[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz jej bratanek tam mieszka i to naprawdę dziwne.Georgette Wells skrzyżowała ramiona.— Trochę zimno, prawda? Zwariowana pogoda.Pewnie przez ten sprej do włosów w warstwie ozonowej.W każdym razie — ciągnęła, podczas gdy Ruth wpatrywała się w nią, a Dana łowiła każde słowo — miałam bardzo dziwne przeczucie, że coś się stało Ethel i ten palant, jej były mąż, maczał w tym palce.— I nie zapominaj, mamo — wtrąciła Dana — że wrócił w środę i wyglądał, jakby czegoś się bał.— Miałam do tego dojść.Widziałaś go w środę.To było piątego, więc pewnie dostarczył czek.Potem ja widziałam go wczoraj.No, niech mi pani powie, po co tu wracał? I nikt nie widział Ethel.No więc tak sobie myślę, że ten facet coś jej zrobił i zostawił ślady, dlatego się wystraszył.Georgette Wells z triumfalnym uśmiechem zakończyła swoją historię.Jako dobra przyjaciółka Ethel — zwróciła się do Ruth — niech mi pani poradzi.Czy powinnam zadzwonić na policję i powiedzieć im, że podejrzewam, iż moja sąsiadka została zamordowana?W piątek rano Kitty Conway odebrała telefon ze szpitala.Jeden z kierowców wolontariuszy zachorował.Czy mogłaby go zastąpić?Wróciła do domu dopiero późnym popołudniem, przebrała się w dres i buty do biegania, wsiadła do samochodu i ruszyła w kierunku Morrison State Park.Cienie już się wydłużały i przez całą drogę dyskutowała ze sobą, czy nie zaczekać do jutra rana, ale odważnie jechała dalej, aż do parku.Przez ostatnich kilka dni słońce wysuszyło parking i prowadzące od niego ścieżki, ale na gęsto zalesionych terenach ziemia wciąż była wilgotna.Kitty obeszła stajnię, próbując znaleźć szlak, na którym poniósł ją koń czterdzieści osiem godzin wcześniej.Ale ku swojemu zmartwieniu odkryła, że zupełnie nie wie, którą trasę wybrać.— Absolutny brak poczucia kierunku — mruknęła, kiedy gałąź chlasnęła ją po twarzy.Przypomniała sobie, jak Mikę rysował drobiazgowe szkice pokazujące skrzyżowania i punkty orientacyjne za każdym razem, kiedy jechała sama w nieznane miejsce.Po czterdziestu zmarnowanym minutach, z obolałymi nogami, w przemoczonych i zabłoconych tenisówkach, musiała przyznać się do klęski.Zatrzymała się na odpoczynek na polance, gdzie uczniowie ze szkółki jeździeckiej robili przerwę na przegrupowanie.Nie widziała innych spacerowiczów i nie słyszała żadnych jeźdźców na szlaku.Słońce prawie zaszło.Chyba zwariowałam, pomyślała.Nie powinnam chodzić sama po lesie.Wrócę tutaj jutro.Wstała i ruszyła z powrotem.Zaraz, pomyślała, to było gdzieś tutaj.Skręciłam w prawo na rozwidleniu i pojechałam w górę po stoku.Gdzieś tutaj ta cholerna szkapa postanowiła bryknąć.Wiedziała, że się nie myli.Bliskość celu w połączeniu z narastającym lękiem przyprawiły ją o gwałtowne bicie serca.Podczas bezsennej nocy jej umysł przypominał rozbujane wahadło.Naprawdę widziała rękę.Powinna zawiadomić policję.Śmieszne.Coś jej się przywidziało.Wyjdzie na idiotkę.Powinna zadzwonić z anonimową informacją na posterunek i nie mieszać się do tego.Nie.Załóżmy, że miała rację, a oni namierzą jej telefon.W końcu wróciła do pierwotnego planu.Sama sprawdzi.Dwadzieścia minut zabrało jej pokonanie odległości, którą koń przebiegł w pięć minut.Tutaj ten głupi zwierzak zaczął skubać porosty, przypomniała sobie.Szarpnęła za wodze, a koń ruszył tędy, prosto na dół.„Tędy” — oznaczało stromą skalistą pochyłość.W gęstniejącej ciemności Kitty zaczęła schodzić po stoku.Kamienie wyślizgiwały jej się spod tenisówek, raz nawet straciła równowagę, upadła i obtarła sobie rękę.Tylko tego mi brakowało, pomyślała.Pomimo zimna na czoło wystąpiły jej kropelki potu.Otarła je dłonią umazaną błotem spomiędzy kamieni.Nigdzie nie widziała ani śladu niebieskiego rękawa.W połowie drogi dotarła do wielkiego głazu i zatrzymała się, żeby na nim odpocząć.Zwariowałam, pomyślała.Dzięki Bogu, że nie zrobiła z siebie kompletnej idiotki i nie zadzwoniła na policję.Odsapnie i wraca do domu wziąć prysznic.— Nie rozumiem, dlaczego ludzie lubią piesze wycieczki — powiedziała na głos.Po chwili, kiedy odzyskała oddech, wytarła dłonie o swój jasnozielony dres.Prawą ręką oparła się o krawędź głazu, żeby wstać.I coś poczuła.Spojrzała w dół.Chciała wrzasnąć, ale wydała tylko cichy, niedowierzający jęk.Palcami dotykała innych palców, wymanikiurowanych, z paznokciami pokrytymi ciemnoczerwonym lakierem, przytrzymywanych w górze przez luźne kamienie, obramowanych niebieskim rękawem, który zapisał się w podświadomości Kitty, ze strzępkiem plastiku niczym żałobna opaska otaczająca smukły, bezwładny nadgarstek.Denny Adler w przebraniu pijaka zajął stanowisko pod murem dokładnie naprzeciwko Schwab House o siódmej rano w piątek.Wciąż było zimno i wietrznie, więc pomyślał, że Neeve Kearny raczej nie pójdzie piechotą do pracy w taką pogodę.Ale już dawno temu nauczył się cierpliwości, kiedy kogoś śledził.Duży Charley powiedział, że Neeve zwykle wychodziła do sklepu dość wcześnie, pomiędzy siódmą trzydzieści a ósmą.Za kwadrans ósma rozpoczął się eksodus.Szkolny autobus zabierał dzieciaki do jednej z tych wymyślnych prywatnych szkół.Ja też chodziłem do prywatnej szkoły, pomyślał Denny.Szkoła w Domu Poprawczym Brownsville w New Jersey.Z budynku zaczęli wylewać się japisi.Wszyscy w identycznych płaszczach przeciwdeszczowych.nie, w burberry, poprawił się Denny.Potem siwowłosi dyrektorzy, mężczyźni i kobiety.Wyglądali gładko i zamożnie.Ze swojego miejsca Adler widział ich doskonale.Za dwadzieścia dziewiąta Denny doszedł do wniosku, że dzisiaj nie ma szczęścia.Nie mógł ryzykować, że kierownik w delikatesach wścieknie się na niego.Wiedział, że z taką kartoteką zatrzymają go do przesłuchania, gdy tylko wykona robotę.Ale wiedział również, że nawet kurator za niego poręczy.„Jeden z moich najlepszych podopiecznych”, powie Toohey.„Nigdy nawet nie spóźnił się do pracy.On jest czysty”.Denny wstał niechętnie, otrzepał ręce i zerknął w dół.Nosił obszerny brudny płaszcz, cuchnący tanim winem, za dużą czapkę z nausznikami, praktycznie zakrywającą twarz, i dziurawe tenisówki.Nie było natomiast widać, że pod płaszczem miał na sobie schludne ubranie do pracy, spłowiałą drelichową kurtkę zapinaną na zamek błyskawiczny i takie same dżinsy.Trzymał torbę na zakupy, która zawierała jego codzienne obuwie, mokrą ściereczkę i ręcznik.Nóż sprężynowy schował w prawej kieszeni płaszcza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rurakamil.xlx.pl
  •