[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast myśleć o sobie ludzie myślą o losie tych kocy, które biorą ze sobą; może zgubią je w ucieczce, może koce zbroczą się krwią, gdy oni będą umierać, może zabierze je jakiś faszysta i pokaże w mieście jako zdobycz.Ale.cóż znaczy koc?Powyżej, jakby ponad chmurami, słyszą ruchy nieprzyjacielskiej kolumny.Wielkie koła, które toczą się po zakurzonej drodze, przy zgaszonych latarniach, kroki zmęczonych już żołnierzy, którzy pytają swych dowódców: czy jeszcze daleko? Ludzie Prostego rozmawiają półgłosem, jakby kolumna przechodziła tuż za ścianą chaty.W tej chwili słychać charakterystyczne postukiwanie łyżek o miski z gotowanymi kasztanami: nie wiadomo, kiedy będą znowu jedli.Tym razem nawet kucharz pójdzie na akcję; teraz rozdziela kasztany, przeklinając półgłosem, z oczami zapuchniętymi od niewyspania.Giglia również wstała, krąży wśród przygotowujących się do wymarszu mężczyzn i daremnie usiłuje być użyteczną.Mańkut zatrzymuje' się od czasu do czasu i spogląda na nią.— Giglia — mówi — byłoby nieostrożnie, gdybyś została tu w obozie sama.Nigdy nic nie wiadomo.— A gdzie chcesz, żebym szła? — pyta Giglia.— Włóż spódnicę i idź do wsi, kobietom nic nie zrobią.Prosty, powiedz jej, żeby sobie poszła, że nie może zostać tutaj sama.Prosty nie jadł kasztanów i z podniesionym kołnierzem, prawie bez słów, kieruje przygotowaniami ludzi.Nie podnosi głowy i nie odpowiada od razu.— Nie — mówi.— Lepiej, żeby tu została.Giglia spogląda na męża, jakby chciała powiedzieć: „A widzisz?” Później ludzie odsuwają ją na bok, mówiąc: — Nie kręć się pod nogami — więc w rezultacie wraca spać.Pin również kręci się wśród ludzi, niczym myśliwski pies na widok przygotowań swego pana.„Bitwa — myśli usiłując się podniecić.— Teraz będzie bitwa.„— Więc który mam wziąć? — mówi do Giacinta.Komisarz ledwie zwraca na niego uwagę.— Co?— Który karabin mam wziąć? — pyta Pin.— Ty? — mówi Giacinto.— Ty nie idziesz.— Ale przecież ja idę!— Odczep się.To nie jest okazja, żeby zabierać z sobą dzieci.Prosty nie chce.Odczep się.Pin jest teraz wściekły.Pójdzie za nimi bez broni, dokuczając im tak długo, dopóki nie zaczną do niego strzelać.— Prosty, Prosty, powiedz, czy to prawda, że nie chcesz, żebym z wami poszedł?Prosty nie odpowiada, zaciągając się co chwila niedopałkiem papierosa, zupełnie jakby go gryzł.— No, właśnie! — woła Pin.— Cholerny świat, powiedział, że nieprawda.„Teraz walnie minie w kark” — myśli.Lecz Prosty nic nie mówi.— Czy mogę iść na akcję, Prosty? — pyta Pin.Prosty pali dalej.— Prosty powiedział, że mogę iść, słyszałeś, Giacinto? — mówi Pin.Teraz Prosty powie na pewno: „Nie nudź! Zostaniesz na miejscu!” Ale nie mówi nic, dlaczego? Pin woła bardzo głośno:— Więc idę!I powoli, pogwizdując i chcąc zwrócić na siebie uwagę, zmierza ku miejscu, gdzie leży wolna broń.Wybiera najlżejszy karabin.— Więc biorę ten — mówi głośno.— Czy on jest czyjś, ten?Nikt mu nie odpowiada.Pin wraca powoli, kołysząc karabin na pasie do przodu i do tylu.Siada na ziemi, tuz naprzeciwko Prostego, i zaczyna sprawdzać zamek, celownik, spust.Nuci:— Ja mam karabin! Ja mam karabin! Ktoś mówi:— Cicho bądź! Zwariowałeś?Ludzie zaczynają ustawiać się w dwuszereg, pluton obok plutonu, drużyna obok drużyny.Amunicyjni rozdzielają między sobą zmiany służby.— A więc zrozumieliście — mówi Prosty.— Oddział zajmie pozycję na Pellegrino, pomiędzy przełęczą i drugim wąwozem.Kuzyn obejmie dowództwo.Otrzymacie tam rozkazy z batalionu.Wszystkie oczy kierują się ku niemu, oczy zaspane i posępne, przysłonięte kosmykami włosów.— A ty? — pytają go.Na opuszczonych rzęsach Prostego widać krople ropy.— Ja jestem chory — mówi.— Nie mogę iść.Teraz niech się dzieje, co chce.Ludzie nic jeszcze nie mówią.„Jestem człowiekiem skończonym” — myśli Prosty.Teraz niech się dzieje, co chce.Straszne jest, że ludzie nic nie mówią, nie protestują.To znaczy, że wydali już na niego wyrok, są zadowoleni, że odrzucił ostatnią próbę, być może spodziewali się tego po nim.A jednak nie rozumieją, co skłoniło go do tej decyzji; zresztą i on sam, Prosty, nie zdaje sobie dokładnie sprawy z przyczyn swego postępowania.Ale teraz niech się już dzieje, co chce, nie pozostaje nic innego, jak pozwolić unieść się prądowi.Pin, w przeciwieństwie do innych, rozumie wszystko: jest niezwykle czujny, wysunął język spomiędzy zębów, policzki mu pałają.Tam, na wpół zagrzebana w sianie, leży kobieta z gorącą piersią pod męską koszulą.Gorąco jej nocą w sianie i bez przerwy przewraca.się z boku na bok.W pewnej chwili, gdy wszyscy spali, wstała, zdjęła spodnie i nago wsunęła się pod koce.Pin to widział.Podczas kiedy w dolinie rozszaleje bój, w chacie będą się dziać dziwne rzeczy, o wiele bardziej podniecające niż bitwa.I dlatego Prosty pozwala, żeby Pin poszedł na akcję.Pin położył karabin tu stóp i siedzi niesłychanie uważnie każde poruszenie.Ludzie formują kolumny, nikt nie wzywa Pina, żeby stanął w szeregu.W pewnej chwili sokół, który siedzi na szczycie dachu, zaczyna rozpaczliwie bić podciętymi skrzydłami.— Babeuf! Muszę nakarmić Babeufa! — woła Mańkut i biegnie po woreczek z pokarmem dla ptaka.Wtedy wszyscy zaczynają wymyślać na kucharza i na sokoła, jakby chcieli skupić cały swój gniew na czymś określonym.— Żebyś zdechł ty i ten twój sokół! Złowróżbne ptaszysko! Zawsze, kiedy się drze, zdarza się jakieś nieszczęście.Ukręć mu łeb!Mańkut stoi naprzeciwko nich z sokołem uczepionym pazurami jego ramienia i karmi go kawałkiem mięsa patrząc z nienawiścią na towarzyszy.— Sokół jest mój i nie macie tu nic do gadania, jak będę chciał, wezmę go ze sobą na akcję, rozumiecie?— Ukręć mu łeb! —.krzyczy Długi Zena, zwany Drewnianą Czapką.— Nie czas teraz myśleć o sokołach.Ukręć mu łeb, a jak nie, to zrobimy to sami!I robi ruch, jakby chciał złapać ptaka.Lecz potężne uderzenie dzioba spada na grzbiet jego dłoni, z rany sączy się krew.Sokół stroszy pióra, rozwiera skrzydła i nie przestaje wrzeszczeć, tocząc dookoła żółtymi oczyma.— Widzisz! Widzisz! Wiedziałem, kogo biorę! — mówi kucharz.Wszyscy ludzie skupili się wokół niego z najeżonymi gniewem brodami, wznosząc ku górze pięści.— Ucisz go! Ucisz go! Przynosi nieszczęście! Sprowadzi nam na kark Niemców!Długi Zena, zwany Drewnianą Czapką, wysysa krew z rany.— Zabijcie go! — woła.Książę, z automatem przewieszanym przez ramię, wyciąga zza pasa pistolet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •