[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podeszła do biurka i od razu wyczuła chwilę, gdy zdał sobie sprawę z jej obecności.MacLachlan natychmiast odłożył talię i popatrzył na nią jak przebudzony ze snu.Wstał i w tym samym momencie jego oczy nabrały znów leniwego, ospałego wyrazu.- Witam panią - powiedział.- Proszę spocząć.Ruszyła w stronę fotela, który jej wskazał - pięknego Sheraton a stojącego przy stoliku do herbaty.Pokój był utrzymany w dwóch kolorach - błękitnym i kremowym.Niebieskie jedwabne tapety przecinały szklane słupy między oknami, nogi zapadały w jasny dywan.Służący wniósł maleńką tacę z kawą i postawił ją przy końcu stołu.MacLachlan poprosił ją, by napełniła filiżanki.Kawa była mocna i aromatyczna, przypominała jej czarny aksamit.- Wellings twierdzi, że zabrała pani wczoraj dziecko na spacer - powiedział.- Mam nadzieję, że było miło.Z jakiegoś powodu nie wspomniała ani słowem o wizycie u ciotki Roweny.Mógłby to uznać za przejaw głupoty lub desperacji.- Londyn to wielkie miasto - mruknęła.Ale było milo.- Dokąd poszłyście?- Chyba do Mayfair.- To piękna dzielnica - zauważył.- Wolałem jednak zawsze tę spokojną okolicę.- Rzeczywiście, tu jest znacznie milej - powiedziała, popijając ostrożnie gorącą kawę.- Czy regularnie grywa pan w karty, panie MacLachlan?Jego cyniczne spojrzenie obudziło w niej niepokój.- Przecież pani wie - powiedział niskim, lekko schrypniętym głosem.- A tak na marginesie, jak to się dzieje, że przy pani czuję się zupełnie jak w Argyllshire? Nawet się dziwię, że nie nazywa mnie pani wodzem.- Wodzem jest pan być może dla swojego klanu.Jego wzrok stwardniał.- Nie mam już klanu, panno Hamilton.Ziemię, owszem, choć nie tyle, by warto było się tym chwalić.Mój ojciec walczył przeciwko jakobitom, a za swoją służbę otrzymał od króla ochłap w postaci tytułu baroneta.- Od króla Anglii.- Nie rozumiem.- Tytuł baroneta nadal pańskiemu ojcu król Anglii.MacLachlan uniósł brwi.- Więc nie jest pani prawdziwą Szkotką, tylko farbowanym lisem?- Innych nie ma - powiedziała z wyraźnym akcentem.Zaśmiał się.- Proszę mi zatem powiedzieć, panno Hamilton, należy pani do zwolenników króla? Ukrywam jakobitę?Esmee uśmiechnęła się słabo.- Może ukrywa pan po prostu miłośniczkę prawdy historycznej - powiedziała z uśmiechem.- Czy mam się do pana zwracać: sir Alasdair?Poruszył się niespokojnie i zaczął znów mieszać kawę wolno, leniwie.To było dla niego charakterystyczne.Tak zachowywał się zawsze.Z wyjątkiem tych chwil, kiedy miał w rękach karty.- Wszystko mi jedno - powiedział w końcu.- Może mnie pani nazywać, jak pani chce.Nie jestem drobiazgowy.- Nie wierzę - powiedziała.- Z pewnością jest pan bardzo dokładnym graczem.Podniósł na nią wzrok znad stolika i uśmiechnął się smutno.- Chyba nic ma pani zbyt wysokiego mniemania o moich zdolnościach - powiedział.- Jeśli jednak przeanalizować sprawę dokładnie, młody biedny Szkot może dzięki nim odnaleźć swoje miejsce w świecie.- Był pan bez grosza przy duszy? - popatrzyła na jego elegancki surdut, który kosztował zapewne więcej niż połowa całej jej garderoby.- Nie aż tak.- W jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.- Teraz jednak jestem, jak mi to pani niedawno przypomniała, bardzo bogatym człowiekiem.I zapewniam, że moje dochody nie pochodzą z dzierżawy.- Może uzyskał pan majątek, wykorzystując inne ludzkie słabostki - zasugerowała.- Gry losowe są już z założenia bardzo niesprawiedliwe.- Jeśli ktoś jest na tyle głupi, żeby zasiadać ze mną do kart, co mnie obchodzą jego słabości? - odparł spokojnie.- Poza tym nigdy nie oddaję spraw losowi.Opieram wszystko na prawdopodobieństwie i statystyce, czymś tak realnym i namacalnym, że można to przedstawić na skrawku papieru.- Jak to dziwnie brzmi - odparowała.Próbuje pan nadać wadom pozór szlachetności.Przecież każdy wie, że gra w karty to kwestia szczęścia.- Naprawdę?Sięgnął po talię i jednym mistrzowskim ruchem rozłożył ja na stole.- Proszę wybrać jedną kartę.Łypnęła na niego przez stół.- Nie jesteśmy na jarmarku.- Może obawia się pani, że mimo obycia w świecie ten jeden jedyny raz nie ma pani racji?Szybkim ruchem wyciągnęła kartę.- Wspaniale - powiedział.- Teraz trzyma ją pani w ręku.- Jest pan niezwykle dokładny.Atmosfera wyraźnie się zagęszczała.- Czarną lub czerwoną - ciągnął.- Szanse są równe, prawda?- Jak, ale to nie ma nic wspólnego z nauka.- Owszem, ma - odparł.- Jest jeszcze zresztą inna zmienna.- Myślę, że jest ich pięćdziesiąt dwie.Znów uniósł brew.- Proszę ze mną współpracować, panno Hamilton.Karta, którą trzyma pani w ręku, to albo as albo figura, albo blotka, która nie byłaby zresztą najlepszym wyborem.- Więc miałam rację.To tylko kwestia szczęścia.Uniósł palec.- A prawdopodobieństwo, że jest to blotka równa się trzydzieści sześć do pięćdziesięciu dwóch, czyż nie?- No tak.- W takim razie zakładam, że wyciągnęła pani blotkę.To bardzo prawdopodobne.I jeszcze zaryzykuję twierdzenie, że jest to karta czerwona.Esmee zerknęła na kartę i zaczerwieniła się.- Mogę rzucić okiem?Niechętne położyła na stole ósemkę karo.- Miał pan po prostu szczęście.- Tylko co do koloru.Taka jest właśnie różnica między prawdopodobieństwem a szczęściem.Teraz proszę odłożyć tę kartę i wylosować inną.- Przecież to absurdalne - zaprotestowała, ale posłusznie wykonała polecenie.- Teraz wyliczenia będą inne - powiedział, patrząc jej prosto w oczy.- Mamy pięćdziesiąt jeden kart, bo ósemka karo wypadła z gry.Nalegał, więc powtórzyli zabawę dwanaście razy.Pomylił się tylko w czterech przypadkach.Esmee triumfowała, lecz niestety, Alasdair z losowania na losowanie zwiększał swoją skuteczność.Za każdym razem oceniał szanse.Czerwone kontra czarne.Figury kontra blotki.Po niedługim czasie odgadywał już trafnie nie tylko rodzaj karty i jej barwę, ale nawet numer i konkretny kolor.Esmee kręciło się w głowie.Co gorsza, niezależnie od tego, co losowała, Alasdair pamiętał dokładnie poprzednie karty i na tej podstawie wnioskował, jakie jeszcze pozostały w talii.Pomyślała o całej kolekcji książek na temat kart i niechętnie doszła do wniosku, że Alasdair przeczytał dokładnie wszystkie i zapamiętał ich treść.Gdy odgadł trafnie cztery razy z rzędu, poddała się.- Przecież to idiotyczne - powiedziała, odkładając ostatnią kartę.- Nie zaprosił mnie pan tu chyba po to, żebyśmy grali w karty.Wzruszy) lekko ramionami i przesunął dłonią po blacie.- Przecież to pani zdyskredytowała mój sposób zarabiania na życie - powiedział spokojnie.- Bronię się tylko przed tymi okrutnymi i bezpodstawnymi oskarżeniami.Esmee zaśmiała się.- Ale z pewnością nie utrzymuje się pan dzięki mądrości.- Sądzi pani, że mi jej brak? - spytał zaczepnie.Zawahała się.- Tego nie powiedziałam.- Ale sugerowała pani, że jestem po prostu ładnym chłopcem.- Nic podobnego - odparta i zdała sobie sprawę, że kłamie.- Tak czy inaczej, gra w karty nie wymaga szczególnego intelektu.- Grała pani kiedyś w yingt-et-an, panno Hamilton? - spytał ponuro.- To niech pani pójdzie na górę, weźmie sto funtów z kałamarza albo pudła na kapelusz, bo nie wiem, gdzie je pani ukryła, i sprawdzi swoje tezy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]