[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie potrafił opanować swego irracjonalnego przymusu.Bóg wygrywał.Los, ślepy traf pokonały go, szachując sytuacją, w której mógł wykonać tylko jeden ruch.— Proszę mnie puścić — wykrzykiwał nie najlepszą francuszczyzną — jestem jej krewnym.Lekarz był przeciwny, lecz widać rzut oka na twarz Michała przekonał go, że ma do czynienia z trudnym przeciwnikiem.Machnął ręką, aby wsiadał.W środku leżała jeszcze jedna osoba: starsza kobieta z rozbitą kamieniem głową.Siadł u jej wezgłowia, i niepomny na ciche pojękiwania, wbił wzrok w ciało dziewczyny.— Dym — sanitariusz starał się okazać współczucie — przynajmniej nie cierpiała.To ktoś bliski?Nie odpowiedział.Z racji syreny wyjącej na dachu jechali dość szybko.Dla pewności złapał uchwyty i do bólu zacisnął powieki.Pragnął, aby żyła.Żyła, oddychała, pociła się, myślała, kochała… Instynkt nie zawiódł.Rozwarłszy powieki dojrzał pierwszy ruch klatki piersiowej, potem następne.Ciche westchnienie podrzuciło sanitariusza.Nachylił się nad dziewczyną, a potem krzyknął coś niezrozumiale w stronę szoferki.Michał drżał jak w febrze.Zęby szczękały o siebie i czuł się jak na rauszu.Szumiało mu w głowie, kiedy w takt dawno niesłyszanej melodii powtarzał w duchu: Niech się dzieje, co ma się dziać, niech się dzieje, co ma się stać.Kierowca musiał zawiadomić szpital po drodze, gdyż jak tylko zajechali na podjazd, w gwałtownie szarpniętych drzwiczkach pokazał się wózek noszowy.Nikt nie zwracał uwagi na przygodnego współpasażera.Zajęci cudownym powrotem dziewczyny ze świata cieni, nawet nie pomyśleli, że właśnie on, niepozorny człowiek, jest sprawcą cudu.Z radosnym uniesieniem obserwował, jak podłączają jej ramię do kroplówki.Gdy pobiegli w stronę drzwi szpitala, miękko wyskoczył na chodnik.Czuł, jakby cały ból nagromadzony przez miesiące udręki znalazł wreszcie ujście.Wiedział, że to nie była Gosia, lecz w tej chwili mu to nie przeszkadzało.Odchodząc, zerknął w głąb ambulansu i jeszcze na moment przystanął.Kobieta z rozbitą głową patrzyła na niego porozumiewawczo, a potem uniosła dłoń.Powoli, z namaszczeniem, jej palce nakreśliły znak krzyża.Tego ranka Boleski nie uśmiechnął się ani razu, co już samo w sobie stanowiło zły omen.Uniósł wysoką szklankę z piwem i obrócił pod światło.— Jednym słowem, odmawia pan?Michał wzruszył ramionami.Cała sytuacja była idiotyczna, a prośba Boleskiego absurdalna.Miał zrezygnować z udziału w eksperymencie, tylko dlatego, że w rządzie ktoś cierpi na manię prześladowczą.— Śmieszne pytanie — przysiadł na oparciu fotela.— Trudno oczekiwać, że tak po prostu zrezygnuję z celu, na który pracowałem od kilku lat.Kłamał, lecz Boleski nie musiał o tym wiedzieć.Z położonej na kolanach teczki UOP–owiec wyjął kilka kartek zabezpieczonych plastykiem.W słabym świetle poranka mignęły jakieś zdjęcia i wykresy.— W porządku, mam upoważnienie do ujawnienia kilku dokumentów — jego pierwszy tego dnia uśmiech nie zaliczał się do przyjemnych — ale proszę pamiętać, że sam pan chciał.Do Michała dotarła pogróżka ukryta w tym stwierdzeniu.Nie pchaj palca między drzwi, nie żądaj od służb, aby ci się tłumaczyły.Być może Boleski tęsknił do starych, dobrych czasów, gdy mogli używać prostych, ohydnych, ale skutecznych metod.— Po pierwsze proszę przyjąć do wiadomości, że serią zjawisk nadnaturalnych od samego początku zainteresowały się służby specjalne.Michał opadł w fotel, gdyż zanosiło się na dłuższą rozmowę.Oparł dłonie na poręczach.— Po dwóch tygodniach zawiązał się ponadnarodowy komitet, który w pierwszym rzędzie zlecił inwigilację osób stanowiących zagrożenie ładu społecznego.— Sepleniących dziennikarzy?— Nie, takich jak pan.Ludzi mających dostęp do broni, informacji, wszelkich czynników destabilizujących…— Broni?— Tak, skaner, o czym pan dobrze wie, może zostać użyty jako narzędzie zagłady.Niestety, trochę za późno dowiedzieliśmy się o tym.Michał przechylił się gwałtownie nad ławą i przysunął szklankę z piwem.Ciepła ciecz ledwie spłukała gardło, lecz przynajmniej mógł się odezwać.— Bierzecie mnie za szpiega?— Nie — Boleski uśmiechnął się pod nosem — ale uważamy, że ktoś panem manipuluje.— Świetny pomysł, ale niby: kto i po co? Uniesiona dłoń wstrzymała dalsze pytania.— Powoli, najpierw proszę posłuchać — uniósł kartkę.— Dziesiątego listopada, dzień po spotkaniu w ministerstwie, wyjechał pan do daczy Karkowskich.Jednak już wieczorem wrócił pan do stolicy…— Zdecydowałem się na lot…— Wiemy, proszę nie przerywać — głos Boleskiego nie przypominał wesołego kompana znad jezior.— Najważniejsze jest to, że na stacji benzynowej przy ulicy Zagórskiej cudem uniknął pan, jeśli nie śmierci, to przynajmniej straszliwych obrażeń.Przez sekundę zapragnął wszystko powiedzieć.Gdyby rozmowa miała miejsce dzień wcześniej… Sięgnął do puszki i nie szukając pośrednictwa szklanki, wlał zawartość do ust.— I jaki stąd wniosek?— Jak pokazały eksperymenty, rura wodociągowa nie pękła sama — odwrócił w stronę Michała zdjęcie wykopu.— Odcinki głównej magistrali są wykonywane specjalną techniką, w praktyce chroniącą przed każdym przypadkowym pęknięciem.A ta rura puściła na całym obwodzie.Hotelowym korytarzem przejechał wózek sprzątaczki.Odruchowo zerknęli na drzwi.— Nie ma w tym nic dziwnego — Boleski zawiesił głos.— Rurociąg został przecięty impulsem lasera.— Jasne — Michał roześmiał się gardłowo — ktoś rąbnął laserem z balkonu.— Nie, nie z balkonu — Boleski odwrócił kolejną kartę — najprawdopodobniej ze stacji „Freedom”.Ekspertyzy nie zostawiają żadnej wątpliwości, co do tego, że źródło emisji znajdowało się na orbicie.— Gdybym nie wiedział, z kim rozmawiam…— Panie Michale — Boleski przechylił się gwałtownie w jego stronę — ktoś zaplanował wypadek na Zagórskiej.Ktoś na tyle potężny, że posiada dostęp do supertajnego obiektu, jakim jest stacja orbitalna.— To niemożliwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •