[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miota³a mn¹ burza uczuæ.Nie próbowa³em ich uporz¹dkowaæ aninawet zrozumieæ.Po prostu pozwala³em, ¿eby to siê dzia³o.Ona unios³a g³owê, spojrza³a mi w oczy, a ja nie mog³em siê poruszyæ.- Przepraszam - powiedzia³a.Mia³em wra¿enie, ¿e serce zaraz rozsypie mi siê na kawa³ki.Przytuli³em j¹.Tuli³em j¹ i zastanawia³em siê, czy kiedyœ odwa¿ê siê j¹ puœciæ.- Tylko ju¿ nigdy mnie nie opuszczaj - wyszepta³em.- Nigdy.- Obiecujesz?- Obiecujê - powiedzia³a.Wci¹¿ staliœmy objêci.Przyciska³em siê do jej cudownego cia³a.Dotyka³emmiêœni pleców.Ca³owa³em tê ³abêdzi¹ szyjê.Nawet spojrza³em przy tym w niebo.Jak to mo¿liwe? - zadawa³em sobie pytanie.Czy to nie jest nastêpny okrutny¿art? Jak to mo¿liwe, ¿e ona naprawdê ¿yje i jest przy mnie?Nie obchodzi³o mnie to.Chcia³em tylko, ¿eby to by³o realne.Pragn¹³em, bytrwa³o.Kiedy tuli³em j¹ do siebie, sygna³ telefonu komórkowego zacz¹³ odci¹gaæ mnie odniej, jak w jednym z moich snów.Przez chwilê mia³em ochotê nie odbieraæ, leczz uwagi na wszystko, co siê wydarzy³o, nie mog³em tego zrobiæ.Mieliœmykrewnych i przyjació³.Nie mogliœmy ich opuœciæ.Oboje wiedzieliœmy o tym.Wci¹¿ obejmuj¹c jedn¹ rêk¹ Elizabeth - niech mnie diabli, jeœli jeszcze kiedyœj¹ puszczê - drug¹ przy³o¿y³em telefon do ucha i powiedzia³em: „halo”.Dzwoni³ Tyrese.S³uchaj¹c go, poczu³em, ¿e szczêœcie wymyka mi siê z r¹k.44Zaparkowaliœmy na opustosza³ym parkingu szko³y podstawowej na Riker Hill i,trzymaj¹c siê za rêce, przeszliœmy przez jej teren.Pomimo ciemnoœcidostrzeg³em, ¿e niewiele siê zmieni³o od czasu, gdy bawiliœmy siê tutaj zElizabeth.Bêd¹c pediatr¹, nie mog³em nie zauwa¿yæ nowych zabezpieczeñ.Huœtawki mia³y grubsze ³añcuchy i zamykane siedzenia.Pod drabinkami le¿a³agruba warstwa miêkkiej wyœció³ki na wypadek, gdyby któryœ dzieciak spad³.Aleboisko siatkówki i pi³ki no¿nej oraz asfaltowe korty tenisowe pozosta³y takiesame jak w czasach naszego dzieciñstwa.Minêliœmy okna drugiej klasy panny Sobel, lecz to by³o tak dawno, ¿e terazchyba oboje poczuliœmy zaledwie lekkie uk³ucie nostalgii.Weszliœmy miêdzydrzewa, wci¹¿ trzymaj¹c siê za rêce.¯adne z nas nie przechodzi³o têdy oddwudziestu lat, ale oboje znaliœmy drogê.Po dziesiêciu minutach znaleŸliœmysiê na ty³ach domu Elizabeth, przy Goodhart Road.Spojrza³em na ni¹.Ze ³zami woczach patrzy³a na dom swego dzieciñstwa.- Twoja matka o niczym nie wiedzia³a? - zapyta³em.Potrz¹snê³a g³ow¹.Spojrza³a na mnie.Skin¹³em i powoli puœci³em jej d³oñ.- Jesteœ pewien?- Nie ma innego wyjœcia - odpar³em.Nie czeka³em, a¿ zacznie siê spieraæ.Ruszy³em naprzód, w kierunku domu.Kiedydotar³em do rozsuwanych szklanych drzwi, os³oni³em oczy d³oñmi i zajrza³em doœrodka.Ani œladu Hoyta.Spróbowa³em otworzyæ tylne drzwi.Nie by³y zamkniête.Przekrêci³em klamkê i wszed³em.Nikogo.Ju¿ mia³em wyjœæ, kiedy zobaczy³em, ¿ew gara¿u zapali³o siê œwiat³o.Przeszed³em przez kuchniê i pralniê.Powoliotworzy³em drzwi do gara¿u.Hoyt Parker siedzia³ na przednim siedzeniu buickaskylarka.Silnik wozu by³ wy³¹czony.Teœæ mia³ w rêku szklaneczkê.Kiedyotworzy³em drzwi, wycelowa³ we mnie broñ.Potem, poznawszy mnie, opuœci³ j¹.Przeszed³em dwa kroki po cementowej posadzce i chwyci³em klamkê drzwiczek.Nieby³y zamkniête.Otworzy³em je i usiad³em obok Hoyta.- Czego chcesz, Beck? - odezwa³ siê lekko be³kotliwym g³osem.Usadowi³em siê wygodnie na siedzeniu.- Powiedz Griffinowi Scope’owi, ¿eby wypuœci³ ch³opca.- Nie mam pojêcia, o czym mówisz - odpar³, zupe³nie nieprzekonuj¹co.- O wymianie, szanta¿u, okupie.Wybierz, co chcesz, Hoyt.Teraz znam ju¿prawdê.- Gówno wiesz.- Tamtej nocy nad jeziorem - zacz¹³em.- Kiedy namówi³eœ Elizabeth, ¿eby niesz³a na policjê.- Ju¿ o tym rozmawialiœmy.- Teraz interesuje mnie coœ innego.Czego tak naprawdê siê obawia³eœ.tego,¿e j¹ zabij¹, czy tego, ¿e aresztuj¹ ciebie?Powoli przeniós³ spojrzenie na mnie.- Zabiliby j¹, gdybym nie namówi³ jej do ucieczki.- Nie w¹tpiê - odpar³em.- A jednak by³o ci to na rêkê, Hoyt.Ubi³eœ dwa ptakijednym kamieniem.Zdo³a³eœ uratowaæ jej ¿ycie i uchroniæ siebie przedwiêzieniem.- A za co w³aœciwie mia³bym pójœæ do wiêzienia?- Zaprzeczasz, ¿e by³eœ na liœcie p³ac Scope’a?Wzruszy³ ramionami.- Myœlisz, ¿e jestem jedynym, który bra³ ich pieni¹dze?- Nie.- No to czemu mia³bym siê martwiæ bardziej ni¿ inni gliniarze?- Z powodu tego, co zrobi³eœ.Dopi³ drinka, rozejrza³ siê za butelk¹ i nala³ sobie nastêpnego.- Do diab³a, nie wiem, o czym mówisz.- Wiesz, czego szuka³a Elizabeth?- Dowodów nielegalnych interesów Brandona Scope’a - rzek³.- Prostytucji.Handlu nieletnimi dziewczêtami.Narkotykami.On chcia³ odgrywaæ z³ego faceta.- I co jeszcze? - naciska³em, staraj¹c siê powstrzymaæ dr¿enie g³osu.- O czym ty mówisz?- Gdyby w dalszym ci¹gu szuka³a, mog³aby odkryæ znacznie powa¿niejszeprzestêpstwo.- Nabra³em tchu.- Mam racjê, Hoyt?Kiedy to powiedzia³em, wyraŸnie oklap³.Odwróci³ g³owê i spojrza³ prosto przedsiebie przez przedni¹ szybê.- Morderstwo - dokoñczy³em.Próbowa³em spojrzeæ tam, gdzie on, lecz ujrza³em tylko narzêdzia Searsa,starannie powk³adane w uchwyty.Wkrêtaki z ¿Ã³³to-czarnymi rêkojeœciami,uszeregowane dok³adnie wed³ug rozmiarów, p³askie po lewej, krzy¿akowe poprawej.Miêdzy nimi trzy klucze uniwersalne i m³otek.- Elizabeth nie by³a pierwsz¹ osob¹, która usi³owa³a ukróciæ proceder BrandonaScope’a - powiedzia³em.Potem zamilk³em i czeka³em.czeka³em, a¿ na mniespojrzy.Potrwa³o to chwilê, ale w koñcu siê doczeka³em.I ujrza³em to w jegooczach.Nie mruga³ i nie usi³owa³ niczego ukryæ.Zobaczy³em to.I on o tymwiedzia³.- Zabi³eœ mojego ojca, Hoyt?Poci¹gn¹³ d³ugi ³yk ze szklanki, przep³uka³ p³ynem usta i z trudem prze³kn¹³.Trochê whiskey pociek³o mu po brodzie.Nie próbowa³ jej wytrzeæ.- Gorzej - rzek³, zamykaj¹c oczy.- Zdradzi³em go.Wzbiera³ we mnie gniew, lecz mój g³os brzmia³ zdumiewaj¹co spokojnie.- Dlaczego?- Daj spokój, Davidzie.Na pewno ju¿ siê domyœlasz.Znów poczu³em przyp³yw wœciek³oœci.- Mój ojciec pracowa³ z Brandonem Scope’em - zacz¹³em.- Nie tylko - przerwa³ mi.- Griffin Scope zrobi³ go nauczycielem swojego syna.Twój ojciec bardzo dobrze pozna³ Brandona.- Tak jak Elizabeth.- Tak.- I pracuj¹c razem z nim, ojciec odkry³, jakim potworem jest w rzeczywistoœciBrandon.Mam racjê? - Hoyt tylko poci¹gn¹³ ³yk whiskey.- Nie wiedzia³, corobiæ - ci¹gn¹³em.- Ba³ siê cokolwiek powiedzieæ, ale nie móg³ milczeæ.Drêczy³o go poczucie winy.Dlatego przez kilka miesiêcy przed œmierci¹ by³ takizgaszony.Zamilk³em i pomyœla³em o ojcu.przestraszonym, samotnym, nie maj¹cym siê dokogo zwróciæ.Dlaczego tego nie dostrzeg³em? Dlaczego nie wyjrza³em ze swojegoœwiata i nie zauwa¿y³em jego cierpienia? Czemu nie wyci¹gn¹³em do niego rêki?Dlaczego jakoœ mu nie pomog³em?Spojrza³em na Hoyta.W kieszeni mia³em pistolet.Jak¿e by³oby to proste.Wyj¹æbroñ i nacisn¹æ spust.Bach.Koniec.Tylko ¿e z w³asnego doœwiadczeniawiedzia³em, ¿e to niczego nie rozwi¹zywa³o.Wprost przeciwnie.- Mów dalej - zachêci³ Hoyt.- Po jakimœ czasie postanowi³ zwierzyæ siê przyjacielowi.Nie tylkoprzyjacielowi, ale jednoczeœnie policjantowi pracuj¹cemu dla wymiarusprawiedliwoœci i maj¹cemu zwalczaæ przestêpczoœæ.- Krew ponownie zawrza³a miw ¿y³ach, gro¿¹c wybuchem.- Tobie, Hoyt.Jego twarz wykrzywi³ dziwny skurcz.- Zgadza siê?- Jak najbardziej - odpar³.- A ty powiedzia³eœ Scope’owi, prawda?Kiwn¹³ g³ow¹.- Myœla³em, ¿e przenios¹ go albo coœ.¯eby trzymaæ go z daleka od Brandona.Nieprzypuszcza³em, ¿e.- Skrzywi³ siê, najwyraŸniej nienawidz¹c siebie za têpróbê samousprawiedliwienia.- Jak siê dowiedzia³eœ?- Da³o mi do myœlenia nazwisko Melvina Bartoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]