[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pojecha³a do hotelu Columbus.Spotka³a siê tam z mê¿czyzn¹ nazwiskiem GeneMartin i przez nastêpne trzy godziny robi³a z nim wszystko, co kobieta mo¿erobiæ z mê¿czyzn¹, z wyj¹tkiem obcinania paznokci u nóg.Zreszt¹ to te¿ byzrobi³a, gdyby j¹ poprosi³.A teraz by³a ju¿ prawie w domu i wygl¹da³a(przynajmniej z tego, co widzia³a w lusterku auta) na ca³kiem ju¿ pozbieran¹.chocia¿ zamierza³a znaleŸæ siê pod prysznicem jak najszybciej, zanim Peterzd¹¿y siê jej przyjrzeæ zbyt dok³adnie.Aha - przypomnia³a sobie - trzeba te¿wzi¹æ parê majtek z szuflady i wrzuciæ je do kosza na brudy razem z bluzk¹ ispódnic¹.Te, które mia³a na sobie rano - to, co z nich zosta³o - znajdowa³ysiê aktualnie pod ³Ã³¿kiem w pokoju dwieœcie trzy.Gene Martin, istnakwintesencja wilka w skórze ksiêgowego, po prostu je z niej zdar³.Och tybrutalu - rzek³a rusa³ka.Pytanie tylko, co ona w³aœciwie robi? I co zamierza? Kocha³a Petera przezdziewiêæ lat ich ma³¿eñstwa; po tym jak poroni³a, nawet bardziej ni¿ przedporonieniem, jeœli to mo¿liwe, i nie przesta³a go kochaæ do dziœ.To jednak niezmienia³o faktu, ¿e ju¿ znowu pragnê³a byæ z Gene'em i robiæ z nim rzeczy,których robienie z Peterem nawet by jej do g³owy nie przysz³o.Po³owê jej duszysku³o lodem poczucie winy, drug¹ rozgrza³a do czerwonoœci ¿¹dza.W œrodku zaœ,w stale kurcz¹cej siê szarej strefie, by³a rozs¹dn¹, pogodn¹, racjonalniemyœl¹c¹ kobiet¹, za jak¹ siê zawsze uwa¿a³a.Mia³a romans, i to w dodatku,cholera, z mê¿czyzn¹ obarczonym rodzin¹ jak ona.Wraca³a oto do domu, dodobrego mê¿a, który niczego nie podejrzewa³ (by³a pewna, ¿e nie; modli³a siê,¿eby nie; oczywiœcie, ¿e nie, no bo sk¹d), bez majtek pod spódnic¹, wci¹¿jeszcze rozedrgana po wyczynach w hotelu, nie wiedz¹c nawet, jak to siêw³aœciwie wszystko zaczê³o ani dlaczego ma ochotê ci¹gn¹æ coœ tak g³upiego iplugawego.Przeklêty Gene Martin.Chyba mu siê we ³bie poprzestawia³o, tyle ¿eoczywiœcie to nie jego ³eb by³ obiektem jej zainteresowania.£eb obchodzi³ j¹tyle co zesz³oroczny œnieg.I co teraz? Nie mia³a pojêcia.Jednego tylko by³apewna: uczucia znanego narkomanom, którymi postanowi³a nie pogardzaæ ju¿ nigdyw ¿yciu.I co teraz? "Po prostu powiedz nie?" Mamo, ratuj.Takie to chaotyczne myœli kr¹¿y³y jej po g³owie, kiedy jecha³a przezpodmiejskie uliczki, przesuwaj¹ce siê za oknami niczym pejza¿ ze snu.Mia³anik³¹ nadziejê, ¿e mo¿e Petera nie bêdzie w domu, ¿e mo¿e poszed³ po lody do"Milly na placu" (albo pojecha³ na parê tygodni do matki w Santa Fe; to by by³osuper, to by jej da³o szansê zwalczenia tej okropnej gor¹czki).Niespostrzeg³a, jak szybko siê œciemnia tego popo³udnia ani jak wiele autmijaj¹cych j¹ na drodze numer dwieœcie dziewiêædziesi¹t ma w³¹czone œwiat³a.Nie s³ysza³a grzmotów, nie widzia³a b³yskawic.I nie zauwa¿y³a tak¿e ¿Ã³³tejfurgonetki, któr¹ w³aœnie minê³a na rogu Topolowej i NiedŸwiedziej.Wytr¹ci³ jaz tej zadumy dopiero widok Brada i Belindy Josephsonów stoj¹cychprzed domem.By³ z nimi Johnny Marinville.Dalej w g³êbi ulicy ujrza³a innych:na dró¿ce prowadz¹cej przez trawnik Davida Carvera z rêkami na t³ustychbiodrach, w k¹pielówkach tak kusych, ¿e a¿ nieprzyzwoitych.bliŸniakówReedów.Cammie, ich matkê.Susie Geller z przyjació³k¹ na ich trawniku, aza nimi Kim Geller.Uderzy³a j¹ szalona myœl: oni wiedz¹.Oni wszyscy wiedz¹.Czekali na ni¹, ateraz pomog¹ Peterowi powiesiæ j¹ na dzikiej jab³once albo ukamienowaæ, jak têkobietê w miasteczku z opowiadania Shirley Jackson, które czyta³a w szkole.Czyœ ty zg³upia³a? - skomentowa³a to ta czêœæ jej œwiadomoœci, nad któr¹jeszcze panowa³a.PrzeraŸliwie niewielka czêœæ, ale wci¹¿ jeszcze istniej¹ca.-To nie o ciebie chodzi, Mary.Choæbyœ wdepnê³a nie wiem w jakie gówno, ca³yœwiat nie krêci siê wy³¹cznie wokó³ twojej osoby, wiêc mo¿e rozchmurz siêodrobinê, co? Pewnie nie wpad³abyœ w tak¹ paranojê, gdybyœ nie by³a bez.O cholera.Czy to Peter, tam na koñcu ulicy? Nie mia³a jeszcze pewnoœci, aletak jej siê zdawa³o.Peter i Stary Doktor, ich s¹siad.Coœ przykrywali natrawniku naprzeciwko sklepu.Piorun uderzy³ tym razem tak mocno, ¿e a¿ podskoczy³a i odebra³o jej dech.Naprzedniej szybie rozprysnê³y siê z metalicznym piaskiem pierwsze kropledeszczu.Uzmys³owi³a sobie, ¿e siedzi w aucie stoj¹cym na rogu ju¿ od.niewiedzia³a jak d³ugo, ale w ka¿dym razie od dobrej chwili.Josephsonowie iJohnny Marinville pomyœleli pewnie, ¿e jej odbi³o.Tylko ¿e œwiat rzeczywiœcienie obraca³ siê wokó³ niej.Skrêciwszy za róg, skonstatowa³a, ¿e tamci zupe³nienie zwracaj¹ na ni¹ uwagi.Belinda ledwie na ni¹ zerknê³a i dalej, jakpozostali, patrzy³a w dó³ ulicy na to, co robili m¹¿ Mary z Doktorem.Na to, coprzykrywali.Chc¹c te¿ to zobaczyæ, siêgnê³a do w³¹cznika wycieraczek, bo szybê zalewa³ykolejne - wielkie - krople deszczu.Nie zorientowa³a siê przy tym, ¿e ¿Ã³³ta,"kosmiczna" furgonetka wjecha³a za hond¹ w Topolow¹ i ustawi³a siê dok³adnie zani¹.Fragment artyku³u Johna P.Müllera "Patenty '94", z: "Do zabawy.Miêdzynarodowymagazyn handlowy przemys³u zabawkarskiego", styczeñ 1994 (T.94, nr 2), str.96:ROZDZIA£ 4Ulica Topolowa/16.09/15 lipca 1996Johnny Marinville widzi wszystko.Odk¹d pamiêta, jest to zarazem przekleñstwem i b³ogos³awieñstwem jego ¿ycia.Rzeczywistoœæ przedstawia mu siê - podobnie jak oczom dziecka - z bezstronn¹oczywistoœci¹ œwiat³a, bez uprzedzeñ, rozró¿nieñ ³ ocen.Widzi stoj¹c¹ na rogu luminê Mary i wie, ¿e kobieta usi³uje zrozumieæ, cow³aœnie zobaczy³a - zbyt wielu ludzi stoj¹cych w sztywnych, czujnych pozach,nie pasuj¹cych zupe³nie do tego leniwego, lipcowego popo³udnia.Widzi, ¿e kiedyMary znów rusza, furgonetka, któr¹ mija lumina, pod¹¿a za ni¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]