[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.    - Spróbujcie.Was czterech, ja jeden.I do tego w gaciach.Ale ja na takichzasrañców portek nie muszê odziewaæ.    Imbra znowu splun¹³, szarpn¹³ wodze, obróci³ konia.    - Tfu, Bonhart, co siê z tob¹ porobi³o? Zawszeœ tym s³yn¹³, ¿eœ solidnyby³, prawy zawodowiec, ¿eœ s³owa danego niezawodnie dotrzymywa³.A nyniewychodzi, ¿e twoje s³owo mniej gówna warte! A ¿e po s³owie cz³eka siê ocenia,tedy wychodzi, ¿eœ ty.    - Jeœli ju¿ o s³owach mowa - przerwa³ zimno Bonhart, opieraj¹c d³onie nasprz¹czce pasa - to bacz, Imbra, by ci siê wypadkiem w trakcie gadania zbytgrube nie wyps³o.Bo mo¿e boleæ, gdy ci je bêdê na powrót w grdykê wt³acza³.    - Œmia³y jesteœ na czterech! A starczy ci na czternastu œmia³oœci? Bo to cizarêczyæ mogê, ¿e baron Casadei zniewagi p³azem nie puœci!    - Powiedzia³bym ci, co ja robiê sobie z barona twego, ale ot, t³um siêzbiega, a w nim niewiasty s¹ i dzieci.Tedy powiem ci tylko, ¿e ja za jakieœdziesiêæ dni w Claremont stanê.Kto chce praw dochodziæ, zniewag mœciæ alboFalkê mi odbieraæ, niechaj do Claremont przybywa.    - Ja tam przybêdê!    - Bêdê tam czeka³.A teraz wynoœcie siê st¹d.*****    - Bali siê go.Potwornie siê go bali.Czu³am bij¹cy od nich strach.    Kelpie zar¿a³a g³oœno, szarpnê³a ³bem.    - By³o ich czterech, uzbrojonych po zêby.A on jeden, w pocerowanychkalesonach i wystrzêpionej koszulinie z przykrótkimi rêkawami.By³by œmieszny,gdyby.Gdyby nie by³ straszny.    Vysogota milcza³, mru¿¹c za³zawione od wiatru oczy.Stali na wzniesieniu,góruj¹cym nad bagnami Pereplutu, niedaleko od miejsca, gdzie dwa tygodnie temustarzec znalaz³ Ciri.Wiatr k³ad³ trzciny, marszczy³ wodê na rozlewiskachrzeki.    - Jeden z tych czterech - podjê³a Ciri, pozwalaj¹c klaczy wejœæ w wodê ipiæ - mia³ tak¹ ma³¹ kuszê u siod³a, rêka mu siê w stronê tej kuszy wyci¹ga³a.Niemal s³ysza³am jego myœli, czu³am jego przera¿enie."Czy zd¹¿ê napi¹æ?Strzeliæ? I co bêdzie, jeœli chybiê?" Bonhart te¿ widzia³ tê kuszê i tê rêkê,te¿ s³ysza³ te myœli, pewna jestem.I pewna jestem, ¿e ten jeŸdziec niezd¹¿y³by napi¹æ kuszy.    Kelpie unios³a ³eb, zaparska³a, zadzwoni³a kó³kami munsztuka.    - Coraz lepiej rozumia³am, w czyje rêce wpad³am.Ci¹gle nie rozumia³amjednak jego motywów.S³ysza³am ich rozmowê, pamiêta³am, co wczeœniej mówi³Hotsporn.Ten ca³y baron Casadei chcia³ mnie ¿yw¹ i Bonhart mu to obieca³.Apotem siê rozmyœli³.Dlaczego? Czy chcia³ wydaæ komuœ, kto zap³aci wiêcej? Czyniewiadomym sposobem rozpozna³, kim naprawdê jestem? I zamierza³ wydaæNilfgaardczykom?    - Odjechaliœmy z tej osady przed wieczorem.Pozwoli³ mi jechaæ na Kelpie.Ale rêce mi skrêpowa³ i ca³y czas trzyma³ za ³añcuch przy obro¿y.Ca³y czas.Ajechaliœmy, nie zatrzymuj¹c siê prawie, calutk¹ noc i calutki dzieñ.Myœla³am,¿e umrê z wycieñczenia.A po nim w ogóle nie by³o zmêczenia widaæ.To niecz³owiek.To wcielony diabe³.    - Dok¹d ciê zawióz³?    - Do mieœciny, która nazywa³a siê Fano.*****    - Gdyœmy wjechali do Fano, wielmo¿ny trybunale, mrok ju¿ by³, æma choæ okowykol, niby dopiero szesnasty wrzeœnia, ale dzieñ pochmurny i zimny jak diabli,rzek³byœ, listopad.D³ugo szukaæ warsztatu p³atnerza nie musieliœmy, bonajwiêksze to obejœcie w ca³ym miasteczku, a do tego dzwon m³otów kuj¹cych¿elazo nieprzerwanie szed³ stamt¹d.Neratin Ceka.Pró¿no pan pisarz to imiêzapisuje, bo nie pamiêtam, czy mówi³am o tym, ale Neratin nie ¿yje ju¿, zabiligo we wsi zwanej Goworo¿ec.    - Proszê nie pouczaæ protokolanta.Proszê kontynuowaæ zeznania.    - Neratin do wrót zako³ata³.Grzecznie rzek³, kto my i z czym my, grzeczniepos³uchania prosi³.Wpuœcili.Warsztat miecznika piêkn¹ by³ budowl¹, wrêczwarownia to by³a, palisada z sosnowych tramów, wie¿yczki z dêbowej klepki,wewn¹trz na œcianach g³adzony modrzew.    - S¹du nie interesuj¹ szczegó³y architektury.Œwiadek zechce przejœæ dorzeczy.Przedtem zaœ proszê powtórzyæ do protoko³u nazwisko miecznika.    - Esterhazy, wielmo¿ny trybunale.Esterhazy z Fano.*****    Miecznik Esterhazy d³ugo patrzy³ na Boreasa Muna, nie spiesz¹c siê zodpowiedzi¹ na zadane pytanie.    - Mo¿e Bonhard tu by³ - powiedzia³ wreszcie, bawi¹c siê zawieszon¹ na szyikoœcian¹ gwizdawk¹.- A mo¿e go tu nie by³o? Kto wie? Tutaj, moi pañstwo, mamywarsztat produkuj¹cy miecze.Na wszelkie pytania dotycz¹ce mieczów odpowiemychêtnie, szybko, p³ynnie i wyczerpuj¹co.Ale nie widzê powodu, by odpowiadaæ napytania dotycz¹ce naszych goœci i klientów.    Kenna wyci¹gnê³a z rêkawa chustkê, uda³a, ¿e wyciera nos.    - Powód mo¿e siê znaleŸæ - powiedzia³ Neratin Ceka.- Mo¿ecie go znaleŸæwy, panie Esterhazy.Mogê ja.Zechcecie wybraæ?    Pomimo pozorów zniewieœcia³oœci, twarz Neratina potrafi³a byæ twarda, ag³os z³owró¿bny.Ale miecznik tylko parskn¹³, bawi¹c siê gwizdawk¹.    - Wybraæ miêdzy przekupstwem a groŸb¹? Nie zechcê.Jedno i drugie uwa¿am zawarte wy³¹cznie pluniêcia.    - Tylko jedna maleñka informacja - odchrz¹kn¹³ Boreas Mun.- Czy to takwiele? Znamy siê przecie nie od dziœ, panie Esterhazy, a i nazwisko koroneraSkellena obce wam przecie te¿ nie jest.    - Nie jest - przerwa³ miecznik- - ¯adn¹ miar¹ nie jest.Sprawki i wyczyny,z którymi to nazwisko siê kojarzy, te¿ nie s¹ nam obce.Ale tu mamy Ebbing,królestwo autonomiczne i samorz¹dne [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •