[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zrobię.Stefaniakowa i Przemek siedzieli z kamiennymi twarzami azjatyckich rzeźb.Nie padło ani jedno słowo.Stonoga, blada jak tynk, koło którego stała, zacisnęła usta i odwróciła się na pięcie.Czując na plecach oskarżycielskie spojrzenie trzech par oczu, bardzo wolno wyszła do przedpokoju.Te powolne kroki kosztowały ją masę energii.Nie myślała o niczym, nie interesowała ją już sprawa wystawy i obrazów.Chciała tylko jednego: znaleźć się jak najdalej od wymuskanej kuchni pachnącej wanilią, od truskawkowej ceraty i tych trzech osób, których nienawidziła.Oparła głowę o wieszak i wtuliła policzek w szorstki szalik ojca.„Tato, dlaczego? - pomyślała, czując łzy spływające po policzkach.- Dlaczego tak?”- Ona stoi i ryczy - zaraportował głośno Przemek, który znalazł się w przedpokoju dokładnie po to, by podejrzeć siostrę.Tego już było Stonodze za wiele.Z mokrą twarzą, z rozczochraną głową rzuciła się w kierunku drzwi.Za chwilę tylko chybotanie łańcucha świadczyło o tym, że drzwi zatrzasnęły się zbyt gwałtownie.Stonoga biegła, ba, leciała po schodach, bojąc się, że ją ktoś zatrzyma.Pędziła przez podwórze, nie bacząc na to, że roztrąca idących ludzi.Nawet sobie nie wyobrażała, co powiedzą chłopcy.Nie zamierzała na nich czekać na ulicy.Pracownia malarska nic, ale to nic jej nie obchodziła.Coś wymyśli jutro w szkole.Jutro.A dziś?Zahamowała koło skwerku, gdzie stały ławki.Październikowe popołudnie, ciepłe i łagodne, zgromadziło tu sporo starszych ludzi.Przysiadła na jednej z ławek, przygładziła włosy i wytarła nos.Musiała przecież wyglądać jakoś normalnie.„Szkoda, że nie ma tu Marka! - pomyślała i zdziwiła się tym.- Przecież dopiero dziś go poznałam! Skąd ta nagła chęć spotkania kalekiego chłopca? Gdzie by tu pójść? Może do Baśki? Nie, tam mnie mama znajdzie najprędzej! Niech się trochę pomartwi, zasłużyła! - zaśmiała się gorzko, mściwie.- Nie chciała mnie puścić z Mikołajem i Kubą, to teraz połażę sama! I co ona takiego strasznego widziała w tej pracowni malarza? Przecież nie ma tam żadnych obrazów porno, skoro Mikołaj tam idzie! On jest prawdziwym znawcą sztuki nowożytnej, wszyscy o tym wiedzą.Co może być złego w pop-arcie? I w opowiadaniach o pobycie na Kubie?”Gdzieś daleko zajęczała karetka pogotowia.Ten dźwięk nasunął Stonodze wspomnienie dzisiejszego południa.„Co się stało z tym staruszkiem? - pomyślała.I nagle sama nie wierząc sobie poczuła nieprzepartą chęć dowiedzenia się wszystkiego o tym człowieku z brodą w kolorze przypalonego mleka.- Gdzie go zawieźli? Nie mogę sobie przypomnieć, a przecież lekarka głośno wołała.na ostry dyżur.ale który szpital, który?”- Już wiem! - zawołała nagle, płosząc zdumione gołębie.Zerwała się z miejsca i pobiegła w kierunku przystanku.- Przepraszam, jak dojechać do szpitala na Kielecką? - spytała nieznajomą kobietę dźwigającą wielką torbę jabłek.- Pojęcia nie mam, moje dziecko.- Kobieta była wyraźnie zmartwiona tą swoją niewiedzą.Zaraz też poszedł łańcuszek pytań:- Pani nie wie? Szkoda, dziewczynka chce do szpitala, a pan? Siedemnastką? Słuchaj, siedemnastką do końca.A potem? Potem na lewo, wzdłuż parkanu.Zapamiętałaś?Stonoga skinęła głową.Wstyd jej było, że tak wszyscy się na nią gapią.Na szczęście właśnie nadjechała siedemnastka.Wepchnęła się z trudem do zatłoczonego wozu.Ludzie wracali z pracy, z zakupów.Mieli ciężkie teczki i siatki.Wokół tężał zaduch, wszystkie szyby były szczelnie zamknięte.Tramwaj toczył się od przystanku do przystanku, to wsysając, to znów wydmuchując ludzi niczym gigantyczny odkurzacz-pompa.Ulice to zwężały się, to rozszerzały w arterie pełne świateł i sklepów.Za chwilę pomrocz-niało za oknem, przesuwały się szpalery gęstych drzew.Stonoga spłoszyła się.- Przepraszam, czy do szpitala na Kielecką to teraz trzeba wysiąść?- Jeszcze dwa przystanki - uspokoił ją mężczyzna w cyklistówce.- A potem trzeba pójść na lewo.- Dziękuję, wiem.Wysiada.Po tramwajowym zaduchu uderza ją w nozdrza zapach ziemi.Wilgotna, przeorana gleba pachnie lasem i grzybami.Wokoło porozrzucane pojedyncze domki tonące w jesiennych ogrodach.Na lewo ciągnie się, niczym wspomnienie tartaku, długi płot z nie heblowanych desek.Za płotem jakieś wykopy, sterty żwiru, piasku, samotnie sterczy żuraw budowlany.Stonoga lekko się wzdryga.Tuż nad jej głową przelatuje cała gromada wron.Ich krakanie jest spokojne i smutne.Czyjeś kroki, zmieszane głosy powodują, że dziewczynka rusza przed siebie.Płot ciągnie się w nieskończoność.Po drugiej stronie jezdni idą ludzie z łopatami.Żartują, śmieją się, palą papierosy, a niedopałki przydeptują butami.Deski pachną jakąś daleką nikłą wonią smaru czy smoły, która przywodzi na myśl łódki pływające po jeziorze Śniardwy.„Kiedy to było? - usiłuje sobie przypomnieć te szczęśliwe wakacje.- Był z nami tato, a Przemek miał chyba nie więcej jak rok.”Płot nagle się, urywa.Za nim grząskie rozjechane bajoro i już wysoki biały budynek, za nim drugi, prostokątny.Nad wejściem czerwienieje tabliczka: Szpital Miejski.Jest u celu.Dziwi ją tylko głucha cisza.Ostrożnie popycha szklane drzwi.Otwierają się bezszelestnie.Długi hol z charakterystycznym szpitalnym zapachem.Nikogo.Stonoga zatrzymuje się zaniepokojona.„Może ja źle zapamiętałam? Może to nie tu?”Ciszę przerywają kroki.W odległych korytarzach, widocznych za szklanymi taflami, bezgłośnie poruszają się ludzie w białych kitlach.Na ścianach tabliczki, w prawo, obok szatni szkic sytuacyjny.Dziewczynka staje i czyta.Kroki się zbliżają.- O tej porze nie wolno obcym wchodzić na teren szpitala! - starszy mężczyzna w szarym fartuchu mówi głosem zrzędliwym, nudnym od stałego powtarzania tych samych słów.- Odwiedziny w czwartki od piętnastej do osiemnastej.Stonoga odwraca się zaskoczona.Tego w ogóle nie wzięła pod uwagę.Chciała zobaczyć staruszka, dowiedzieć się, kim jest, jak się czuje, to wszystko.- Przepraszam, czy.czy pan nie wie, gdzie tu leżą chorzy na.serce?Szatniarz uważnie przygląda się dziewczynce.Coś w jej wyglądzie uderzyło go, nie wie co.- Ktoś z rodziny?Stonoga nie chciała kłamać, ale bała się powiedzieć prawdę.Bardzo się bała, że ten nieprzychylny wąsacz z dwudniowym zarostem na zapadniętych policzkach bez słowa wyrzuci ją na ulicę.Skinęła głową, robiąc przy tym nieszczęśliwą minę dziewczynki z zapałkami.- Dziś go przywiozło pogotowie.Stracił przytomność na ulicy.pan rozumie?Rozumiał.Kiedy szpital miał ostry dyżur, karetki przywoziły tu takich co pewien czas.Pokiwał głową.- I tak cię nie wpuszczę.Do takiego z zawałem nie wolno! Jak się nazywa?Stonoga wpadła w popłch.„Skąd mam wiedzieć? To był obcy człowiek.ale nie mogę się do tego przyznać!”- Nowak - strzeliła bez zastanowienia.- Feliks Nowak.Szatniarz przyjrzał się jej drżącym ustom.- Zaczekaj.Sprawdzę w dyżurce.Stój tutaj i nigdzie nie odchodź!Stała.Stary zniknął za jedną ze szklanych ścian.Trwało to dość długo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]