[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zje¿d¿aj!Protekcjonalny uœmiech Becky straci³ na pewnoœci.- Deborah - powiedzia³a tonem, który mia³ byæ mi³y, lecz znów zabrzmia³protekcjonalnie - wiesz, gdzie jesteœmy?- Oczywiœcie! Alianci zbombardowali Monachium.Pañstwa Osi siê podda³y.Jestemwolontariuszk¹ organizacji wspomagania ¿o³nierzy i ich rodzin, stojê napo³udniowym nabrze¿u Manhattanu, w twarz wieje mi morska bryza i czekam naprzyjazd marynarzy, ¿eby pierwszemu, który zejdzie z okrêtu, z³o¿yæ mocny,wilgotny ca³us.Deborah Whittaker mrugnê³a do Myrona.- Debora, to nie jest rok tysi¹c dziewiêæset czterdziesty pi¹ty.Mamy.- Wiem, na mi³y Bóg! Nie b¹dŸ taka infantylna, Becky! - Staruszka usiad³a inachyli³a siê w stronê Myrona.- Nie ukrywam, bywa ze mn¹ ró¿nie.Czasem jestemtu.A czasem podró¿ujê w czasie.Kiedy mia³ tê przypad³oœæ mój dziadek,nazywano to stwardnieniem arterii.Kiedy mia³a j¹ moja matka, nazywano tostaroœci¹.A kiedy dopad³a mnie, chorob¹ Parkinsona i Alzheimera.- Miêœnie jejtwarzy wci¹¿ drga³y Spojrza³a na pielêgniarkê.- Proszê ciê, Becky, zejdŸ mi zoczu, dopóki jeszcze kojarzê.Becky odczeka³a chwilê, z trudem podtrzymuj¹c niepewny uœmiech.Myron skin¹³jej g³ow¹ i odesz³a.Deborah Whittaker przysunê³a siê bli¿ej.- Lubiê j¹ irytowaæ - wyzna³a szeptem.- To jedyny przywilej starczego wieku.-Po³o¿y³a d³onie na kolanach i zdoby³a siê na dr¿¹cy uœmiech.- Wiem, ¿e siêprzedstawi³eœ, ale nie zapamiêta³am imienia.- Myron.- To nie to - powiedzia³a zaskoczona.- Mo¿e André? Wygl¹dasz jak André.Kiedyœmnie czesa³.Becky obserwowa³a ich bacznie z k¹ta.Gotowa do interwencji.Myron postanowi³ od razu przejœæ do rzeczy.- Pani Whittaker, chcia³em pani¹ spytaæ o Elizabeth Bradford.- O Lizzy? - Oczy staruszki zap³onê³y i nabra³y blasku.- Jest tutaj?- Nie, proszê pani.- Myœla³am, ¿e umar³a.- Umar³a.- Biedactwo.Wydawa³a wspania³e przyjêcia.Na Farmie Bradfordów.Sznury œwiate³na werandzie.Setki goœci.Lizzy zawsze zamawia³a najlepsz¹ orkiestrê,najlepsze jedzenie.Tak siê œwietnie bawi³am na jej rautach.Stroi³am siê i.Urwa³a.Oczy jej przygas³y, jakby raptem dotar³o do niej, ¿e nie bêdzie wiêcejzaproszeñ i przyjêæ.- W swojej rubryce czêsto pisa³a pani o Elizabeth Bradford - przypomnia³ Myron.- Oczywiœcie.- Machnê³a rêk¹.- Op³aca³o siê o niej pisaæ.Mia³a œwietn¹pozycjê towarzysk¹.Ale.Znów urwa³a i wzrok jej uciek³.- Ale?- Nie pisa³am o niej od miesiêcy.Dziwne.W zesz³ym tygodniu na balucharytatywnym na rzecz szpitala dzieciêcego œwiêtego Sebastiana, który wyda³aConstance Lawrence, znowu jej nie by³o.A to przecie¿ ulubiona wenta Lizzy.Prowadzi³a j¹ od czterech lat.Myron skin¹³ g³ow¹, próbuj¹c nad¹¿yæ za jej wêdrówk¹ po epokach.- Nie chodzi ju¿ na przyjêcia? - spyta³.- Nie.- Dlaczego?Deborah Whittaker chyba lekko siê wzdrygnê³a.Spojrza³a na niego podejrzliwie.- Przypomnij mi, jak siê nazywasz - powiedzia³a.- Myron.- To wiem.Przed chwil¹ mi powiedzia³eœ.Jak masz na nazwisko.- Bolitar.Oczy znów jej rozb³ys³y.- Syn Ellen?- Zgadza siê.- Ellen Bolitar - powiedzia³a z promiennym uœmiechem.- Jak siê miewa?- Dziêkujê, dobrze.- Bystra kobieta.Powiedz mi, Myron, nadal rozrywa na strzêpy œwiadkówoskar¿enia?- Tak, proszê pani.- Bardzo bystra.- Uwielbia³a pani rubrykê.Deborah rozpromieni³a siê.- Adwokatka Ellen Bolitar czyta moj¹ rubrykê?- Co tydzieñ.Od niej zaczyna³a lekturê gazety.Deborah Whittaker wyprostowa³a siê w fotelu, krêc¹c g³ow¹.- S³yszeliœcie, pañstwo? Ellen Bolitar czyta moj¹ rubrykê.Uœmiechnê³a siê do Myrona.Od ci¹g³ych przeskoków w czasie Myronowi zaczê³ymyliæ siê czasy gramatyczne.Musia³ za ni¹ nad¹¿aæ.- Co za mi³a wizyta, Myron.- Tak, proszê pani.Jej uœmiech zadr¿a³ i znikn¹³.- Nikt tu nie pamiêta mojej rubryki - poskar¿y³a siê.- S¹ bardzo uprzejmi imili.Dobrze mnie traktuj¹.Ale dla nich jestem jeszcze jedn¹ starsz¹ pani¹.Kiedy osi¹gasz pewien wiek, przestaj¹ ciê dostrzegaæ.Widz¹ w tobie tylkorozsypuj¹ce siê próchno.Nie pojmuj¹, ¿e kryj¹cy siê w œrodku, umys³ by³ kiedyœb³yskotliwy, a zu¿yte cia³o uczestniczy³o w najfantastyczniejszych zabawach itañczy³o z najprzystojniejszymi mê¿czyznami.S¹ na to œlepi.Nie pamiêtam, cojad³am na œniadanie, ale pamiêtam te zabawy.Uwa¿asz, ¿e to dziwne?Myron potrz¹sn¹³ g³ow¹.- Nie, proszê pani.- Ostatni wieczorek u Lizzy pamiêtam, jakby to by³o wczoraj.By³a w czarnejsukni bez rami¹czek od Halstona i bia³ych per³ach.Opalona i ³adna.A ja wjaskraworó¿owej letniej sukience.Projektu Lilly Pulitzer.Wiedz, ¿e nadalprzyci¹ga³am wzrok.- Co sta³o siê z Lizzy, pani Whittaker? Dlaczego przesta³a bywaæ naprzyjêciach?Deborah Whittaker nagle zesztywnia³a.- Prowadzê rubrykê towarzysk¹, a nie plotkarsk¹ - odpar³a.- Rozumiem.Ale pytam nie ze wœcibstwa.To wa¿na sprawa.- Lizzy jest moj¹ przyjació³k¹.- Czy widzia³a j¹ pani po tym przyjêciu?Jej wzrok znów uciek³ gdzieœ daleko.- Myœla³am, ¿e za du¿o pije.Zaczê³am siê nawet obawiaæ, ¿e ma z tym problem.- Z piciem?- Nie lubiê plotkowaæ.To nie w moim stylu.Redagujê kolumnê towarzysk¹.Staramsiê nie raniæ ludzi.- Doceniam to, pani Whittaker.- Ale siê myli³am.- Myli³a siê pani?- Lizzy nie ma problemu z piciem.Oczywiœcie pije dla towarzystwa, ale jest zadoskona³¹ gospodyni¹, ¿eby przebraæ miarê.Znów te czasy gramatyczne.- Widzia³a j¹ pani po tym przyjêciu? - powtórzy³.- Nie - odpar³a cicho.- Ju¿ nie.- A mo¿e rozmawia³a z ni¹ pani przez telefon?- Dzwoni³am do niej dwa razy.Po tym, jak nie pojawi³a siê u Woodmeresów i nabalu Constance.Czu³am, ¿e coœ siê sta³o.Ale z ni¹ nie rozmawia³am.Raz nieby³o jej w domu, a za drugim razem nie mog³a podejœæ.- Deborah spojrza³a naMyrona.- Wiesz, gdzie ona jest? Myœlisz, ¿e wyjdzie z tego?Myron nie wiedzia³, co odpowiedzieæ.Ani w jakim czasie.- Martwi³a siê pani o ni¹? - spyta³.- Oczywiœcie.Mam wra¿enie, ¿e Lizzy zniknê³a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]