[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oto jest pytanie.- Najwyraźniej nie zamierzał na nie odpowiedzieć.- Stanislaus? - zawołał.Drzwi otworzyły się i weszła „zakonnica".- Odprowadź panią Jape do jej pokoju.- Złożę protest w mojej ambasadzie! - zagroziła.- Mam prawa!- Proszę - zrobił zbolałą minę.- Groźby nie pomogą żadnemu z nas.„Zakonnica" ujęła Vanessę za ramię.Na żebrach poczuła lufę pistoletu.- Możemy już iść? - zapytał Stanislaus.- A mam wybór?- Nie.Dobra farsa, jak poinformował ją kiedyś przyrodni brat - tymczasowy aktor - polega na odegraniu jej ze śmiertelną powagą.Nie wolno okazać ani odrobiny rozbawienia.Powinna zabrzmieć prawdziwie.Umiejętności Vanessy oceniała grupa ekspertów, biorąc pod uwagę niezwykłość sytuacji.Dawała z siebie wszystko, żeby ich zadowolić.Oczywiście, brakowało jej, niezbędnych do tego rodzaju komedii, cech charakteru.Wkrótce zauważą pomyłkę i wypuszczą ją na wolność, szczęśliwszą niż kiedykolwiek.Dzięki butelce whisky, którą ktoś wspaniałomyślnie zostawił w jej pokoju, spała dobrze.Była kompletnie pijana i kiedy obudziła się rano, miała okropnego kaca.Ból rozsadzał jej czaszkę i męczyło ją pragnienie.Chwilę rozglądała się po pokoju, zanim przypomniała sobie, gdzie jest.Nagle okienko w drzwiach otworzyło się i ujrzała w nim obcą twarz.Był to starszy mężczyzna z siwiejącą brodą i rozbieganymi oczyma.- Pani Jape - szepnął.- Pani Jape.Mogę prosić na słówko?Podeszła do drzwi.Mężczyzna miał nieświeży oddech, więc stanęła w bezpiecznej odległości, choć przywoływał ją bliżej.- Kim pan jest? - zapytała Vanessa.Nie była pewna, ale kogoś jej przypominał.Rzucił jej dumne spojrzenie.- Jestem pani wielbicielem - powiedział.- Znam pana? Zaprzeczył ruchem głowy.- Jesteś za młoda, ale ja znam ciebie.Widziałem, jak wchodziłaś.Chciałem cię ostrzec, ale nie zdążyłem.- Pan też jest więźniem.- Niestety, tak.Proszę mi powiedzieć.widziała pani Floyda?- Kogo?- Uciekł przedwczoraj.- Aha.- Vanessa zaczynała łączyć fakty.- Floyd był mężyczyzną, którego gonili?- Na pewno.Kiedy uciekł, poszli za nim, dranie, i zostawili bramę otwartą.W ostatnich dniach poczuli się bezpiecznie.- Wyglądał na doskonale zorientowanego w sytuacji.- Nie żebym się cieszył, że tu jesteś, ale słyszeliśmy strzały i.- zawahał się.- Nie dostali go, prawda?- Nie widziałam - odpowiedziała.– Przyszłam tu i.- Ha! - krzyknął.- A więc uciekł.Nagle przyszło jej do głowy, że ta rozmowa mogła być pułapką.Że mężczyzna był szpiegiem, który miał wybadać, ile o nich wie! Ale instynkt mówił jej co innego.Na jego pomarszczonej twarzy klowna malowała się taka radość, że nie mógł być jednym z nich.Zaufała mu.Nie miała wielkiego wyboru.- Pomóż mi uciec - prosiła.- Muszę się stąd wydostać.Spojrzał na nią zaskoczony.- Już? Przecież dopiero co przyjechałaś.- Nie jestem złodziejem.Nie lubię siedzieć w zamkniętym na klucz pokoju.Ze zrozumieniem pokiwał głową.- Oczywiście, że nie.Przykro mi.Taka piękna kobieta.Nigdy nie miałem do czynienia.- Czy jest pan pewien, że nie znam skądś pana? - zapytała.- Pańska twarz wydaje mi się znajoma.- Naprawdę? - ucieszył się.- Bardzo mi miło.Wszystkim nam się wydaje, że nikt nas już nie pamięta.- Wszystkim?- Uprowadzili nas wiele lat temu.Wielu z nas było tylko początkującymi badaczami.To dlatego Floyd uciekł.Chciał, chociaż kilka miesięcy przed końcem, uczciwie popracować.Czasami czuję to samo - zaczynał wpadać w melancholię.- Nazywam się Harvey Gomm.Profesor Harvey Gomm.Chociaż dziś zapomniałem już, czego byłem profesorem.Gomm.Gdzieś już słyszała to nazwisko, ale w tej chwili nie mogła skojarzyć.- Nie pamiętasz, prawda? - spojrzał jej prosto w oczy.Miała ochotę skłamać, ale mogło go to obrazić bardziej niż prawda.- Nie.Rzeczywiście nie pamiętam.Chociaż, może gdyby mi pan podpowiedział.Zanim zdążył otworzyć usta, usłyszał głosy.- Nie możemy teraz rozmawiać, pani Jape.- Mów mi Vanessa.- Mogę? - Jego twarz oblał ognisty rumieniec.- Vanessa - szepnął.- Pomożesz mi? - zapytała.- Najlepiej, jak będę mógł - odpowiedział.- Ale jeśli zobaczysz mnie w towarzystwie.-.Nigdy się nie spotkaliśmy.- Właśnie.Au revoir - powiedział i zamknął okienko.Usłyszała kroki - ktoś szedł korytarzem.Za każdym razem, gdy strażnik - uprzejmy bandyta imieniem Guillemot - przynosił jej posiłki i herbatę rozpływała się w uśmiechach.Jej starania zaczynały dawać owoce.Tego ranka, po śniadaniu, pan Klein zawołał ją do siebie i oświadczył, że będzie mogła spacerować po ogrodzie, oczywiście, w towarzystwie Guillemota [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •