[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdradziecka plama przybrała kształt i kolor serca na karcie do gry.Zdjął klucz z kółka i przypatrywał mu się przez chwilę, nieobecny, zatopiony w myślach.- To klucz, który wiedzie do królestwa rzeczy niewyobrażalnych - odezwał się.W jego niskim głosie pobrzmiewały tony wielkich katedralnych organów, które grając, wydają się rozmawiać z Bogiem.Nie zdołałam powstrzymać krótkiego szlochu.- Och, moje kochanie, moje małe kochanie, ty, która ofiarowałaś mi biały dar muzyki - powiedział nieomal ze smutkiem.- Moje małe kochanie, nigdy się nie dowiesz, jak nienawidzę światła dnia.Po czym rozkazał ostro: - Klęknij!Uklękłam przed nim, a on przycisnął lekko klucz do mojego czoła i chwilę go tak przytrzymał.Skóra zapiekła mnie trochę, a gdy mimochodem spojrzałam w lustro, zobaczyłam, że plama w kształcie serca przeniosła się na moje czoło, pomiędzy brwi, jak znak kastowy u braminki.Albo jak znamię Kaina.Klucz natomiast połyskiwał teraz tak jasno, jakby dopiero co opuścił warsztat.Mąż wsunął go z powrotem na kółko i wydał takie samo ciężkie westchnienie, jak wtedy, kiedy powiedziałam, że za niego wyjdę.- Moja dziewico arpeggiów, gotuj się na mękę.- Jaką formę ona przybierze? - zapytałam.- Ścięcia - wyszeptał prawie lubieżnie.- Idź i wykąp się, włóż tę białą suknię, którą miałaś na sobie, kiedy słuchałaś Tristana, i naszyjnik, który wyobraża twój koniec.Ja tymczasem udam się do zbrojowni, moja droga, naostrzyć paradny miecz pradziada.- A służba?- Odbędziemy naszą ostatnią posługę w ścisłym gronie rodzinnym.Odprawiłem ich.Jeśli wyjrzysz przez okno, zobaczysz, jak zmierzają na ląd.Wzeszło już pełne, blade światło poranka.Pogoda była szara, nieokreślona, oleiste morze miało złowieszczy wygląd, ponury dzień na umieranie.Widziałam, jak posuwają się po grobli, każda pokojówka i podkuchenna, każdy kuchcik i pomywaczka, lokaj, praczka, każdy wasal zatrudniony w tym wielkim domu; większość piechotą, kilkoro na rowerach.Pozbawiona oblicza ochmistrzyni wlokła się z wielkim koszem.Domyślałam się, że wpakowała do niego, co tylko udało jej się wynieść ze spiżarni.Markiz najwidoczniej udzielił szoferowi pozwolenia na wypożyczenie auta na cały dzień, pojawiło się bowiem na końcu, sunąc majestatycznie, jak gdyby ów pochód był konduktem, a ono już wiozło moją trumnę na pogrzeb na lądzie.Wiedziałam jednak, że nie w poczciwej bretońskiej ziemi znajdę spoczynek jako ostatnia, wierna kochanka.Inny los mnie czekał.- Dałem im wolny dzień z okazji naszego ślubu - wyjaśnił.I uśmiechnął się.Wpatrywałam się uważnie w rzednący pochód, ale nie mogłam dostrzec nigdzie Jeana-Yves'a, naszego ostatniego sługi, najętego zaledwie poprzedniego ranka.- Idź teraz.Wykąp się i przebierz.Oczyszczający obrzęd i ceremonialne wdzianie szat, potem ofiara.Czekaj w pokoju muzycznym, aż zatelefonuję po ciebie.Nie, moja droga! - uśmiechnął się, bo popatrzyłam zdziwiona, przypomniawszy sobie, że linia jest głucha.- Wewnątrz zamku można telefonować do woli, ale na zewnątrz - wykluczone.Szorowałam czoło szczotką do paznokci, jak przedtem klucz, ale czerwone znamię z czoła też nie chciało zejść, choć robiłam, co mogłam, wiedziałam więc, że będę je nosić do śmierci, co zresztą nie miało trwać długo.Następnie przeszłam do ubieralni i włożyłam ów kostium ofiary autodafe, białą muślinową suknię, którą mi kupił, bym wysłuchała w niej Liebestod.Dwanaście młodych kobiet rozczesywało w lustrach dwanaście apatycznych snopów brązowych włosów; wkrótce nie będzie ani jednej.Masa otaczających mnie kalii wydzielała teraz stęchłą woń.Wyglądały jak trąby aniołów śmierci.Na toaletce, zwinięta jak wąż, który za chwilę zaatakuje, leżała rubinowa obroża.Już teraz niemal bez życia, z chłodem w sercu zeszłam po spiralnych schodach do pokoju muzycznego, gdzie odkryłam, że nie zostałam porzucona.- Mogę być dla ciebie pewną pociechą - powiedział chłopiec.- Chociaż nie na wiele się zdam.Przysunęliśmy taboret do otwartego okna, żebym mogła, jak długo się da, czuć prastary, kojący zapach morza, które z czasem oczyści wszystko, wybieli stare kości, zmyje wszelkie plamy.Ostatnia pokojówka już dawno przebiegła groblę, którą teraz, skazany jak ja na swój los, zagarniał przypływ; drobne fale rozpryskiwały się na starych kamieniach.- Nie zasługujesz na to - powiedział.- Któż może wiedzieć, na co zasługuję, na co nie - odparłam.- Nic nie uczyniłam, ale być może jest to dostateczny powód, by mnie skazać.- Okazałaś mu nieposłuszeństwo - zauważył.- Dla niego to dostateczny powód, żeby cię ukarać.- Zrobiłam tylko to, co wiedział, że zrobię.- Jak Ewa - odrzekł.Przeraźliwy, rozkazujący dźwięk telefonu.Niech sobie dzwoni.Ale mój kochanek zdjął mnie z taboretu i postawił na podłodze.Wiedziałam, że muszę podnieść słuchawkę.Była ciężka jak ziemia.- Na dziedziniec.Natychmiast.Kochanek pocałował mnie i wziął za rękę.Pójdzie ze mną, jeśli go poprowadzę.Odwagi.Kiedy pomyślałam o odwadze, przypomniała mi się matka.Wtem zobaczyłam, że w twarzy kochanka drgnął muskuł.- Tętent konia! - zawołał.Rzuciłam ostatnie, rozpaczliwe spojrzenie przez okno.Chyba cud: zobaczyłam jeźdźca na koniu galopującym z zawrotną szybkością po grobli, choć fale uderzały już teraz na wysokość końskich pęcin.Jeźdźcem była kobieta, która zamotała w pasie czarną spódnicę i pędziła na złamanie karku - szalona, wspaniała amazonka we wdowich szatach.I znowu zadzwonił telefon.Z każdą chwilą matka się przybliżała.- Przybędzie za późno - powiedział Jean-Yves, a jednak nie potrafił przytłumić w głosie nuty nadziei, że choć musi się to zdarzyć, to jednak może się nie zdarzyć.Trzeci nieprzejednany dzwonek.- Czy mam wejść do nieba, by cię sprowadzić na dół, święta Cecylio? Ty zła kobieto, chcesz, bym do swoich zbrodni dodał zbezczeszczenie małżeńskiego loża?A więc mam zejść na dziedziniec, gdzie mój małżonek w spodniach od londyńskiego krawca i koszuli od Turnbulla i Assera9 oczekuje przy pieńku katowskim, dzierżąc w ręku miecz, który jego pradziad ofiarował Małemu Kapralowi na znak poddania się Republice, zanim się zastrzelił.Ciężki, nagi miecz, szary jak ten listopadowy poranek, ostry jak bóle porodowe, śmiertelny.Na widok mojego towarzysza mąż zauważył:- Niech ślepiec prowadzi ślepca, tak? Ale czy nawet tak zadurzony młodzieniec jak ty może sądzić, że ona naprawdę była ślepa na własne żądze, kiedy przyjęła ode mnie pierścień? Oddaj mi go, wszetecznico.W opalu zgasły wszystkie ognie.Chętnie zsunęłam pierścień z palca i nawet w tym żałobnym miejscu moje serce stało się lżejsze, kiedy pozbyłam się klejnotu.Mąż wziął go delikatnie i umieścił na czubku swego małego palca; dalej pierścień nie wchodził.- Wystarczy mi dla tuzina kolejnych narzeczonych - powiedział.- Na pieniek, kobieto.Nie, zostaw chłopca, zajmę się nim później przy użyciu mniej wzniosłego narzędzia niż to, którym zaszczycam moją małżonkę, nie obawiajcie się bowiem, iż śmierć was rozłączy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •