[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ciesz się, chłopcze - zwrócił się do Rhysa.- Gdyby nie ona, nie nosiłbyś już głowy na karku.- Twoja też wkrótce spadnie - odburknął butny Walijczyk.Pośród ogólnego zamieszania i okrzyków tylko Newlin pozostał spokojny, ale teraz i on zareagował.Przestał się kołysać i wstał.Poły zniszczonej opończy powiewały wokół niego, chociaż zdawało się, że wiatr wcale nie wieje.Izolda krzyknęła, Rhonwen zamarła, nawet Rhys zaniechał dalszej walki.Drobna sylwetka barda zdawała się rosnąć.Jasper wiedział, że to złudzenie, ale i na nim wywarło to wrażenie.Potem Newlin przemówił głosem poważnym, powoli wymawiając słowa:- Mówią, że człowiek rodzi się po to, by walczyć.o pierwszy oddech, o kawałek chleba, o rodzinę.Walczy o swoją ziemię.Bóg dał nam oczy, by patrzeć, uszy, by słuchać, usta, by mówić.I rozum, by myśleć.Używajmy tych darów ku chwale Stwórcy.- Rozpostarł ramiona i wzrokiem ogarnął wszystkich słuchających jego słów.- Idźcie i bądźcie mądrzy.Mądrzejsi niż do tej pory.Potem usiadł i znów stał się drobnym kalekim mężczyzną, jakiego znali.Jasper raz jeszcze zerknął na Rhysa i skierował Heliosa w stronę zamku.Tak, będę mądrzejszy - pomyślał.Nie pozwolę, by kierowały mną uczucia.A kiedy ten walijski buntownik znów wpadnie w moje ręce, nie uwolnię go tak łatwo.Rhonwen też poprzysięgła sobie postępować mądrze; wiedziała, że nadchodzące dni będą dla niej ciężką próbą.Mężczyzna, który teraz traktował ją tak obojętnie, był tym samym człowiekiem, który obudził w niej emocje, jakich nigdy dotąd nie zaznała.Wiedziała, że potrzebna jej będzie mądrość i siła, by trzymać na uwięzi te namiętności.Izolda, z oczami pełnymi łez, patrzyła na jadącego przed nią Jaspera.Jakże nienawidziła kobiety, którą trzymał w ramionach.Postanowiła jednak postąpić tak, jak powiedział Newlin.Muszę być mądrzejsza, niż byłam, mądra na tyle, by na zawsze usunąć Rhonwen z życia stryja.Tylko Rhys nie przejął się słowami barda.Nie mądrość była mu potrzebna, by pokonać Anglików.Ostre stalowe miecze, wierni towarzysze - oto co było potrzebne.Trzeba tylko mieć dość koni, tarczy i zbroi.Angielscy strażnicy uwolnili go, potem dosiedli koni i odjechali.On stał jeszcze długo na łące obok dolmenu i patrzył na rozległe pola, miasteczko i widniejący w oddali zamek Rosecliffe.Przyjdzie czas, że wygnam ich wszystkich - poprzysiągł sobie.Albo zginę.Księga drugaMoże dobry Bóg sprawi swą siłą, By między nami tak jak ja chcę było.anonimowy średniowieczny wiersz9Szaleńczy galop do Rosecliffe trwał krótko, ale dla Rhonwen nie miało to znaczenia.Przez całą drogę zastanawiała się, co z nią będzie.Co Jasper zrobi ze mną po przybyciu do twierdzy?Zamkowe wieże wydały jej się dzisiaj jeszcze potężniejsze, fosa szersza, brama bardziej niedostępna.W momencie gdy kopyta koni zadudniły na zwodzonym moście, rozległy się powitalne okrzyki licznego tłumu zgromadzonego na dziedzińcu.Zdawało się, że zebrali się tu wszyscy mieszkańcy miasteczka i twierdzy, by powitać powracającą Izoldę.Dziewczynka z płaczem rzuciła się w objęcia matki, co spotęgowało jeszcze owację.Ludzie krzyczeli, wiwatowali, dopóki całkiem nie ochrypli.Jasper zeskoczył z konia i podszedł do Josselyn, by odebrać gorące podziękowania.Gdy zgiełk nieco przycichł, do uszu Rhonwen dobiegły skierowane pod jej adresem obelgi.- Suka! - krzyknął ktoś z tłumu.- Dziwka! - zawołał ktoś inny.Siedziała na koniu wyprostowana, ale każda obelga raniła ją głęboko.Najbardziej bolesne było to, że nie mogła mieć tym ludziom za złe ich wrogości.Napotkała wzrok Josselyn i dostrzegła w nich gorzki wyrzut.Przez moment myślała, że dawna przyjaciółka podejdzie do niej, ale drogę przegrodził jej Jasper.- Najpierw ja z nią porozmawiam i wypytam o pewne sprawy - zwrócił się do bratowej.- Zabierz Izoldę do zamku.Wkrótce do was dołączę.Cała uwaga zgromadzonych skupiła się na Rhonwen.Jasper podszedł do niej, bez słowa schwycił ją w talii i zdjął z siodła.Odruchowo oparła dłonie na jego ramionach.Gdy stopami dotknęła ziemi, stali przez chwilę twarzą w twarz.W innych okolicznościach mogło to wyglądać jak uścisk kochanków, ale kiedy wziął ją za rękę i pociągnął w stronę pokrytego spadzistym łupkowym dachem budynku pełniącego rolę koszar, to złudzenie natychmiast minęło.Bała się, chociaż trudno jej było określić przyczyny tego lęku.To on zażądał jej w zamian za uwolnienie Rhysa, a ona zgodziła się.Tłumaczyła sobie, że to z obawy o Rhysa, którego Jasper mógł ukarać surowiej niż ją.Teraz bała się o siebie, chociaż nie spodziewała się fizycznej kary.Nie lękała się uwięzienia, a przecież powinna być przerażona perspektywą przebywania w zamknięciu, z dala od ukochanych lasów, powinna drżeć na samą myśl o tym, że długo nie zobaczy słońca, nie poczuje powiewu wiatru.Nie, był to lęk innego rodzaju.Miała pełną świadomość, że ten mężczyzna jest w stanie złamać jej serce.Nie, to nie miało sensu.Zdawała sobie sprawę, że przecież musi opanować swoje bezsensowne reakcje na jego obecność, lecz wszystko wskazywało na to, że nie jest do tego zdolna.Wiedziała, że Jasper wyczuwa jej słabość, i zamierza ją wykorzystać.Bała się, gdyż wiedziała, do czego to może prowadzić.Tłum rozstępował się przed nimi.Słyszała coraz groźniejsze pomruki:-.żeby tak skrzywdzić dziecko!- Bez serca.!- Diabelskie nasienie.!Poczuła uderzenie w plecy.Ktoś popchnął ją ze złością.Potknęła się.Jasper odwrócił się i ją podtrzymał.Zrozumiał, co się stało, i jego furia obróciła się przeciwko otaczającemu ich zewsząd tłumowi.- Ona jest moim więźniem i sam zadecyduję o jej losie - oświadczył groźnym tonem.- Jeśli ktoś ją skrzywdzi bez mojej zgody, zostanie surowo ukarany.Czy jest to wystarczająco jasne?Tłum cofnął się nieco.Rhonwen poczuła się pewniej, chociaż wyraz twarzy Jaspera nie wróżył nic dobrego.Sobie zarezerwował prawo ukarania jej.Nawet Josselyn nie mogłaby jej pomóc, oczywiście gdyby w ogóle chciała to zrobić.Rhonwen wyprostowała się i ruszyła za nim, z każdym krokiem coraz bardziej lękając się losu, który ją czeka.Budynek, do którego zmierzali, wydawał się pusty.Jasper otworzył ciężkie, okute żelazem drzwi i poprowadził dziewczynę schodami na górę, tam gdzie znajdowały się kwatery żołnierzy.Minęli kilka pomieszczeń i zatrzymali się przy następnych ciężkich drzwiach.Jasper wepchnął ją do wnętrza niewielkiej komnaty, wszedł za nią i starannie zamknął drzwi.W izbie stało łóżko i kufer, na wbitych w ścianę hakach wisiały ubrania.To jego osobista kwatera, domyśliła się Rhon-wen.- Moja prywatna kwatera - wyjaśnił.- Musisz się do niej przyzwyczaić.Zapalił stojącą na kufrze lampę, a potem szczelnie zamknął okiennicę na jedynym wąskim oknie.W pokoju zapanował półmrok, rozjaśniony tylko bladym światłem lampy.Rhonwen była z nim sama w zamkniętym pokoju, bez najmniejszej nadziei na ucieczkę czy pomoc kogoś z zewnątrz.Ogarnął ją lęk.Nie mogę poddać się panice, pomyślała.Muszę być odważna w obliczu wroga, tak jak moi rodacy.Stracić życie.bądź coś innego.Wielu Walijczyków czekał taki los.Prawdziwą tragedią byłoby stracić godność, honor.Wyprostowała się i odważnie spojrzała w oczy ciemiężcy.- Jaka spotka mnie kara?- Kara? - Roześmiał się.- Najgorszą karą byłoby, gdybym zostawił cię tam, z tym tłumem.Oni chcą twojej krwi.Wiesz chyba o tym.- A ty planujesz coś innego, gorszego.Powiedz mi, co to będzie.Nie odpowiedział.Odpiął pas z mieczem i zawiesił go na kołku.Cały czas nie odrywał wzroku od Rhonwen [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •