[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ubrał się szybko i zeszedł na dół.W tym samym momencie Józef przybiegł z werandy.- Rozpoczęło się, mistrzu.Ubiegłej nocy generał Naian wkroczył do Paitanu i wojska Waia atakują go.Nasi ludzie zbliżają się już do bram.Spojrzał szybko ponad ramię Józefa.- Wpuść ich natychmiast.Podczas gdy jego sługa ruszył, by odemknąć bramy, on pośpieszył do domu.Dzieci były zgromadzone przy śniadaniu i zachowywały się ze zdumiewającą beztroską.Tylko jedna czy dwie małe dziewczynki poczęły kwilić na odgłos odległych strzałów.Obszedł długie stoły dookoła zmusiwszy się do pogodnego uśmiechu.- To tylko sztuczne ognie, dzieci, a przez kilka dni będą bardzo mocne.Trzy siostry stały z dala od siebie na końcu refektarza.Maria Weronika spokojna i zimna jak marmur, Klotylda zaniepokojona.Z dłońmi wciśniętymi w długie rękawy i kurczowo splecionymi, wyglądała, jakby chwytem własnych rąk chciała gwałtem zachować w sobie resztkę uciekającej zimnej krwi i opanowania.Bladła za każdym strzałem.Umyślnie dla niej zażartował, skinieniem głowy wskazując dzieci: - Gdyby to można było zatrzymać je przy jedzeniu przez cały czas!Siostra Marta zagadała spiesznie: - Tak, tak, wtedy byłoby łatwo.- Ledwie zesztywniała Klotylda zdołała wysilić się na uśmiech, odległe działa huknęły grzmotem.Po chwili opuścił refektarz i pośpieszył do domku, gdzie Józef i Fu stali przy szeroko otwartej bramie.Ludzie z kongregacji tłoczyli się do środka z całym swym mieniem, młodzi i starzy, biedne, otępiałe stworzenia, łaknące bezpieczeństwa, żywa substancja cierpiącej, śmiertelnej ludzkości.Serce napęczniało w nim dumą, gdy pomyślał o sanktuarium, jakie dla nich przygotował.Mocne, ceglane mury zapewnią im dobre schronienie.Błogosławił teraz próżność, która skłoniła go, aby je wyciągnąć wysoko.Z dziwną czułością patrzał na wiekową kobietę w łachmanach, której zwiędła twarz świadczyła o długim, pełnym niedostatku życiu, spędzonym w cierpliwej rezygnacji; wcisnęła się do środka, spokojnie ulokowała się w rogu zatłoczonego podwórza i troskliwie poczęła gotować garść fasoli w puszce od mleka skondensowanego.Fu u jego boku był niewzruszony, lecz twarz dzielnego Józefa wykazywała lekką zmianę normalnego zabarwienia.Małżeństwo zmieniło go.Nie był już lekkomyślnym młodzieńcem, lecz mężem i ojcem dźwigającym obowiązki człowieka dojrzałego.- Powinni pośpieszyć się - mruknął niechętnie.- Musimy zamknąć i zabarykadować bramy.Ojciec Chisholm położył dłoń na ramieniu swego sługi.- Dopiero wtedy, gdy wszyscy wejdą, Józefie.- Będziemy mieli dużo kłopotu - odpowiedział Józef wzruszając ramionami.- Niektórzy z tych, co tu przyszli, zostali powołani przez Waja.Nie będzie uradowany gdy przekona się, że woleli przyjść tu, niż walczyć.- Niemniej nie będą walczyli.- Odpowiedział kapłan twardo.- Chodźże no, nie poddawaj się zwątpieniu.Wciągnij naszą chorągiew na maszt, a ja tymczasem przypilnuję bramy.Józef odszedł zrzędząc i po kilku minutach chorągiew misyjna z bladoniebieskiego jedwabiu z ciemnoniebieskim krzyżem świętego Andrzeja wzniosła się i zatrzepotała na maszcie.Duma w sercu ojca Chisholma wzrosła o jeszcze jeden stopień.Pierś napełniła się uniesieniem.Chorągiew ta była sztandarem pokoju i dobrej woli wobec wszystkich ludzi, neutralnym sztandarem powszechnej miłości.Gdy już ostatni maruderzy znaleźli się wewnątrz murów misyjnych, prowizorycznie zamknęli bramę.W tej samej chwili Fu zwrócił uwagę księdza na cedrowy gaj, oddalony o trzysta jardów w lewo, na ich własnym stoku.W kępie drzew pojawiło się tam niespodzianie długie działo.Poprzez gałęzie mógł niewyraźnie dostrzec szybkie ruchy żołnierzy Waia w zielonych tunikach, którzy zajęci byli przy okopywaniu i umacnianiu pozycji.Choć niewiele znał się na tych sprawach, zdawało mu się, że działo było daleko potężniejszą bronią od dotychczas używanego zwykłego sprzętu polowego.I w tej chwili gdy tak patrzył, ukazał się nagły błysk, po czym rozległ się natychmiast przeraźliwy huk i dzikie wycie pocisku ponad nimi.Zmiana pozycji działa okazała się straszliwa w skutkach.Na ogłuszające ostrzeliwanie miasta przez nowe, ciężkie działo odpowiedziała naiańska bateria o niedostatecznym zasięgu.Małe pociski nie dosięgając cedrowego gaju spadały gradem dookoła misji.Jeden wpadł do ogrodu przy kuchni, wyrzucając chmurę ziemi.Natychmiast podniósł się krzyk przerażenia na zatłoczonym podwórzu i Franciszek pobiegł, aby zapędzić swą kongregację z otwartej przestrzeni do bezpieczniejszego schronienia w kościele.Hałas i zamieszanie rosło.Wśród dzieci w izbie szkolnej powstał popłoch.Matka przełożona powstrzymywała panikę.Spokojna i uśmiechnięta, starając się przekrzyczeć huk pękających pocisków, gromadziła dzieci dokoła siebie, kazała im zatkać uszy palcami i śpiewać z całych sił.Gdy uspokoiły się nieco, przeprowadzono je szybko przez podwórze do piwnic konwentu.Była już tam żona Józefa i jej dwoje dzieci.Wszystkie te małe żółte twarzyczki tworzyły osobliwy widok w półcieniu, wśród zapasów oliwy, świec i ziemniaków, pod długimi półkami, na których stały konfitury siostry Marty.Wycie pocisków tu, w dole, było słabsze, lecz od czasu do czasu odczuwano ciężki wstrząs.Budynek drżał aż do fundamentów.Podczas gdy Pola.pozostała razem z dziećmi w piwnicy, Marto i Klotylda pośpieszyły, aby im przynieść śniadanie.Klotylda zawsze żyła w silnym napięciu nerwów, lecz teraz była na krawędzi obłędu.Gdy przechodziła przez podwórze, mały odłamek metalu niesiony ostatkiem siły uderzył ją w policzek.- O, Boże!- zawołała upadając.- Jestem zabita!- Śmiertelnie blada poczęła odmawiać akt skruchy.- Nie bądź wariatką.- Marta potrząsnęła ją ostro za ramię.- Chodź, musimy przynieść tym nieszczęsnym dzieciakom trochę polewki.Józef odwołał ojca Chisholma do poradni.Jedna z kobiet została lekko raniona w rękę.Zatamowawszy krew i opatrzywszy ranę, ksiądz odesłał obydwoje, Józefa i pacjentkę, do kościoła, a sam pośpieszył do okna obserwując skutki wybuchów siejących zniszczenie pocisków dział Waia.Poprzysiągł sobie zachować ścisłą neutralność, lecz nie mógł zgnieść w sobie okropnego pragnienia zalewającego go i zmiatającego wszelki opór, by Wai, na którego potępienie brakło już słów, został pokonany.Nagle spostrzegł oddział naiańskich żołnierzy wypadających z bramy Manchu.Ruszyli jak szereg szarych mrówek w liczbie około dwustu i poczęli postrzępioną linią wspinać się na górę.Obserwował ich sparaliżowany trwogą.Początkowo postępowali szybko małymi, nagłymi skokami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]