[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po wyjściu Daphne po raz kolejny podniósł słuchawkę.Rozpaczliwie pragnął porozmawiać z Janey, ale znowu odezwała się tylko jej poczta głosowa.Wiem, że stało się coś złego, powiedział do siebie, po prostu wiem.Jeśli nie złapię jej do powrotu Regan, poproszę, żeby poszła ze mną do mieszkania Janey.Ostatnio wszystko tak fatalnie się układa, że najstraszniejsza nawet rzecz nie będzie niespodzianką.32W głównej sali hotelu Paisley trwało w najlepsze przyjęcie koktajlowe.Przedstawiciele policji oraz autorzy powieści kryminalnych spotykali się i radośnie pozdrawiali.Wykłady i seminaria były bardzo udane.Ludzie już mówili o następnej konferencji i tematach, które mogłyby być interesujące.Luke przyszedł na przyjęcie i teraz razem z Norą wybierali się na kolację w towarzystwie przyjaciół.— Rozmawiałaś z Regan? — zapytał.— Od rana nie.— Za to ja rozmawiałem z Austinem.— Luke wziął od barmana lampkę wina.Austin był jego prawą ręką w zakładach pogrzebowych.— Wspomniałem mu o nowym zleceniu Regan w Klubie Osadników.On zna pewną osobę, która była tam na przyjęciu dla samotnych w walentynki.Okazuje się, że właścicielka agencji matrymonialnej mieszkała przedtem w Hoboken i w zeszłym roku było o niej głośno.Pamiętasz, jak bracia Connelly opowiadali o staruszce, która była milionerką, ale nikt nie miał o tym pojęcia, i zostawiła wszystko sąsiadce? Ta staruszka jeszcze za życia zamówiła sobie w ich zakładzie bardzo skromny pogrzeb.Bracia Connelly dali jej nawet rabat, a potem się dowiedzieli, że uskładała w banku kilka milionów!— Pamiętam — potwierdziła Nora.— Przysięgam, że przedsiębiorcy pogrzebowi to najwięksi plotkarze na świecie!— No więc ta dziewczyna odziedziczyła wszystkie pieniądze, za to bracia Connelly ledwo wyszli na swoje.Teraz ona mieszka w apartamencie w Klubie Osadników i prowadzi agencję matrymonialną.A kiedy bracia Connelly urządzili kwestę i zwrócili się z prośbą o datek, to ich odprawiła.Nora uniosła brew.— A czy ten, który poszedł na przyjęcie do niej, dobrze się bawił?— Zaraz po przyjęciu wrócił do żony.— Nie ma to jak szczęśliwe zakończenie — skomentowała Nora ironicznie.— Może trzeba powiedzieć o tym Regan?— Zrobię to — obiecał Luke.Obok nich siedział ktoś wprawiony w podsłuchiwaniu: dziennikarka, z którą Nora rozmawiała przed południem i którą zaprosiła na wieczorny koktajl.Dlaczego pani Reilly nie powiedziała mi, że jej córka jest w Klubie Osadników, skoro o nim wspomniałam? — zastanawiała się Mary Ruffiner, czekając na drinka.Muszę się postarać, żeby tam jeszcze dzisiaj wpaść.Poklepała Norę po ramieniu.— Jak się pani miewa? — zapytała, po czym zwróciła się do Luke’a: — A pan na pewno jest ojcem Regan Reilly.33— Uznałem, że z nazwiskiem Gold najlepiej zrobię, zostając jubilerem — roześmiał się Edward Gold, nalewając sznapsa do dwóch kieliszków.Siedzieli w dobrze oświetlonym gabinecie nad zakładem przy Zachodniej Czterdziestej Siódmej.— Mam przyjaciela nazwiskiem Taylor, który nie potrafi nawet przyszyć guzika — sprzeciwiła się wesoło Regan.— Dobre! Skoro o tym mowa, znam Bakera, który bez kompasu nie trafi do kuchni.Stuknęli się kieliszkami.Regan właściwie nie miała ochoty pić, ale doszła do wniosku, że nie powinna odmawiać; alkohol może rozwiązać jubilerowi język.Był dość wysoki i szczupły, po sześćdziesiątce, miał burzę śnieżnobiałych włosów, wąsik i wielkie piwne oczy, w których czaiło się rozbawienie.Regan odniosła wrażenie, że Gold jest w ciągłym ruchu.Co kilka sekund szarpał lewy rękaw swetra.— Za Nata i Bena — powiedział Edward z powagą.— Niech odpoczywają w spokoju.Nie sądzę, żeby odpoczywali w spokoju, póki nie znajdą się brylanty, pomyślała Regan, upiła jednak mały łyk mocnego alkoholu, skrzywiła się lekko, po czym odchrząknęła.— Nie chciałam mówić tego przez telefon, panie Gold, ale brylanty zniknęły.Mina mu zrzedła; otworzył szeroko oczy.— Zniknęły?!Przepadnie mu prowizja, pomyślała Regan, głośno zaś powtórzyła:— Zniknęły.— I opowiedziała całą historię.— Może ukradziono je z portfelem Bena.Jeśli tak, to kieszonkowiec miał niesamowite szczęście.Albo też zabrano je z mieszkania Nata.Pomyślałam, że pan mógłby mieć jakieś użyteczne dla mnie informacje.Przygotowałam kilka pytań.Jubiler dolał sobie wódki, potrząsnął głową i szarpnął ręką za sweter.— Niech pani pyta.— Często ich pan widywał?— Co kilka miesięcy wpadali do mnie całą paczką.Wypijaliśmy tutaj drinka, a potem szliśmy na lunch.Było bardzo zabawnie.Nazywali siebie „Kolory”.— Słyszałam o tym.Edward skinął głową.— Nat, Ben, Abe i Henry.Kier, pik, trefl i karo.Przyjaciele na całe życie.Mówię pani, chciałbym mieć grupę takich bliskich kumpli.Mam ich mnóstwo, ale wie pani, oni spędzili razem pięćdziesiąt lat.Wiele ich łączyło.Byli przy sobie, gdy rodziły im się dzieci i wnuki, kiedy się rozwodzili, gdy umierały im żony.Czasami się sprzeczali, ale co tydzień grali razem w karty.Po śmierci Abe’a i Henry’ego w zeszłym roku Nat i Ben wiele rozmyślali.Ciężko przeżyli utratę przyjaciół.Żaden nie potrzebował pieniędzy ze sprzedaży brylantów, żaden też nie chciał wydawać ich sam.Setna rocznica istnienia klubu wydawała się idealnym rozwiązaniem.Doszli do wniosku, że zrobią najlepiej, jeśli pieniądze podarują Klubowi Osadników i będą mogli mówić prezesowi, jak powinien je wykorzystać.— Jubiler wydawał się szczerze przejęty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]