[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamachn¹³ siê i cisn¹³ mieczemw stronê ciemnego okienka, z którego dobywa³a siê melodia.Orê¿ z brzêkiemuderzy³ o mur, odbi³ siê nieszkodliwie.Komtur zgarbi³ siê, przycisn¹³ d³onie do g³owy jakby w obawie, by nie pêk³a.Ruszy³ przed siebie mamrocz¹c coœ pod nosem.Sir Roger pos³ucha³ chwilêtêsknych tonów, po czym pospiesznie pod¹¿y³ za nim. *** Grube mury chroni³y nieco, zw³aszcza gdy zawarto wierzeje.Komtur opad³ na³awê.– S³yszycie, panie? – spyta³ z rezygnacj¹.– Ona tak ca³y dzieñ.A i w nocypotrafi.Rycerz przytakn¹³.Mimo, i¿ spêdzi³ w zamku tylko jedn¹ noc zd¹¿y³ ju¿ sam siêprzekonaæ.– Smoki, mówicie, zabijacie.– komtur zamyœli³ siê.– Wiem, s³awa waswyprzedza, nawet tu s³yszeliœmy o was.Chwalebna to rzecz, chwalebna, piek³u napohybel stwory diabelskie niszczyæ.Ale wiecie, u nas gorsze plagi.Popatrzy³ chytrze na rycerza.– Nie mówiê, smoka roztratowaæ, wielka to rzecz.Ale tutaj, skoro przybyliœcie,mo¿ecie inaczej siê Bo¿ej sprawie przys³u¿yæ.Sir Roger s³ucha³ przez uprzejmoœæ, domyœlaj¹c siê ju¿, co us³yszy.– Tu pogañstwo wrogiem jest g³Ã³wnym, i Ÿli s¹siedzi.Ot, jest taki, niedaleko,na grodzie Pupy osiad³y.Kat mê¿a i niewiasty, przez niego ca³e pograniczekrwi¹ sp³ywa.Nie, nie, nie mówiê, ¿e rady mu nie damy, ale skoro ju¿jesteœcie, to mo¿e najpierw spróbujecie.Rycerz stanowczo pokrêci³ g³ow¹.– ¯a³ujê, cny komturze – odpar³.– Rad bym wielce pomóc wam, alem œlubypoczyni³.Zabraniaj¹ mi one z ludŸmi walczyæ, póki ostatni smok oddechem swymziemiê plugawi.Komtur posmutnia³ wyraŸnie.– Jeden wyj¹tek œluby mi dozwalaj¹, honoru swego broniæ – ci¹gn¹³ rycerz.– A, to nie ma problemu! – o¿ywi³ siê komtur.– Powiedzcie jeno, ¿e ode mnieprzybywacie, zaraz wam w gêbê napluje.Wtedy honoru broniæ mo¿ecie.– ¯a³ujê, mo¿e innym razem – uci¹³ dalsze namowy sir Roger.– Smok mym jestprzeznaczeniem.Zapad³o milczenie.Dopiero gdy s³udzy przynieœli garnce piwa komtur odezwa³siê.– A kiedy¿ to na smoka zamierzacie ruszyæ? – spyta³.Zabójca smoków otar³ pianê z ust.– Nie wczeœniej ni¿ w dwie niedziele.Teren obcy, ludzi rozpytaæ trza, bestiiplugawe obyczaje poznaæ.Plotkê po mieœcie puœciæ, doda³ w duchu.Popatrzy³ nieznacznie na s³u¿¹cych,stoj¹cych pod œcian¹ sali.Zobaczy³, ¿e nadstawiaj¹ uszu.– Bo wiecie, szlachetny komturze, smok besti¹ straszliw¹ jest, ale czasemg³upi¹.Jako ten funt hufnali.Zdarza siê, ¿e tak siê w swej pazernoœcizapamiêta, i¿ nie tylko rycerz, ale cz³ek prosty zdo³a go pokonaæ.Ha, wieleznam przypadków, gdy bestiê srog¹ prosty szewczyk albo i inny pacho³ porazi³,do s³awy i zaszczytów dochodz¹c.Jeden z pacho³ków post¹pi³ do przodu, nie chc¹c uroniæ s³owa.– Sposobem te¿ mo¿na, jako to dzielny szewczyk kiedyœ uczyni³ – ci¹gn¹³ rycerzudaj¹c, i¿ nie dostrzega zainteresowania.– Podstêpem bestiê struæ.Ale naweti z orê¿em dzielne pacho³ki nieraz stawa³y, s³awê zdobywaj¹c, do rycerskiegostanu siê wynosz¹c.Ksi¹¿êce córki za ¿ony pojmuj¹c.Komtur krêci³ z pow¹tpiewaniem g³ow¹.– Ten nasz g³upi nie jest – mrukn¹³.– Szkody straszne czyni.Wioskispustoszy³, nawet tabory potrafi atakowaæ.Rycerz zdziwi³ siê srodze.Nie spotka³ jeszcze takiego potwora, co ryzykowa³byatak na chronione tabory.Owszem, wioskê spustoszyæ, byd³o po¿reæ, nawetdziewicê.Widaæ wyg³odzone bestie w tym wyniszczonym wojn¹ kraju.Znów poczu³ przyp³yw zw¹tpienia.Z tego co s³ysza³, wszystkie smoki, którew ¿yciu napotka³ by³y niczym w porównaniu z miejscowymi.– Wiecie, panie, tak myœlê.– komtur œci¹gn¹³ misiurkê, w zamyœleniu podrapa³siê po rudej, przetykanej siwizn¹ spotnia³ej czuprynie.– Tak myœlê, ¿e i wamtrudno z besti¹ bêdzie.Co tu mówiæ o szewczykach czy innej ho³ocie.To¿ kiedyœkompania knechtów smokowi nie zdzier¿y³a, srodze ich poszczerbi³.Nie mam mowy,¿aden szewczyk, ¿aden podstêp siê nie zda, jeno wy, panie, wasza s³awa.A niech ciê, zakl¹³ w duchu rycerz.Dziêki za dobre s³owo.Spostrzeg³, jakpacho³kowie usuwaj¹ siê cichaczem.No nic, pomyœla³, jeszcze mamy czas, mo¿eziarno zakie³kuje.Zbrojni w karczmie te¿ swoje opowiedz¹.Szewcy tutaj marni,ale mo¿e któryœ siê skusi.Nie, ¿eby od razu smoka zabi³, ale mo¿e odci¹gnieuwagê, ³atwiej bêdzie.Nieco podniesiony na duchu rycerz zaj¹³ siê piwem. *** Smok unosi³ siê wysoko, niesiony pr¹dami powietrza na rozpostartych nieruchomoskrzyd³ach.Wysoko, patrz¹c z ziemi mo¿na by³o wzi¹æ go za du¿ego ptaka.Jegoostry, smoczy wzrok pozwala³ z tej wysokoœci dostrzec wszystkie szczegó³y naziemi.By³ besti¹ groŸn¹ i z³oœliw¹, dufn¹ w sw¹ si³ê i przebieg³oœæ.Od lat grasowa³w tej okolicy, sprzyja³a temu wojna i panuj¹cy chaos.Nikt go nie œciga³, niktnie próbowa³ ubiæ w jamie.Ludzie bronili siê tylko, i to tylko wtedy, gdyatakowa³ ich bezpoœrednio.Na rabunki byd³a nawet nie reagowali, traktuj¹c jejak dopust Bo¿y.Tu nie by³o b³êdnych rycerzy, szukaj¹cych s³awy w ³owach na smoki.Nie by³ozawodowych zabójców.Smok przypomina³ sobie, jak to w latach m³odoœci musia³sypiaæ czujnie, nas³uchuj¹c, czy nie zbli¿a siê ¿¹dny chwa³y rycerz.Tak by³ow kraju, który dawno opuœci³.Tutaj, w tych lasach, w bezkresnej puszczy zwanej przez ludzi Wildniss znalaz³to, czego szuka³.Tu mia³ wszystko, czego chcia³.Obfitoœæ po¿ywienia, ludzkistrach i odrazê.Zw³aszcza z tej odrazy by³ szczególnie kontent.Jego orli wzrok dostrzeg³ na dole ruch.W¹skim traktem wœród bagien porusza³siê tabor.Zni¿y³ nieco lot by siê lepiej przyjrzeæ.Kilka zaprzê¿onych w wo³y wozów, eskortowanych przez zbrojnych.Wozy ciê¿kowy³adowane, pewnie wioz¹ ziarno.Zawaha³ siê.Nic mu po ziarnie.Z drugiej strony.Z drugiej strony warto ludziom przypomnieæ, kto rz¹dziw tych lasach.Niewiele myœl¹c, co zreszt¹ jest u smoków normalne, ruszy³ doataku.Rycz¹c pikowa³ prosto na tabor, widz¹c rozbiegaj¹ce siê ludzkiefigurki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]