[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobrą nowiną-jeśli w ogóle można tak powiedzieć - było to, że nie powinniśmy mieć trudności z ustaleniem jego nazwiska.Miał nietknięte zęby, a w zębach były plomby, więc przy odrobinie szczęścia policja mogła porównać zdjęcia ze zdjęciami rentgenowskimi w kartotekach dentystycznych.Odkryłem również stare złamanie lewej kości piszczelowej.Dawno się zagoiło, lecz była to kolejna wskazówka, która mogła pomóc ustalić tożsamość zamordowanego.Poza tym mogłem jedynie potwierdzić to, co powiedziałem Mackenziemu w lesie.Denat był młodym białym mężczyzną, któremu roztrzaskano czaszkę ciężkim, tępym narzędziem.Sądząc po promienistym kształcie dziur w kości, najprawdopodobniej dużym młotkiem albo pobijakiem.Usytuowanie ran oraz ich rozległość wskazywały na to, że uderzono go kilka razy od tyłu.Po tak długim czasie trudno było powiedzieć na pewno, czy to właśnie te urazy go zabiły, ale przypuszczałem, że tak.Tak silne ciosy musiały doprowadzić do natychmiastowej śmierci i chociaż nie sposób było ustalić, czy morderca nie zrobił mu czegoś przedtem, na kościach nie znalazłem innych śladów przemocy.Nie miałem podstaw, by sądzić, że jego śmierć łączy się jakoś z ostatnimi wydarzeniami w Manham.Nasz morderca polował na kobiety, nie na mężczyzn, i chociaż musieliśmy jeszcze zaczekać na wyniki badań, wątpiłem, żeby ta ofiara pochodziła stąd.W miasteczku tej wielkości nie można zniknąć niezauważenie, zwłaszcza na tak długo.Poza tym zabójstwo to nie było pod żadnym względem podobne do zabójstwa Sally Palmer.Zwłoki Sally pozostawiono na otwartej przestrzeni i podczas gdy jej zmasakrowano twarz, czy to w napadzie szału, czy to po to, żeby uniemożliwić identyfikację, twarz mężczyzny z lasu była nietknięta.Według najbardziej prawdopodobnego scenariusza, zarówno on, jak i morderca, pochodzili spoza Manham.Morderca zabił i przywiózł tu ciało, żeby ukryć je w leśnej głuszy.Jednakże na wszelki wypadek poświęciłem aż za dużo czasu na poszukiwanie charakterystycznych wyżłobień na kręgach szyjnych denata.Może dlatego, że jeszcze tydzień wcześniej jedyną cechą wyróżniającą Manham było to, że miasteczko leżało na odludziu.Teraz mieliśmy tu dwa zabójstwa, jedno świeże, drugie sprzed lat, no i jedno zaginięcie.Trudno było oprzeć się wrażeniu, że stoimy u progu jakiejś tajemnicy.Jeśli Manham dopiero teraz zaczynało zdradzać swoje sekrety, nie sposób było przewidzieć, czego jeszcze możemy się dokopać.Myśl ta bynajmniej mnie nie pocieszyła.Przejrzałem gazetę, lecz zrobiłem to bez większego zainteresowania.Rzuciłem ją na stolik i dopiłem kawę.Nadeszła pora na prysznic.Tak, prysznic, a potem lunch u Henry’ego.Po lunchu miałem spotkać się z Jenny, dlatego byłem zdenerwowany i podniecony.Miałem też wyrzuty sumienia, bo nie powiedziałem o tym Henry’emu.Wiedziałem, że na pewno pożyczy mi żaglówkę, lecz wiedziałem również, że liczy na dłuższe spotkanie, tymczasem ja zamierzałem je skrócić i uciec.Może powinienem był je przełożyć, jedno albo drugie.Ale nie chciałem go zawieść, poza tym nie wiedziałem, kiedy znowu będę miał okazję popływać.Nie chciałem czekać.Dlaczego? - jadził cyniczny głos w mojej głowie.Aż tak bardzo chcesz zobaczyć Jenny? Naprawdę? Postanowiłem o tym nie myśleć.Wstałem i poszedłem wziąć prysznic, a pytanie pozostało bez odpowiedzi.Zanim dotarłem do przychodni, rozbolała mnie głowa.Ale nie dokuczała mi aż tak bardzo, żeby nie ucieszył mnie zapach pieczeni wołowej, który poczułem, gdy tylko tam wszedłem.Zamiast zapukać, głośno zawołałem, jak zwykle.- Tutaj!- Był w kuchni.Przeszedłem przez dom.W kuchni było gorąco mimo otwartych na oścież przeszklonych drzwi z widokiem na ustronny, zielony ogródek.Henry kręcił ciasto na Yorkshire pudding, a tuż obok niego stał pusty kieliszek.Jak na tak upalne popołudnie, nie była to najlepsza strawa, lecz jeśli chodziło o niedzielny lunch, pan doktor był tradycjonalistą.- Już prawie gotowe - powiedział, przekładając ciasto do brytfanny.Zasyczał i zaskwierczał gorący tłuszcz.- Jak tylko dojdzie, możemy jeść.- Pomóc ci?- Tak, nalej nam po kielichu.Piję jakiegoś sikacza, ale otworzyłem butelkę, naprawdę przedniego wina.Musiało trochę pooddychać, ale powinno być już dobre.Chyba że wolisz piwo.- Nie, wino.Henry podjechał wózkiem do piecyka.Otworzył drzwiczki, odchylił się do tyłu, uciekając przed podmuchem gorąca i wstawił do duchówki brytfannę.Nieczęsto gotował, ale jeśli już gotował, zawsze podziwiałem jego zręczność i zastanawiałem się, jak poradziłbym sobie na jego miejscu.Z drugiej strony, nie miał zbyt wielkiego wyboru.No i nie należał do ludzi, którzy łatwo się poddają.- Już - rzucił, zatrzaskując drzwiczki.- Jeszcze tylko dwadzieścia minut i możemy jeść.Boże, człowieku, nie nalałeś jeszcze wina?- Już, już, za chwileczkę.- Właśnie zaglądałem do szuflady.- Masz aspirynę? Głowa mnie boli.- Jeśli nic tam nie ma, musisz poszukać w szafce z lekami.W szufladzie znalazłem tylko puste pudełko po paracetamolu.Korytarzem doszedłem do pokoju, który pełnił też funkcję gabinetu lekarskiego, odkąd u niego zamieszkałem.Przechowywaliśmy tam leki i różnego rodzaju przybory.Henry lubił chomikować i trzymał tam również stare proszki, butelki, buteleczki i narzędzia lekarskie, które odziedziczył po swoim poprzedniku.Prawdopodobnie łamał tym samym wiele przepisów BHP, lecz nigdy nie darzył szacunkiem nadmiernie rozbudowanych regulaminów i biurokracji.Jego kolekcja okrywała się kurzem w eleganckiej wiktoriańskiej gablotce, która stanowiła miły kontrast w porównaniu z brzydką stalową szafką i małą lodówką gdzie przechowywaliśmy szczepionki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •