– Musisz uzupełnić swoją wiedzę z zakresu bajek.Jednak wsiadając do limuzyny z szoferem, czuła się jak bohaterka jednej z nich.– Dekoracje świąteczne już zdjęte – zauważyła, gdy jechali przez miasto.– Za rok, jeśli wciąż tu będę mieszkała…– Dlaczego miałabyś nie mieszkać?Zamiast odpowiedzi, odwróciła twarz do okna.Zdawała sobie sprawę, że jej oczy błyszczą od tłumionych łez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]