[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem przyszedł Marx.Odkaził ranę i zaszył ją.Któraś z dziewczyn głaskała Emferę po głowie, uspokajała ją.Dopiero teraz pojawiły się łzy, nienaturalne, jak to wszystko, bardziej uwierzyłby, gdyby zaczęła płakać diamentami, oto zapłata za moją krzywdę, za moje poświęcenie.To pasowałoby bardziej.Mania przyszła po niego, wciąż do połowy rozebrana, chuda, małe, obwisłe piersi.Popchnęła go dalej, aby mógł ich zobaczyć, aby mógł przekonać się, że nie są zwierzętami, nie są dzikimi bogami z leśnych ostępów, zjadaczami ludzkiego mięsa, azteckimi kapłanami.Że są ludźmi, że chcą ująć w ryzy szaleństwo, chcą nadać mu ramy, zważyć je, sklasyfikować.Doktorzy postępu, światła i cienia, lekarze granic, zszywający ze sobą możliwe i niemożliwe, prawdopodobne i nieprawdopodobne, boskie i diabelskie.Łączący przeciwieństwa.Gdy ochłonął i gdy wszystkich mu przedstawiła, zobaczył prawdę wypisaną na ich ciałach.Mieli tatuaże, ciemne ryty zdobiły ich plecy i torsy, szczególnie mężczyzn.Stam na barkach miał wielkiego sokoła, oczy pełne życia zapowiadały śmierć w szponach, wysunięte szpony wyglądały na ostre i śmiertelnie skuteczne.Gdyby tatuaż nagle ożył i odleciał, wcale by się nie zdziwił.Był to piękny tatuaż, jedyny, który coś przedstawiał.Pozostałe przypominały ornamenty, dziwne symbole.Marx miał tatuaże na obydwu ramionach, ciasno splecione grube linie zdawały się otaczać wyraźnie rysujące się pod skórą bicepsy, wzór Berry’ego obejmował tułów i sięgał dalej, poniżej pasa, a choć nie dało się odgadnąć, co przedstawia, łatwo było doszukać się jakichś erotycznych powiązań.U kobiet wzory były bardziej subtelne, jedynie tatuaże Emfery miały w sobie surową dzikość, zarówno we wzorze, jak i w wykonaniu.Zdawało się, że wydziergała je w więzieniu, w pokoiku tak ciemnym, jak głęboka podziemna kryjówka, a wyobraźnia podsuwała dalsze obrazy.Krzyk piętnujący wykonanie, krzyk jak certyfikat jakości, brudne narzędzia, szloch i zaciskanie zębów.I kolczyki.Nie mogło ich zabraknąć.Pokaleczona, porwana skóra.Ciało – metal.Ludzie jak maszyny, pełni stali, zaobrączkowani.Stam miał przekłute oba sutki, stalowy nit przez tkankę, obok pępka, pewnie niżej też.Barry podobnie, choć jego piercing zdawał się jeszcze brutalniejszy, obręcze kolczyków były większe i grubsze, dziwaczne kształty, którymi udekorował sobie ręce.Przypominał robota, pełnego pokręteł i dźwigni, a może rzeźbę, dzieło szaleństwa jakiegoś artysty, efekt działania narkotyku, chorych wizji.Może jednak tylko on tak to widział.Dla nich było to normalne, dla nich metal stanowił jedynie przedłużenie ciała, coś, o czym natura zapomniała, kiedy konstruowała człowieka.To był kolejny etap ewolucji, człowiek wykolczykowany, homo piercingus.I jeszcze jedna ozdoba, jeden drogowskaz, wskazujący, dokąd zmierzali.Pocięte przedramiona, brzuch i plecy, sznyty, skaryfikacja, wykonane wprawnie cięcia.Być może część była pozostałością po zabiegach chirurgicznych, po nieumiejętnej eksploracji wnętrza organizmu.Ale wiele zrobionych było świadomie, trójkąty i gwiazdy, o często nierównych bokach, o grubych kreskach, blizny, które nie miały się już zagoić.Nie widział w tym nic pięknego.Niszczyli swoje ciało, okaleczali, próbując przestać być ludźmi, a przynajmniej dążąc do ideału, który tylko oni mogli zrozumieć.Dla niego zmiany były barbarzyństwem, takie zmiany.Szczególnie kiedy patrzył na kobiety.Ideał kobiecego ciała był mu wzorcem, gdy tymczasem tutaj kobiety próbowały stać się bestiami z mrocznej krainy, istotami dzikimi i nieokrzesanymi, tworami pomiędzy.Nie pojmował tego i nie akceptował, choć musiał wreszcie zrozumieć, że one tego chcą, że to ich pragnienie zmiany, może równie silne jak to, które sam w sobie nosił.Nie chciał się przyznać do tego przed samym sobą, ale ta degradacja ciała, te blizny miały swój urok, chory urok, jak czasem pociąga zdjęcie trupa.Wszystko nakreślił mu Stam, kiedy siedzieli w kawiarni, już po próbach, i rozmawiali o tym, co tworzą.– Wiesz, to trudno wytłumaczyć – powiedział.– Czego szukamy.Wiem, jak to może dla ciebie wyglądać, ale uwierz mi, to nie tylko zabawa znudzonych trzydziestolatków.– Nie wątpię.– Mimo to wydaje ci się, że oszaleliśmy?– Nie – próbował zaprzeczyć.Nie wyszło mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •