[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aż dziw, że nie mam jeszcze wrzodów żołądka.Dwadzieścia minut później znajdowali się już tysiąc metrów od uszkodzonej "Providence".McCafferty podniósł słuchawkę starego radia.–"Chicago" wzywa "Providence".–Nie spieszyłeś się, Danny.–Gdzie jest Todd?–Już dwie godziny temu popłynął za czymś na zachód.Straciliśmy z nim kontakt.Nie łapiemy żadnych sygnałów.–W jakim stanie jesteście?–Z sonaru pozostał tylko ogon.Możemy wypuszczać torpedy.W centrali ciągle nam kapie na głowy, ale dopóki nie schodzimy poniżej stu metrów, daje się wytrzymać.–Możecie płynąć szybciej?–Próbowaliśmy z prędkością ośmiu węzłów.Nic z tego nie wyszło.Rozpada się kiosk.A jeszcze gorszy jest hałas.Sześć węzłów to wszystko, na co nas stać.–Dobrze.Skoro działa wam ogon, popłyniemy kilka mil przed wami.Dajmy na to pięć.–Dzięki, Danny.McCafferty odwiesił słuchawkę.–Sonar, macie coś?–Nic, sir.–Dwie trzecie naprzód.Gdzież, do licha, podział się ten cholerny "Boston"? – myślał kapitan.–Ciekawe, że wszystko tak się nagle uspokoiło – mruknął pierwszy oficer.–Tak, tak, uspokajaj mnie.Wiem, że zachowuję się jak paranoik, ale tak już jest, że zachowuję się jak paranoik – McCafferty'emu śmiech był bardzo potrzebny.– No dobrze.Będziemy teraz wchodzić w sprint i zwalniać.Piętnaście minut sprintu i dziesięć dryfowania.Tak długo,aż oddalimy się od "Providence" na odległość pięciu mil.Wtedy ustalimy szybkość na sześć węzłów.Muszę się przespać.Proszę powiedzieć oficerom dyżurnym i szefom, że załoga również powinna odpocząć.Przeżyliśmy gorące chwile i wszystkim należy się trochę wytchnienia.McCafferty wziął pół kanapki i ruszył do kajuty.Dzieliło go od niej zaledwie osiem kroków.Po drodze pochłonął sandwicza.–Kapitan proszony do centrali – obudziły go słowa płynące z głośnika.Wydawało mu się, że zaledwie przed chwilą zamknął oczy.Wychodząc z kajuty spojrzał na zegarek.Spał półtorej godziny.Dobre i to.–Coś nowego? – spytał pierwszego oficera.–Prawdopodobnie kontakt z okrętem podwodnym.Z lewej burty.Dopiero co wykryliśmy jego obecność.Pozycja zmienna, ale bardzo blisko.Brak jeszcze charakterystyki.–"Boston"?–Być może.Nie chcę, by Todd zginął od mojej torpedy – stwierdził w myślach McCafferty.Przez chwilę zastanawiał się, czy nie polecić "Providence", by bez względu na czyniony hałas popłynęła najszybciej, jak może.Wiedział jednak, że to przemawia przez niego zmęczenie.Zmęczeni ludzie popełniają błędy.A przede wszystkim podejmują niewłaściwe decyzje.Danny, kapitan nie może sobie na to pozwolić – skarcił się w duchu."Chicago" płynął z prędkością sześciu węzłów.Przy tej szybkości nie wytwarzał prawie żadnego hałasu.Nikt nas nie usłyszy – mówił sobie kapitan.– Chyba… prawdopodobnie… Bo tak naprawdę, to nie możesz być niczego pewny.Wszedł do przedziału hydrolokacji.–I co pan o tym sądzi, szefie?–Jest tam, kapitanie.Ten kontakt to istne cacko.Proszę popatrzeć, jak pojawia się i znika.W porządku, tkwiw tamtym miejscu, ale by go namierzyć i utrzymać na sonarze, trzeba dobrego fachowca.–"Boston" kilka godzin temu popłynął na zachód.–Ale mógł już wrócić, sir.Tylko Bóg wie, jak jest cichy.Może to być również poruszający się na bateriach tango.Nie mam wystarczającej ilości sygnałów, by to ustalić.Proszę mi wybaczyć, sir, ale po prostu nie wiem.Szef sonaru potarł zaczerwienione oczy i głęboko westchnął.–Ile potrzebuje pan czasu, by to sprecyzować?–Też nie wiem, sir.–Kiedy już się z tym uporamy, wyśpi się pan, szefie.Zgłosił się oficer z grupy prowadzącej namiar.–Obliczyliśmy wstępnie odległość, sir.Pięć tysięcy metrów.Wydaje się, że trzyma kurs wschodni.Próbujemy to uściślić.McCafferty polecił centrali ogniowej wprowadzić dane do komputera.–A to co znowu? – zapytał szef hydrolokacji.– Kolejny kontakt.Posuwa się za pierwszym.Współrzędne: dwa-pięć-trzy.Tropi jednostkę przed sobą.–Musi pan koniecznie ich zidentyfikować, szefie.–Za mało danych, kapitanie.Oba okręty się czają.Czy jeden z nich to "Boston"? – zastanawiał się McCafferty.– Jeśli tak, to który? Jeśli ten pierwszy, to czy mamy go ostrzec, zdradzając przy tym swoją pozycję?A może strzelać, ryzykując, że zniszczymy własną jednostkę?A może w ogóle nic nie robić?McCafferty podszedł do planszetu radiolokacyjnego.–Jak daleko jest ten pierwszy od "Providence"?–Nieco ponad cztery tysiące metrów.Zbliża się do niej z lewej burty.–Prawdopodobnie ją namierzył – pomyślał głośno kapitan.–Ale kim, do licha, jest? – zapytał oficer namiarów.–I co znaczy ta sunąca za nim sierra-2?–Ster piętnaście stopni w lewo – zarządził cicho kapitan.,–Torpeda w wodzie.Współrzędne: dwa-cztery-dziewięć.–Dwie trzecie naprzód – to polecenie McCafferty wydał już pełnym głosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •