[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Masz na imię Ewa, tak? Skinęłam głową.Kwiecista była nieźle utrzymaną pięćdziesięciolatką.Niestety, o zdecydowanie złym guście.Dwa złote, grube łańcuchy zwisały jej z szyi aż do pasa.- Tak sobie myślę.a może puściliby nas.za szmal?- Co? - nie zrozumiałam - Słuchaj - pochyliła się do mnie konfidencjonalnie.- Ty już znasz tu parę osób.Obserwowałam cię.Może byś z nimi pogadała? Może się zrzucą?Osłupiałam.Nigdy by mi taka myśl nie przyszła do głowy.- To nonsens.Oni żądają góry pieniędzy.Co my im możemy dać?Kręciła głową o gęstych, kasztanowych włosach.Jej twarz pomimo wielogodzinnego siedzenia w dusznym, nie przewietrzonym pomieszczeniu wyglądała, jakby Kwiecista dopiero co wyszła z salonu piękności.Ani śladu rozmazanego podkładu czy tuszu.Lekki cień opalenizny, pochodzący zapewne z buteleczki najdroższej firmy.Nawet rzęsy grubo pociągnięte mascarą wydawały się naturalne.Wiedziała, jak się malować, i bardzo pilnowała swego wizerunku.Muszę szczerze przyznać, że to mi imponowało.Sama bardzo rzadko używałam szminki.A i tak po półgodzinie przeważnie nie było już po niej śladu.- Trzeba pogadać z ludźmi - Każdy ma trochę dolarów.Nikt nie jedzie w podróż bez pieniędzy - Założę się, że w tym samolocie uzbiera się niezła sumka.Co, nie mam racji?Wzruszyłam ramionami, wizja wyciągnięcia własnej studolarówki ze stanika niezbyt mi się uśmiechała.Poza tym nie wierzyłam w finansowe konszachty z Rolexem i jego ferajny.- No.nie wiem.Zapytam - Ale kogo?- Pana Zdzisia.Zacznij od niego.Powiedz, że rozmawiałaś z Kołakową.To ja.Małżeństwo Kondków rozłożyło się na trzech siedzeniach.Mieli torbę z wiktuałami i własne butelki wody mineralnej.Pan Zdzisio już po raz któryś nerwowo pogryzał kabanosy.Nie mogłam się do nich przysiąść, bo nie było miejsca.Szczęśliwie za nimi nie siedział nikt.Już nie siedział.Po poprzedniej „lokatorce” została paczka pierników i chusteczki higieniczne.Ich właścicielka od niedawna napawała się wolnością.- Proszę pani - poklepałam po ramieniu mlecznoskórą Basię - jest propozycja nie do odrzucenia.Zdzisio o mało co nie udławił się kabanosem.- Jaka?- Pani Kołakową.ta w kolorowej bluzce, sądzi, że powinno się zaproponować porywaczom łapówkę.Basia skrzywiła usta.- Bzdura.Co my im możemy dać? Tysiąc dolarów? Ale jej mąż miał całkiem inne zdanie.- To jest pomysł.Trzeba próbować wszystkiego.Kto nie ryzykuje, w kiciu nie siedzi, no nie? Kto ma z nimi gadać?- Pan - nikt inny nie przychodził mi do głowy.- Zdzisiu, nie! - Basia Kondkowa chwyciła męża za rękę.- Zabiją cię!- Za co? Że chcę im dać forsę? - Jego zdziwienie było szczere.- Ty też idziesz?- Nie - pokręciłam głową.- Już raz dostałam lufą w szczękę.Dziękuję bardzo.A ponadto mam tylko sto dolarów.Na mlecznej skórze pani Basi wykwitły rumieńce.Denerwowała się dużo przed czasem.- Z takim papierkiem to do.sedesu! - prychnął Zdzisio.- Jedziesz, dziewczyno, na Kanary bez forsy?Oburzyłam się w duchu.Sądzę, że wycieczka jest dostatecznie kosztowna, by nie obskubywać rodziny do gołej skóry.- Dla mnie sto zielonych to dużo.To co mam powiedzieć Kołakowej?Zdzisio uniósł się z fotela.- Która to?Pokazałam palcem, choć mnie w dzieciństwie uczono, by tego nie robić.- Dobra.Pogadam z babką.Wygląda na nadzianą.Domyśliłam się, czym miałoby być owo szlachetne nadzienie.Dwa potężne łańcuchy na szyi wystarczyłyby na wstęp do każdej rozmowy o interesach.Wróciłam na swoje miejsce, ale ciekawość nie pozwalała mi zaprzestać obserwacji.W ciągu półgodziny Zdzisio wraz z Kołakową przefiltrowali co najmniej czterdziestu pasażerów.- O co chodzi? - spytała pani Marianna widząc, że wciąż wyciągam szyję.- Zbierają pieniądze.Na okup.Parsknęła śmiechem.Trochę zbyt głośnym.Jej duże zęby błysnęły w półmroku.Chyba ma sztuczną szczękę! - pomyślałam nieco spłoszona.- Idioci! Nie wiedzą, o co chodzi w tej grze.Spojrzałam na nią z nadzieją.- A pani wie?Oparła głowę o poduszeczkę.Spoważniała.- Sądzę, że o parę milionów.- Złotych?Znów się roześmiała.Gardłowo.- Dziecko, nie bądź naiwna.Dolarów, naturalnie.Ci biedni nowobogaccy sądzą, że ich zaskórniaki, choćby i duże, wystarczą dla czwórki bandytów zdecydowanych na wszystko? Ci ludzie są mordercami.Nie można o tym zapomnieć.- Ale ci nasi myślą tylko o uwolnieniu siebie - upierałam się bez sensu.- Za dwie, trzy godziny znów wypuszczą dwadzieścia osób [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •