[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej strój składał się z hełmu w kształcie kubła ze złotymi ornamentami, wulkanizowanego płaszcza sięgającego do kostek i wzmocnionego ogromnymi mosiężnymi klamrami, dwurzędowej, granatowej wełnianej marynarki z mosiężnymi guzikami, takichże spodni oraz sięgających do ud gumiaków na szelkach z poprzypinanymi na różnej wysokości plakietkami.Na piersi dyndał jej respirator przypięty do linki okręconej wokół szyi.Przemierzając zamaszyście salę, Volusia zdarła z siebie płaszcz i beztrosko wręczyła go zdumionemu kelnerowi.Odsłonięty mundur dawał ponure świadectwo jej ostatniej bitwie.Zewnętrzna powierzchnia butów lśniła od wody, a one same głośno mlaskały przy każdym kroku.Hełm miał znaczne wgłębienie na czubku.Przypalony fragment marynarki na ramieniu dowodził bliskiego kontaktu z ogniem.I nawet z odległości jarda czy dwóch czuć było od niej duszący swąd dymu.Na mniej imponującej kobiecie taki strój wyglądałby żałośnie, ale Volusia nie była typową przedstawicielką swojej płci.Miała ponad sześć stóp wzrostu, ważyła o pięćdziesiąt funtów więcej niż Diego, ale ani uncja jej miodowego ciała nie była zbędna.Obfity biust współgrający z szerokimi biodrami, silne dłonie, niemal dłuższe od trzonka siekiery, gdy je wziąć razem – z tymi cechami Volusia górowała nad większością kobiet i wieloma mężczyznami niczym barczysty zapaśnik pośród karłów.Podeszła do stolika Diega i dostrzegła egzemplarz „Lustrzanych Światów”, który ten położył na jej krześle jako niespodziankę.–Nowe opowiadanie! To najlepsza rzecz w dzisiejszym dniu! Zasłużyłeś na buziaka!Nie mówiła tego na próżno: zaraz potem zamknęła Diega w uścisku i złożyła mokry pocałunek na ustach i brodzie.Wciągnął w nozdrza zapach dymu z jej włosów.–OK – rzekła Volusia, prostując się – a teraz ty mnie pocałuj na znak, że się nie gniewasz za spóźnienie.I nim zdążył zareagować, powtórzyła procedurę.Zamroczony Diego odnosił wrażenie, że widownia ma ochotę wybuchnąć aplauzem i powstrzymuje ją jedynie poczucie taktu.Volusia ze śmiechem zdjęła hełm, spod którego wyłoniły się długie na jard brązowe loki, które opadły jej na ramiona.Niedbale rzuciła hełm na stół, z hukiem zrzucając na podłogę pustą szklankę, po czym klapnęła ciężko na ten sam magazyn, który przed momentem wprawił ją w zachwyt, lecz już odszedł w zapomnienie.–Na cycki rybaczki, umieram z głodu! Kelner, dawaj tu menu!Gdy kelner uwijał się w popłochu, Diego przyglądał się żywiołowym rysom Volusi: grube brwi ponad ciemnymi oczyma, bezwstydnie dominujący w twarzy nos, raczej plebejski niż arystokratyczny, i pełne usta odsłaniające spektakularnie białe zęby, szczególnie uderzające na tle ciemnej cery.Traktowana jako całość twarz Volusi charakteryzowała się urodą, jakiej Diego nigdy przedtem nie widział, i po raz kolejny zdumiał się, że to właśnie jego pokochała ta cudna istota.–Dla mnie duży talerz krewetek, zielona sałatka i super-krwisty szesnastouncjowy befsztyk.Mam na myśli szesnaście uncji po gotowaniu! Do tego dwa pieczone ziemniaki i krążki cebulowe na przystawkę.Co pijesz, Dee? Arcanum? Ohyda! Ja poproszę kufel tatwiga z kija.Przyszła kolej na zamówienie Diega.–Dla mnie kotlety wieprzowe z ryżem.Dobrze wysmażone.Volusia mlasnęła z dezaprobatą.–Porcja jak dla gołąbka.No, ale pewnie nie spalasz więcej niż tuzin kalorii na godzinę, siedząc przed tą swoją durną maszyną.Nie, żeby wyniki nie były wspaniałe.Tak czy owak, trudno to nazwać prawdziwą pracą.Trunek płynący w żyłach Diega niepotrzebnie zaostrzył jego reakcję, bo nie po raz pierwszy pokpiwano sobie z niego w ten sposób.–Jasne.W odróżnieniu od twojej zwariowanej, dziecinnej zabawy z wężami i drabinami.Śmiech Volusi zahuczał w całej sali.–Ratowanie życia i ochrona Gritsavage przed obróceniem się w gettokwartały to jedyna prawdziwa praca, Dee! Przyznam jednak, że moja szlachetna profesja posiada także lżejszą stronę.Wiesz, czym byłam zajęta dziś wieczorem, jeszcze parę minut temu? Pożarem u Stallera!Diego rozweselił się na myśl o tym.–Sądząc z twojego nastroju, nic poważnego się nie stało.Nikt nie ucierpiał.Ale powiedz, co tam widziałaś.Przyniesiono piwo.Volusia jednym haustem opróżniła połowę kufla.–Kogóżby innego – mówiła z wąsem od piany na twarzy – jak nie naszego prześwietnego mera? Był tam, gdy dotarłam na drugie piętro, grubiutki, nagusieńki i otoczony przez trzy najdroższe panienki Stallera, które lepiły się do niego i darły wniebogłosy! Pokazał mi się w całej okazałości.– Jej dźwięczny, radosny śmiech znów przetoczył się przez salę.– Tak czy inaczej, sprowadziłam ich schodami ewakuacyjnymi i zapakowałam do omnibusu mera, nim wścibscy reporterzy zdołali zrobić choćby jedno zdjęcie.Był wśród tej napalonej gromadki Mason Gingerpane, a wiesz, jak często udaje się udaremnić mu robotę.Praktycznie nigdy! Taaak, myślę, że mer ma u mnie spory dług wdzięczności.Szczerze mówiąc, spodziewam się, że dostanę awans znacznie szybciej, niż się zapowiadało.–To super – rzekł Diego beznamiętnie.– Zasługujesz na niego.–Podziwiam twój entuzjazm.O co chodzi? A, twoje opowiadanie.– Uniosła jeden półdupek i wyciągnęła magazyn.Okładka była wilgotna i pomięta.– Och, tak mi przykro, kochanie.Ale spójrz, nadal widać twoje nazwisko na okładce, a środek jest cały! O, Catternach zrobił ilustracje! Super! Obiecuję, że jeszcze dziś to przeczytam.–Myślałem, że pójdziemy potańczyć.W sali Wintourian gra Prague…–W życiu! Być może zauważyłeś, że nie mam na sobie odpowiedniego obuwia.Poza tym zobaczyłam w burdelu kilka obrazków, które poddały mi nowe pomysły.Musimy je natychmiast wdrożyć!–Volusio, proszę!Przechyliła się przez stół i szeptała do ucha Diega szczegółowe opisy i propozycje, które mimo talentu pisarskiego niełatwo mu było oceniać w kategoriach czysto językowych, operowały bowiem głównie na poziomie hormonalnym.Wychodząc z restauracji, Volusia zatrzymała się przy planszy loteryjnej, kupiła los i wygrała.–Sześć byków! Przeznaczę to na Fundację Wdów i Sierot! Albo może kupię Copperknobowi karton prezerwatyw?2.Zbiór łusekW maju Sezonowe Słońce podeszło o wiele kwartałów bliżej Gritsavage, aż w końcu, w swoim dziennym zenicie, ta mała, niżej zawieszona kula znajdowała się niemal bezpośrednio ponad sektorem, przynosząc ze sobą cieplejsze godziny, lżejsze ubiory i inny rodzaj rozrywek.Podobnie jak Dzienne Słońce każdego ranka, Sezonowe Słońce każdego roku pojawiało się bardzo nisko nad horyzontem w Górnym Mieście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]